30 kwietnia 2015

1:4. Koniec


Zaczęło się od szybkiego 8-0 dla Memphis. Z-Bo rządził na prawej stronie przeciwko LaMarcusowi Aldridge'owi. Blazers zaliczyli w tym czasie 3 straty, nie trafili żadnego rzutu, a zaraz po timeoucie  grający w post-up Aldridge piłkę stracił i Grizzlies zdobyli punkty w transition na 10 do 0. Atak Blazers nie funkcjonował. Robin Lopez nie łapał piłek granych mu pod kosz, Lillard i Afflalo nie trafiali - Blazers przez pierwsze 4 minut nie wykreowali żadnej dobrej pozycji do rzutu... 

Stotts reagował.

Leonard i McCollum pojawili się na parkiecie po 5 minutach gry. Blazers od razu zaliczyli swoją 4 stratę, ale zrobiło im się także o wiele więcej miejsca po atakowanej stronie parkietu. Spacing pozwolił Blazers wrócić do meczu runem 10-2 i a jednemu pozwolił przez trzy kwarty zostać kim chce.

C.J McCollum był fantastyczny w pierwszej i drugiej i trzeciej kwarcie. Rzucał za trzy i penetrował, stawał na linii i nagle, to nie LaMarcus Aldridge był go-to guy'em Blazers, a ktoś kto nie potrafił w sezonie regularnym znaleźć podobnego rytmu od października do kwietnia. McCollum prowadził Blazers tak jak prowadzić powinien Aldridge. Gdzie byłeś LaMarcus?

W 18 minucie gry Terry Stotts wrócił do Meyersa Leonarda, który od razu trafił niekontestowany rzut za trzy punkty. Od tego momentu Memphis kryli Leonarda Zachiem Randolphem przesuwając Marca Gasola na Aldridge'a, ale gdzie byłeś LaMarcus? 
W drugiej kwarcie Vince Carter niszczył obręcz tak jak Grizzlies niszczyli Blazers w post-up. Zach Randolph zdobywał punkty na Aldridge'u,a Marc Gasol na Leonardzie. W to wszystko na poczatku drugiej kwarty próbował wmieszać się Chris Kaman, ale Chrisa Kamana nie było w tej serii.

Grizzlies prowadzili po 24 minutach 46-39, a drugą połowę zaczęli runem 6-0. Blazers wyszli z szatni bez rumieńców na twarzach, pogodzeni z fatalna końcówka drugiej kwarty i tym, że być może nie będzie już w Portland dream teamu jakkolwiek nieprawdziwie to brzmi. Po prostu.

Blazers potrzebowali punktów i Stotts już po 3 minutach drugiej połowy wprowadził Leonarda i McColluma. Blazers wrócili na -5 po tym jak Marc Gasol grał na lewym bloku jak pół doktor pół profesor. Blazers nie potrafili zatrzymać Courtney'a Lee (20 punktów, 8-12 z gry), ale też nie przestawali trafiać. 

C.J McCollum back-2-back trójkami zmniejszył stratę Blazers do jednego punktu, a w posiadaniu kolejnym faulowany Aldridge trafił 1 z 2 rzutów wolnych i Blazers runem 10-0 doprowadzili do remisu 58-58, który trwał przez kilkanaście sekund: BO C.J MCCOLLUM TRAFIŁ ZA TRZY. Przez trzy kwarty zdobył 27 punktów z 13 rzutów i prowadził ten zespól jak lider, jak ktoś kto chciałby grać i nie zmieniać nic. LaMarcus?

Na 3:36 do końca meczu Grizzlies po zrobieniu runu 9-0 prowadzili 10 punktami. Blazers zupełnie nie weszli w czwartą kwartę. Wrócili do dyspozycji z pierwszej części meczu i nie trafiali ciężkich rzutów, od których nie mogli uciec. Terry Stotts wziął timeout i rozpisał prostą akcje catch-and-shoot dla Meyersa Leonarda - ckłopak trafił za trzy i Blazers tracili 7 punktów plus dali pretekst, żeby wierzyć. Skończyło się na podłym crunch-timie z mgłą na oczach, że może jeszcze ten mecz ukradną, ale czwarta porażka trzymała się mocno po 8 punktach Jeffa Greena w czwartej kwarcie. Blazers przegrali meczu, serię, być może swoją przyszłość, ale o tym za jakiś czas - bardzo długi czas.

Konczymy sezon, może podsumujemy serie z Grizzlies, ale chyba nie mamy o czym rozmawiać. Dzięki, że byliście z nami przez cały sezon i szkoda, że to wszystko kończy się już teraz na bardzo wczesnym etapie.

28 kwietnia 2015

1:3. Wracamy do Memphis i...?

 
Dużo błędów w tej serii popełniał Damian Lillard i czwarta kwarta dzisiejszego meczu numer cztery przeciwko Memphis Grizzlies nie zmieni postrzegania Lillarda jako złego obrońcy i nieco przehajpowanego gracza. Wrócił na moment, na jeden mecz tej serii, gdzie przejął go w czwartej kwarcie 12 punktami i kluczową asystą do C.J McColluma na około 90 sekund do końca spotkania. Blazers przez kilka posiadań wyglądali jak zespół który może obrócić serię, a co najmniej wygrać mecz numer pięć w Memphis, ale wciąż dzieją się dwie, może trzy złe rzeczy i na ławce trenerskiej i na parkiecie. 

Nie było LaMarcusa Aldridge w tym meczu. Oprócz  trzeciej kwarty, gdzie Aldridge stawał 4 razy na linii przeszedł obok tego spotkania. Odstraszający body-language, leniwy kozioł w post-up, dziwna bierność pod własną obręczą gdy w crunch-time mijał go Zach Randolph. Wygląda to trochę jak słaby żart, ale Aldridge sprawia wrażenie obrażonego, że nie pozwolili mu wygrać w pierwszych trzech meczach. Może to moje spostrzeżenie, ale chemia w tym zespole umarła wraz z kontuzją Wesleya Matthewsa i temat o którym pisało się rok-dwa lata temu czyli brak pierwiastka przywództwa, leadershipu u LaMarcusa Aldridge'a, wracał do mnie podczas każdego meczu tej serii.
 
Dużo się o tym mówiło, ale za każdym razem Aldridge odpowiadał. Seria przeciwko Rockets, tygodnie na poziomie najlepszego power-forwarda w lidze, miejsce w najlepszej piątce rankingu MVP. Temat umierał.
 
Być może, to wrażenie potęguje strach przed tym co zacznie dziać się po pierwszym dniu lipca, i że ta drużyna w następnym sezonie będzie drużyną Damiana Lillarda. Gracza, który być może nie będzie lepszy niż w tym sezonie. Ale z drugiej strony czy Damian Lillard nie ma "większych jaj" niż Aldridge? I nie chodzi mi tylko o wielkie rzuty Damian Lillarda czy prowadzenie ataku - bo to rzecz natrualna, jest point-guardem ma piłkę - ale o nastawienie, które z Lillarda wręcz kipi gdy przychodzi przejąć mecz czy po prostu go wygrać. Czy to nie jest tak, że Lillard chce być odpowiedzialny, a LaMarcus Aldridge musi?

I tak, to prawda, że Lillard często podpala się aż nadto i oddaje głupie rzuty, ale obserwując na chłodno takie decyzje w oczy rzuca się, że kolejne posiadanie nie przechodzi bezpośrednio w ręce Aldridge'a, na zasadzie: ok, ja spieprzyłem, teraz ty będziesz próbował. I rozumiem, że Terry Stotts wpływa na kończenie kolejnych akcji, ale nie przypominam sobie Aldridge'a domagającego się piłki w jakimkolwiek posiadaniu, ani wyrazu złości na jego twarzy gdy, przyjmijmy, kluczowe posiadanie kończył np. Dorell Wright. A wszyscy wiemy jak na ofensywę swoich zespołów wpływają najlepsi gracze w lidze.

Gdy śmialiśmy się z latających rąk Diona Waitersa, w przypadku Aldridge'a, każdego lidera zespołu to zachowanie naturalne. Owszem, Aldridge nie rozegra akcji od własnego kosza jak LeBron James czy Kevin Durant, ale gdzie komunikat od domyślnie najlepszego gracza zespołu: piłka idzie do mnie na lewy blok brzmiący jak rozkaz? To wreszcie zachowanie oczekiwane i oczywiste od kogoś, kto zaraz ma zarabiać największe pieniądze w życiu. Mam wrażenie, że wygrasz sporo jeśli postawisz na "Aldridge przejdzie spokojnie obok w meczu i zagra swoje" zamiast "zobaczysz, ze przejmie ten mecz i go wygra".

Może to po prostu kwestia charakteru. Może, sprawa posiadania obok siebie, kogoś kto chętnie odda trudny i decydujący rzut. Nie twierdzę, że Blazers powinni budować się wokoło Damian Lillarda, bo nie powinni - w tej chwili myślę czy Lillard wart jest maksymalnego kontratku, ale co jeśli Blazers LaMarcusa Aldridge'a swoje najlepsze chwile mieli rok temu? 

I pamiętam o kontuzjach, że zdrowy sezon, to miał być rok nawet finałów konferencji, ale życie weryfikuje i jeśli LaMarcus Aldridge nie potrafi skupić się na najważniejszym meczu serii, nawet żeby ją przedłużyć do tych pocieszających pięciu spotkań, to może pora zacząć się zastanawiać, nad przyszłością bez LaMarcusa Aldridge'a?

Przed nami mnóstwo czasu i nerwów przez to co stanie za dwa miesiące, ale zaczynamy już teraz bo jest nad czym się zastanawiać i o co martwić.

-

Blazers w trzeciej kwarcie mogli już spuszczać głowy, po tym jak trafili 0 - ZERO - rzutów z pierwszych 10 prób i oddali 7 punktów przewagi sprzed przerwy. Memphis Grizzlies od początku drugiej połowy zrobili run 19-4 zmieniając nieco obronę w pick-and-rollach na show i korzystając z braku Meyersa Leonarda. Memphis chronili paint przed podstawową piątka graczy Blazers i dopiero w czwartej kwarcie rozszerzający pole gry Leonard pomógł Lillardowi, a zwłaszcza McCollumowi dostawać się do obręcz. 

Dwójka C.J McCollum i Meyers Leonard w kolejnym meczu zagrała lepiej niż mogliśmy przypuszczać kilka tygodni temu. McCollum zdrobył 18 punktów z 12 rzutów, a Leonard w drugiej kwarcie był najlepszym graczem Blazers na 10 punktów i 2 na 2 za trzy. W całym meczu zdobył 13 punktów i miał 13 zbiórek. 

Drugi big-man Robin Lopez nie istnieje w tej serii. 6 punktów tylko 3 zbiórki, Marc Gasol robi mu kolonoskopie w każdym posiadaniu. Frontcourt Blazers - jeszcze w sezonie regularnym jeden z lepszych w lidze - spada w rankingach i spadał będzie jeśli Aldridge i Lopez nie wrócą do grania ze zdrowych czasów sezonu regularnego.

Ratunkiem mogłoby okazać się wprowadzenie do piątki Leonarda, ale wtedy z ławki przeciwko smallballowym Grizzlies grałby Robin Lopez obok - całkiem możliwe - Aldridge i obrona Blazers przeciwko niskiej piątce wyglądałaby jeszcze gorzej. Leonard nie poprawia jej gdy walczy przeciwko niskiej czwórce Jeffowi Greenowi, ale jest odrobinę lepszy w obronie na obwodzie niż Robin Lopez. I tutaj problem numer dwa Blazers w tej serii. 

Brakuje Dorella Wrighta w rezerwowych lineupach. W pierwszych trzech meczach smallball Grizzlies wygrywał mecze już w drugiej kwarcie. Z ludzi pod koszem, grających przeciwko niskim Memphis najlepiej w obronie na dystansie wypada Aldridge'a, ale długofalowo nie przynosi to Blazers żadnego pożytku. 

Aldridge wytrzymywał w obronie na lini za trzy punkty w sezonie regularnym, ale głównie po switchach w pick-and-rollach, gdy na zegarze zostawało 8-9 sekund akcji i niższy rywal grał z nim jeden na jeden. Inaczej w tej sytuacji broni się izolacji, a inaczej biegającego po zasłonach Jeffa Greena. Nie rozumiem też, dlaczego Terry Stotts nie gra wtedy Nicolasem Batumem, czy chociażby Allenem Crabbem. 

Ten pierwszym, owszem odpoczywa, ale rotacja Grizzlies znana jest od pierwszego meczu, więc Batum po kilku minutach pierwszej kwarty mógłby szykować się na matchup z niższymi Grizzlies lub też tak jak w meczu numer dwa zostać na parkiecie (Dave Joerger przeszedł na smallball pod koniec pierwszej kwarty). 

Ten drugi nie jest lock-down obrońcą, ale Blazers w lineupie np. Blake-McCollum-Afflalo-Crabbe-Aldridge/Leonard mieliby odpowiedź na identyczny schemat Grizzlies. To fakt, że bardzo niską, ale kiedyś trzeba ryzykować obroną, która oddała Memphis 115 punktów. 

Druga sprawa. Być może Stotts trzyma na parkiecie wysoki frontcourt w nadziei, że zdominuje on obydwie tablicę i będzie zdobywał punkty z ponowień (dzisiaj 13 zbiórek w ataku Blazers) 

Blazers zdobywali punkty spod kosza, głównie dzięki grze Meyers Leonarda. Krył go Marc Gasol i przestrzeń, którą zyskali Blazers w drugiej i czwartej kwarcie udało im się wykorzystać. Mało było ruchu piłki, dużo izolacji i to nie był piękny mecz. Blazers bardziej się chciało, przechodzili do kontrataków i w czwartej kwarcie zatrzymali Grizzlies na 32% z gry, sami trafiając tylko 7 z 20 rzutów. 

Wielki rzut Damian Lillard na 2 minuty do końca, dał Blazers dwa punkty przewagi. Następnie Lillard odegrał na prawe skrzydło do C.J McColluma i ten rzutem za trzy na 1:20 do końca wyprowadził Blazers na trzypunktowe prowadzenie.

Później jeden rzut wolny trafił Nicolas Batum, bardzo zły w tym meczu Nicolas Batum - 3-13 z gry, 3 straty, 13 zbiórek i napisałbym coś o Arronie Afflalo, ale zrobiliśmy z siebie głupków wierząc, że jego powrót coś zmieni, odmieni i tak dalej.

Blazers czterech punktów przewagi nie oddali i jedziemy do Memphis. Jeżeli Blazers wyrwą piąty mecz, to w Portland zrobi się interesująco. 

Game 5 w środę.  

26 kwietnia 2015

0:3 i znikąd nadziei



Grizzlies @ Blazers 115:109 ( 3-0)

Portland Trail Blazers przegrali po raz trzeci z Memphis Grizzlies i nie ma już naprawdę nikogo, kto wierzyłby, że podopieczni T. Stottsa mogą wyjść z tej demolki cało. Tylko w świecie fantasy po tym meczu Blazers mają jakiekolwiek szanse. Trzeci raz Blazers ulegają w sposób bezdyskusyjny, nie dający cienia nadziei na sukces. Goście prowadzili w tym meczu przez cały czas. Dali się dopędzić pod koniec meczu, ale ostatecznie utrzymali kontrolę i wydaje się, że mogą  już myśleć  o starciu z Warriors.

23 kwietnia 2015

Bezsilność w Memphis


Portland (0-2) @ Memphis (2-0) 82-97

Bezsilność w Memphis. Tak krótko można podsumować to co zobaczyliśmy w FedExForum w meczu nr 2. Zresztą, czym ten mecz różnił się od pierwszego? Chyba tylko tym, że teraz już mamy pewność, iż Blazers w starciu z Miskami są bez szans. Bez żadnych szans. Co było wiadomo generalnie już wcześniej.

20 kwietnia 2015

G1: Pogrom w Memphis. Blazers bez pomysłu

Nie tak wyobrażaliśmy sobie chyba rozpoczęcie tegorocznych PO przez graczy Portland....

17 kwietnia 2015

Zapowiedź: Portland TrailBlazers - Memphis Grizzlies


Już w sobotę rozpoczynają się Playoffy po sezonie regularnym, który w środowisku Blazers zostanie zapamiętany jako ten podczas którego wróciły kontuzje lub jako ten gdzie swoje ostatnie mecze w Portland zagrali LaMarcus Aldridge, Wesley Matthews i Robin Lopez. To brzmi strasznie i nie będziemy brnąć w to głębiej, aż do czerwca, może lipca. Skupmy się na tym co teraz, a obecnie wciąż poobijani Blazers pierwszą rundę rozpoczną niedzielnym meczem z Memphis Grizzlies. My jako zespół redakcyjny zrobimy wszystko, aby mieć dla was dużo o każdym spotkaniu tej serii. Miejmy nadzieję wygranej, ponieważ w sezonie regularnym Blazers przegrali wszystkie cztery spotkania przeciwko drużynie Davida Joergera i pomimo 4. miejsca w Konferencji Zachodniej nie będą mieli przewagi parkietu.

Wcześniej mogliście przeczytać nasze podsumowanie sezonu, w którym zahaczyliśmy o tę serię.

Każdy z czerech pojedynków pomiędzy tymi zespołami miał swoją historię. Najpierw Mike Conley i Marc Gasol robili pick-and-pop game 29 listopada przerywając serię 10 zwycięstw z rzędu Blazers. Następnie już w styczniu, bez Robina Lopeza i po daggerze Beno Udriha Portland przegrali w Memphis, a zaraz po przerwie na All-Star Weekend i już z Arronem Afflalo trafili tylko 4 z 23 rzutów w czwartej kwarcie i rozeszli się do domów z 19 porażką w sezonie. Czwarty mecz odbył się nie tak dawno, bo w marcu, ale kontuzjowani Blazers w drugiej połowie grali już bez LaMarcusa Aldridge'a i zostali zeswepowani przez fizycznych Grizzlies.

To może być matchup kontuzji i tak jak pisał pdx na twitterze lekarzom będą pociły się dłonie. Bo i Blazers nie są do końca zdrowi, aczkolwiek raporty donoszą, że wszyscy oprócz Arrona Afflalo mają być "ready" na pierwszy mecz, i z kontuzjami walczą też ludzie w Memphis. I to z kontuzjami kluczowych graczy.

Marc Gasol rzucił w czwartkową noc 33 punkty biednej Indianie Pacers i szybko wykluczył rumory o jego stanie zdrowia. Tony Allen ma problemy ze ścięgnem podkolanowym, ale najgorzej wygląda sytuacja Mike'a Conley'a, który nie zagrał w czterech ostatnich meczach sezonu regularnego i ma problemy z rozcięgnem podeszwowym (plantar fasciitis). Ta uciążliwa dolegliwość, która jak sam Conley mówił: "sprawia, że non stop czujesz, jakbyś chodził po piłeczce golfowej" według Davida Joergera póki co wyklucza go z gry. To dobra wiadomość dla Blazers, ale nawet na jednej sprawnej nodze Conley będzie zagrożeniem dla obrony, która od Meczu Gwizdy traciła 104.5 punktu na 100 posiadań (20. miejsce w NBA).

Grizzlies zdobywają najwięcej punktów w paint spośród wszystkich drużyn NBA. Ta wrażliwa strefa jeszcze w ubiegłym sezonie i na poczatku tego nie sprawiała obronie Blazers tylu kłopotów. Najpierw jednak wypadł Robin Lopez i protekcją obręczy musiał zajmować się gorszy z meczu na mecz w obronie Chris Kaman. Później nieco mniej od siebie w defensywie dawał Aldridge, ale te wszystkie problemy zaczynały się już na obwodzie, gdzie Damian Lillard nie radził sobie z zasłonami. Powtarzam to i powtarzam, ale mam rację:


Damian Lillard oddaje ball-handlerom w pick-and-rollach 0.81 punktów w każdym posiadaniu. To dużo dla zespołu, który kontuzją Wesley'a Matthewsa stracił być może połowę talentu w defensywie. Nawet lepszy w obronie Aldridge, który bronił w sezonie regularnym obręczy na poziomie 45.1%, a także Robin Lopez - 48% - nie będzie w każdej akcji rezygnował z obrony wysokiego, aby pomagać przy samotnie penetrującym Conley'u, który kończy niezłe 47% wszystkich drive'ów.

Zdrowi Blazers mogliby już na poczatku meczu crossować ten pojedynek, czyli od pierwszej minuty na Colney'a wysłać np. Nicolasa Batuma, gdzieś chowając Lillarda na bardziej off-the ball graczach takich jak Courtney Lee, czy już w ogóle na niekończącym co najmniej jednego prostego layupu w meczu Tonym Allenie. To mogłoby działać już teraz, ale nie wiem czy i jak zdrowy, a przede wszystkim mobilny będzie Batum. Czy bolące kolano pozwoli mu przeciskać się na twardych zasłonach Randolpha i Gasola? To zagadka, która rozwiąże się w niedzielę.

Stotts pewnie zacznie mecz z C.J McCollumem w piątce. Statystycznie McCollum lepiej broni graczy z piłką w pick-and-rollach, ale obawiam się, że Conley może go zjeść samym doświadczeniem. To tak naprawdę będą pierwsze playoffy McColluma w których może mieć poważniejszą rolę niż wchodzenie na 3-4 minuty na przełomach kwart i całkiem możliwe, że będzie zdobywał punkty jeśli Grizzlies przede wszystkim skupią się na ograniczeniu Aldridge'a i Lillarda.

W trzech meczach przeciwko Memphis przed przerwą na Mecz Gwiazd Aldridge trafił tylko 18 z 41 rzutów. W każdym z nich Grizzlies rzadko podwajali Aldridge. Praktycznie nie robili tego wcale, ufając obronie jeden na jeden.

Bardzo dobry spacing oraz mądrość przesuwania się graczy Blazers wystarczy do tego żeby Aldridge spokojnie wychodził z podwojeń. To mogło odstraszyć Grizzlies, ale ten team wcale nie musi podwajać wysokich grających tyłem, Ich obrona jeden na jeden wygląda przyzwoicie, a głównie frontcourt z takimi ludźmi jak Z-Bo i Marc Gasol broni w post-up gorzej niż tylko dwie drużyny w lidze (tylko 0.80 punktów rywali na posiadanie w takich akcjach - 3. miejsce w NBA).

Przeciwko zespołom, które nie mają nic innego w obronie oprócz podwajania, Blazers po prostu grali swoje i naturalnie korzystali z braku jednego obrońcy i przenosili piłkę z lewej na prawą stronę do rogu gdzie czekał np. Nicolas Batum. Mało było w tym sezonie posiadań z magicznych ruchem piłki, ale większość z nich zaczynała się właśnie od Aldridge walczącego najczęściej w post-up z dwójką obrońców na sobie. Inaczej będzie przeciwko Grizzlies, bo po pierwsze Zach Randolph jest dobrym obrońcą w post-up, po drugie Grizzlies bardzo dobrze rotują i minimalizują błędy w ustawieniu poprzez skupienie od początku do końca posiadania w obronie. Po trzecie sezon skończyli na 4. miejscu efektywności defensywnej - 99.9 traconych punktów na 100 posiadań.

Atak Grizzlies jest toporny, ale nie oznacza, to że Blazers będzie łatwo bronić tę postującą i siermiężną koszykówkę.

Problemem dla Blazers będzie rzut z mid-range Marca Gasola i Zacha Randpolpha. Nie są oni przesadnie efektywni w tym, bo Gasol trafia 42%, a Randolph 37%, ale strategia obrony pick-and-rolli Terry'ego Stotts będzie te pozycje otwierać, jeśli - jak wspominałem wyżej - obrońcy Blazers nie zaczną grać lepiej na zasłonach. Nie ma czasu i sensu zmieniać sposobu obrony tych akcji, dlatego Stotts musi zacząć wymagać więcej od obrońców na obwodzie. Grizzlies wezmą wszystkie niekontestowane rzuty, a Blazers robiąc analityczny myk, gdzie próbują sprowadzać każde posiadanie rywala do rzutu z mid-range, mogą tą nowością mocno się zaplątać.
Sam fakt, że Blazers grają w środkowym pasie in-the-zone obronę w pick-and-rollach, czyli nie wychodzą graczem wysokim dalej niż powiedzmy paint, w jakimś stopniu, może nie wymaga, ale pozostawia małe okienko obrońcom graczów z piłką, na przechodzenie nad zasłonami. Gorzej jeżeli obrońca nie zdąży zorientować się, że big-man przeciwnika rozpoczyna stawianie screena: 


Ten klip pokazuję też jak słaby spacing będą mieli Grizzlies w tej serii, ale nie napalałbym się na to, że to w jakiś sposób faworyzuje Blazers. Jeśli Blazers będą zamykać akcje powyżej, nie dopuszczając do rzutu, to 9 sekund na zegarze nie wystarczy Grizzlies do wykreowania sobie nowej pozycji. Chyba, że Magic Mark poda tak jak od czasu do czasu podaje.

Grizzlies zdobywają mnóstwo punktów w paint i nie rzucają za trzy, dlatego już na starcie mocna strona Blazers czyli obrona rogów i całego dystansu została w pewien sposób wyeliminowana. Grizzlies mogą grać smallballem, ale Jeff Green na pozycji numer 4 według 82games.com jest minusowym graczem. Sześć lineupów z Greenem jako silnym skrzydłowym, które rozegrały minimum 15 minut od 19 lutego w sumie jest -5.

Ten zespół w smallballu wciąż dobrze broni, ale ma problemy w ataku, gdy na parkiecie przebywają Nick Calathes i Tony Allen. Tak naprawdę ich smallball nie ma nic wspólnego z ideą poszerzania pola gry i rzucania za trzy. To tylko i wyłącznie niższe, szybsze ustawienie, ponieważ rzutem z dystansu grozi tylko Jeff Green (36.2% w tym sezonie w Memphis). To za mało, żeby niską piątką narobić olbrzymich szkód 6. drużynie ligi najlepiej broniącej wszystko co rusza się na obwodzie (rywale Blazers trafiają 33.8% rzutów za trzy). .

Blazers przeciwko Grizzlies również próbowali grać niskim ustawieniem. Z trzech z największą ilością minut dwa były dodatnie (+18), ale ten jeden, w którym Blazers tracili punkty, składał się z  aż czterech starterów - Lillarda, Matthewsa, Batuma i Lopeza. Ustawienie z Aldridgem na środku - obok Batum, Matthews, Blake i Lillard - grało przeciwko Memphis tylko minutę,  ale w tym czasie zdobyło 9 punktów i ta mała próbka daje nadzieję na ustawienie 5-0, z pięcioma parami nóg biegających do kontr, i pięcioma parami rąk rzucających za trzy.

Żonglowanie matchupami i przechodzenie z big-ballu do niższych piątek, tym samym odpowiadanie na decyzje Joerger przez Stotts i na odwrót, będzie tak samo kluczowe jak zdrowie i forma Damiana Lillarda. Lillarda, który przeciwko Memphis trafiał tylko 40% rzutów z gry i 26.7% za trzy. Jeśli Lillard ma być drugim najlepszym graczem swojego zespołu, być może nawet serii, to musi i lepiej wybierać moment na oddanie rzutu i przenieść grę bliżej kosza jakkolwiek głupio i irracjonalnie to brzmi, bo przecież Grizzlies mają wieże pod koszem. Ale...
 

Lillard trafił leciutko ponad 1/4 jumperów w 4 meczach przeciwko Grizzlies, z Mike'iem Conley'em, któremu Blazers trafili tylko 5 z 19 trójek. To co zrobił point-guard Blazers w tym sezonie, to coś co ulatuje bokiem gdy skupiamy się na jego wadach i złych - przez cały cholerny sezon - wyborach, głównie skąd rzuca i jak rzuca. Nagle Damian Lillard kończy ponad 51% drive'ów, nawet tych okrutnie ciężkich i przeciwko Grizzlies trafił 14 z 22 rzutów spod obręczy tylko 2 razy dając się zablokować.

Nie wiem czy ktoś pamięta jakie problemy z uniknięciem bloku, poprzez mierne zastawianie się ciałem czy oddanie rzutu złą ręką miał Lillard rok i dwa lata temu, ale w tym całym zamieszaniu, że jest overrated niepostrzeżenie poprawił się w elemencie, który mu wręcz przeszkadzał w poprzednich sezonach. A że niemal anomalią jest fakt, iż Grizzlies nie bronią wcale tak dobrze obręczy - 52.7% rywali 21. miejsce - Lillard, ale też Batum i McCollum powinni penetrować. Tutaj wiele zależy też od tego jak dobre zasłony będzie stawiał Aldridge, który często opieprza się grając jako screener i jak bardzo obrona Grizzlies zbuduję się wokoło silnego skrzydłowego z Portland, bo jeśli Blazers chcą otworzyć swój atak, to Aldridge trafiać musi.

Ta seria to także test dla obrony Blazers. Robin Lopez będzie musiał wyczuć kiedy może, a kiedy nie wychodzić za Marciem Gasolem wysoko do high-post, Aldridge również będzie wyciągany daleko przez Zacha Randolpha, ale w pierwszych fragmentach serii nie spodziewam się super-presji ze strony Blazers na Z-Bo. No i jak w tym wszystkim wypadnie Arron Afflalo, który nie zachwyca ani w obronie, ani  w ataku.

Dodatkowo bardzo ważny matchup ławek. Wyjątkowo to ławka Blazers zaczyna tę serię z lepszymi strzelcami i większą głębią. Dojdzie prawdopodobnie też do wstawiania nowych graczy do pierwszej piątki, ale szybciej zrobi to Dave Joerger niż Terry Stotts, który nie ukrywajmy będzie trzymał się starterów jak w każdym poprzednim istotnym meczu.

Dobra seria nam się szykuje i dość nieprzewidywalna. Jeśli Blazers będą bardziej zdrowi, to mój typ: 4:2 dla Blazers, ale równie dobrze to się może skończyć tak samo w drugą stronę.

3 na 4: Podsumowanie sezonu 2014/2015

1. Najlepszy moment Portland TrailBlazers w sezonie 2014/2015?

Jędrzej Mirowski: Nie mam jednego wybranego. Sezon był świetny, ale brakowało niezapomnianych końcówek spotkań. W pamięci utkwiła mi za to "cieszynka" Wesleya Matthewsa i ta imitacja wyciągania strzał z kołaczanu. Do tego pierwsza część sezonu, gdzie ciągle porównywało się Splash Brothers i Rain Bros. To były świetne chwile. 

pdxpl: Zastanawiałem się z pół godziny. I albo ten sezon nie obfitował w spektakularne chwile, albo to pierwsze objawy starczej demencji. Ale mam, znalazłem! 19 grudnia i  zwycięstwo po trzech dogrywkach w San Antonio. Bez Batuma i Lopeza, za to z Aldridgem i Lillardem w najlepszym wydaniu. Będę do tego wracał jeśli Grizz nas wykopią ;)

Andrzej Tropaczyński: Kilka spotkań po przyjściu Afflalo, gdy Stotts zaczął odważniej sięgać po piątkę Lillard-Matthews-Afflalo-Batum-Aldridge. Funkcjonowało to świetnie i naprawdę wyglądało na to, że można zacząć myśleć nawet o wyjściu z zachodu.

2. Najgorszy moment Portland TrailBlazers w sezonie 2014/2015?

Jędrzej Mirowski: Kontuzja Matthewsa. Pamiętam, że wówczas nie martwiłem się nawet tak bardzo sezonem Blazers, co dalszą karierą Matthewsa. Po urazie Achillesa niewielu wracało do pełnej sprawności, a jemu ta kontuzja przytrafiła się dodatkowo w contract-year. Było mi go ogromnie szkoda.

pdxpl: Bezdyskusyjnie "czarny czwartek" 5. marca, czyli kontuzja Wesa Matthewsa, która prawdopodobnie zrujnowała Blazers marzenia na coś więcej niż pierwsza runda, a mam nadzieję, że nie karierę Wesa

Andrzej Tropaczyński: Kontuzja Wesley i porzucenie nadziei na wielki wynik w tym sezonie.

3. Twój MVP Blazers w sezonie 2014/2015?

Jędrzej Mirowski: LaMarcus "L-Train" Aldridge. Dźwignął sezon Blazers na swoich barkach, pomimo wielu urazów. Moment w którym przedłożył drużynę ponad swoje zdrowie i operację kciuka naprawdę zrobił na mnie wrażenie. Gdyby PTB skończyli sezon w TOP3 to zdecydowanie byłby brany pod uwagę w dyskusji o MVP ligi.

pdxpl: Po pierwszej części sezonu miałem, trochę przekornie, Lillarda, który po ASG obniżył loty więc teraz już bez wątpliwości - L. Aldridge. Grając pół sezonu z kontuzją trzymał formę i grę Blazers. Według mnie powinien znaleźć się w top 10 graczy tego sezonu.

Andrzej Tropaczyński: Aldridge, bo nie może być innego. Pewny przez cały sezon. Powoli staje się postrachem po obu stronach parkietu (zerknięcie na jego defensywne statystyki może parę osób zaskoczyć). Sign this extension Lamarcus!

4. Jak typujesz serię przeciwko Memphis Grizzlies?

Jędrzej Mirowski: Zdrowie będzie najważniejsze. Czy wypada źle życzyć rywalowi? Gasol przed chwilą jeszcze walczył z urazem kostki, chociaż wczorajszej nocy zdobył carrer-high 33 punkty przeciwko Pacers. Tony Allen walczy z urazem ramienia i nie gra od 3 tygodni. Conley ma problemy z plantar fasciitis  i kostką, a więc zapewne nie będzie zdrowy na pierwszą rundę. U nas wbrew pozorom nie jest tak tragicznie. Afflalo ma być gotów na Game 1, McCollum i Kaman też. Nie wiadomo tylko co z Batumem. Liczę na powstrzymanie rywali pod koszem i przewagę w rzutach zza łuku. Blazers 4-2 Grizzlies. Nazwijcie mnie szaleńcem.

pdxpl: Byłem zwolennikiem właśnie tego rywala w pierwszej rundzie (ślady tego można znaleźć w komentarzach). I nie dlatego, że uważam Grizz za słaba drużynę, a ze względu na równie pochyłą, na której moim zdaniem w tej w chwili znajduje się ich forma. Ponadto kontuzja Conley'a równoważy jakoś brak Matthewsa. Będzie ostra, równa walka, zdecydują detale, a wygra ten kto zachowa więcej zdrowia. Optymistycznie 4:2 Rip City!!!!!!!!!!!!

Andrzej Tropaczyński: Naprawdę nie wiem czego się spodziewać. Z jednej strony to Memphis, które ma na Blazers sposób jak nikt inny, z drugiej mają problemy nie mniejsze niż Portland i daleko im do formy z pierwszej części sezonu. Liczę, że Stotts czymś zaskoczy (po 0-4 w RS w zasadzie już może zacząć te mityczne „adjustments”), a chłopaki wynik w RS potraktują jako dodatkową motywację. Pieniędzy bym na naszą ekipę nie postawił, ale tak samo myślałem rok temu przed serią z Houston. Zamiast więc straszyć ludzi moim typem lepiej wskażę, że zdaniem amerykańskich matematyków szanse są mniej więcej równe.

16 kwietnia 2015

Sezon kończymy porażką. Witamy w NBA Playoffs!

Blazers (51-31) @ Mavericks (50-32) 98-114

To Memphis!

Terry Stotts chce, żebyśmy przeszli już do playoffów i tak za chwilę zrobimy.

Blazers przegrali ten mecz bez znaczenia dla układu Konferencji Zachodniej i zamknęli sezon regularny 2014/15 z bilansem gorszym niż rok temu i czterema porażkami z rzędu.

Mecz jak mecz. Przegrali go w trzeciej kwarcie gdy rzucili tylko 21 punktów zespołowi z 18. obroną ligi, a sami stracili 35. Mavs zrobili wtedy run 17-2, prowadzili nawet 22 punktami i Blazers dobrze wiedzieli, że gonić nie ma sensu, więc idziemy w blowout jak to ostatnio świetnie nam wychodzi.

Tim Frazier miał 13 punktów i 10 asysty i może zagra w pierwszej rundzie jakieś minuty, bo backcourt Blazers do powrotu Arrona Afflalo został zmuszony rotować czwórką obrońców. Stotts pewnie zawęzi rotację, ale ten dobry występ - nawet jeśli naciągany, gdzieś w głowie pozostanie i być może Frazierowi nie przypadną tylko minuty w garbage time. Stotts oczywiście zawęzi rotację do 8-9 graczy, ale Blazers grali tak przez cały sezon, więc jakiś szał, typu zagracie dzisiaj wszyscy nie będzie dla mnie niespodzianką. Blazers i mają i nie mają ludzi, a przede wszystkim zdrowia, żeby cisnąć po 46 minut mecz w mecz tą piątką wycieńczonych chłopaków.

Damian Lillard zdobył 17 punktów, LaMacrus Aldridge 19 z 24 rzutów, a startujący Alonzo Gee i Allen Crabbe trafili łącznie 8 z 26 rzutów z gry. Robin Lopez przez 20 minut oddał 2 rzuty broniąc Tysona Chandlera.

Odpoczywali: Nicolas Batum, Chris Kaman i C.J McCollum, ale mają być gotowi na pierwszy mecz pierwszej rundy, a starterzy Blazers nie zagrali w czwartej kwarcie ani minuty, bo i nie było takiej potrzeby. Koniec, bo oglądałem ten mecz jednym okiem w ten słoneczny kwietniowy poranek.

Portland Trail Blazers w pierwszej rundzie zagrają z Memphis Grizzlies. Pierwszy mecz o 2:00 naszego czasu w nocy z niedzieli na poniedziałek, a pełen terminarz jest do wglądu w zakładce Playoffs 2014/2015

Solidna zapowiedź serii pojawi się u nas jutro, ale kilka słów na gorąco.

To przeciwnik ze środka tej trójki Spurs, Rockets, Memphis. Nie wiem, na ile lepiej będzie Blazers mierzyć się z super siłą pod koszem niż z Jamesem Hardenem, ale Memphis wobec problemów zdrowotnych Marca Gasola i Mike'a Conley'a wcale nie muszą być super ciężkim rywalem. Jeszcze nie pomyslałem ila ta seria może trwać, ale kilka kluczo-pytań do zwycięstwa Blazers widać gołym okiem.

Przede wszystkim obrona Lillarda, bo zostawanie na pickach, nawet przeciwko nie w pełni sprawnemu Conley'owi nie będzie dobre. Nigdy nie jest, dlatego Blazers wobec czołowego froncourtu ligi, nie będą mogli zmienić strategi defensywnej na jakieś "show", które działa tylko w Clippers. Zresztą gdy Stotts decydował się tym grać jeszcze w pierwszym sezonie Lillarda, to obrona Blazers - jako całości - wyglądała jak twarz J.J Hicksona, a przecież te piątki różnią się tylko jednym graczem.

Dwa, to jak dobry w tej serii będzie Aldridge. Czy na tyle, żeby Grizzlies zaczęli go podwajać? Nie pamiętam tych meczów z sezonu regularnego, ale wrócimy do tego jutro.

Trzy, czy Robin Lopez będzie wychodził za Marciem Gasolem, aż do high-post? Grizzlies nie penetrują paint dużo razy w pojedynćzym meczu, ale pick-and-rolle Conley-Gasol, gdzie Lillard zostaje na screenie będą czymś, czym być może tylko ja będę żył.

Cztery, jak zdrowy i jak dobry będzie Nicolas Batum? W tej chwili to jedyny gracz, który może w obronie przejąc i Mike'a Conleya i Jeffa Greena. Zagadką pozostaje Arron Afflalo, ale po tym co pokazywał od 19 lutego w obronie, nie wydaję mi się, zeby Stotts używał go w obronie jako Wesleya Matthewsa - stopera na graczy z pozycji 1-3.

Pięć, czy C.J McCollum będzie naprawdę tym graczem, którego oglądaliśmy w ostatnich dniach sezonu regularnego? W kwietniu McCollum zdobywał 16 punktów na 53% skuteczności z gry i trafiał 41% rzutów za trzy punkty. Oba teamy mają słabe ławki z ostatniej dziesiątki ligi, więc wygląda na to, że tutaj też może rozstrzygnąc się, może nie seria, ale pojedynczy mecz.

Ode mnie to tyle, więcej jutro. Playoffs!

14 kwietnia 2015

Blazers przegrywają (nie z OKC) z kontuzjami


Blazers (51-30) @ Oklahoma (44-37) 90-101


Tego meczu Portland Trail Blazers nie mieli prawa wygrać nie tylko dlatego, że pojechali tam i wystąpili w (okrojonym) eksperymentalnym składzie. Oprócz tego, że w drużynie zabrakło wszystkich znanych nam wyłączonych absencją zawodników, nie zagrał LMA (kontuzja stopy). Liga NBA cofnęła technika, którego w poprzednim meczu dostał Russell Westbrook, co było jasną informacją dla wszystkich (w tym dla booków - https://www.youtube.com/watch?v=F4VOi5-5BRU ) jak ten mecz ma się skończyć. Portland nie mogło tego meczu wygrać, bo liga będzie oglądać ostatnie spotkania pomiędzy NOP i OKC decydujące o awansie do playoffs. I sprzedawać kurczaki.


12 kwietnia 2015

Trevor Booker wygrywa z Blazers


Damian Lillard podziękował przed rozpoczęciem spotkania za wsparcie kibiców i poprosił o to samo w trakcie PO. I kiedy liczyłem już na jakieś wzniosłe zakończenie przemówienia otrzymałem "Go Blazers" wypowiedziane takim tonem, jakby od niechcenia. Powiedzieć tak cicho "Go Blazers" to jakby nie powiedzieć tego wcale. Więcej wigoru Dame!

11 kwietnia 2015

Witamy w Portland!



Lucero

AMTRAK 

Ostatnia część mojej relacji zakończyła się przy wejściu do pociągu relacji Seattle -> Portland. Przypominam, iż opóźnienie już na starcie sięgnęło godzinki, co oznaczało przyjazd do Portland około 3 godziny przed meczem. Niestety okazało się, iż Amtrak miał właśnie szkolenia przeprowadzone przez nasze PKP, które przywiozło filmik utrzymania trasy Warszawa-Łódź. Ledwo ruszyłem to już się zatrzymałem, przy czym patrząc na postęp podróży raczej ten proces nie był wliczony w czas przejazdu. O ile pierwsze takie przypadki jeszcze traktowałem jako okazję do zwiedzania naprawdę fajnych widoków za oknem, to już mniej więcej od połowy trasy moje zaniepokojenie rosło i to zdecydowanie. Ostatnia godzina podróży to już siedzenie na głowie konduktora, który ciągle dzwonił do maszynisty, aby dowiadywać się o postępach w zmianie świateł na zielone. Suma sumarum opóźnienie sięgnęło 2,5 godziny, co oznaczało, iż Portland ujrzałem na 90 minut przed pierwszym gwizdkiem w Rose Garden.

WITAMY W PORTLAND 



Pierwsze wrażenie przy wyjściu z Amtraka? Hmmm. Jakaś ta stacja taka mała, perony jak na starszych polskich dworcach, wejście do poczekalni podświetlone małym neonem, a zmierzamy do niego po torach. Powiem szczerze, iż wrażenie takie sobie, jakbym wyszedł z dyliżansu i zaraz miał wejść do miasteczka z trzema domkami. Sam budynek stacji prezentuje się bardziej okazale, ale o tym, że ma super klimat dowiedziałem się później. Teraz celem było szybkie zakwaterowanie i ucieczka na mecz. 

Na szczęście mój wspaniały motelo-hotel za 100$/noc jak już pisałem znajduje się jeden przystanek tramwajowy od stacji a przy okazji jakieś dwie-trzy minuty od hali TrailBlazers. Szybkie zakwaterowanie, przełykam pigułkę podpisując rachunek, przebieram się w barwy czarno-czerwone i obieram kierunek wiadomy.

BLAZERS-WOLVES 

Wiem, że każdy czeka na tę część, ale w sumie nie mam aż tak wiele do napisania… Oczywiście podekscytowanie przy podejściu pod halę spore, ale jako, iż to mój kolejny mecz NBA to aż tak wielkiego „bummm” nie ma. Spoglądam na szczegóły, jakie kto ma koszulki, kto mniej więcej zmierza do hali itd. Tutaj muszę powiedzieć, iż wygląda to naprawdę fajnie dla fana Portland, wszyscy praktycznie bez wyjątku na czarno-czerwono, przy czym mi się najbardziej podobają wszelakie koszulki z logiem Rip-City.

Wejście bardzo sprawne, na wejściu otrzymujemy program, hala można powiedzieć, iż amerykański standard. Kilka sklepów z oficjalnymi gadżetami klubowymi, oprócz tego głównie jedzenie, chociaż muszę powiedzieć, iż bardziej wyrafinowane, niż w innych halach. Można naprawdę zjeść w miarę ok, chociaż ceny są dosyć wysokie. Ja z uwagi na brak czasu na stanie w kolejce decyduje się na kawałek pizzy oraz piwko - łącznie 15$. 



Tłum powoli coraz większy, nagle całkiem porządny doping - to nasze tancerki oraz podrzucający je faceci idą korytarzem. Tłum się podłącza i wygląda to całkiem fajnie. Takie akcenty mi się najbardziej podobają. Trochę trwa zanim odnajduje swoje miejsca w sekcji 200, ponieważ wejście do niej jest tylko jednymi schodami. Na każdym etapie sprawdzane są bilety, więc generalnie raczej nie ma wielkich szans kupić tańszy bilet a zasiąść przy parkiecie. 


Sektory 200 zakładałem, iż są troszkę bliżej parkietu, ale nie jest źle. Widoczność bardzo dobra, chociaż chyba mogłem dołożyć 40$ i być w sektorach 100. Hala zapełnia się i na samym meczu jest wypełniona według mnie w 90-95%. Przy poprzednich widokach z Milwaukee czy Indiany jest naprawdę nieźle. Obecny jest znany Free Throw Man za jednym z koszy, który jak zawsze wyskakuje przy osobistych, jest generalny manager Blazers.

Przed spotkaniem uroczystość którejś rocznicy pracy naszego lekarza, prezentacja TrailBlazers standardowa, ale oczywiście całkiem miła no i zaczynamy meczyk, którego nie będę opisywał. Kilka szczegółów:
  • Po każdym rzucie mamy multimedialne wstawki dla rzucającego zawodnika. Muszę powiedzieć, iż animacje dla L-Traina były naprawdę udane i dodawały kolorytu.
  • Doping taki sobie, ale mecz był powiedzmy sobie szczerze także niezbyt dobry, aby wydzierać się DEFENSE!
  • Największy według mnie plus - każdy mniej więcej ogląda mecz a nie skupia się na jedzeniu i piciu. Dodatkowo nie mamy nachalnego marketingu w tym względzie. Na meczu w Chicago, to myślałem, iż jestem na targu a nie spotkaniu NBA.
  • Publika jakby taka bardziej inteligentna a nie rzucająca się na każdą rozdaną koszulkę, jakby to był cel życia.
  • No dobra były „frytki”- mniej więcej od wyniku 97 punktów to motyw przewodni. Non-stop na ekranie Dorell Wright uśmiechnięty wącha cudowny produkt McD, dwa punkty później Batum przekonuje, iż amerykańskie jedzenie jest najlepsze a po zdobyciu setki wyskakuje uśmiechnięty Iron Man no i wtedy to już ryk. Przez te animacje to nie obejrzałem z dwoch minut meczu.
  • Główny problem jaki miałem na spotkaniu to brak kontroli wyniku. Skupiony na pojedynczych akcjach często łapałem się, iż nie wiem jaki jest stan pojedynku. 
  • Mecz mija około 10 razy szybciej niż w domu przed TV, przerwy jakoś nie dłużą, czasy także. 

Generalnie muszę stwierdzić, iż atmosfera mnie nie rozczarowała. Na bardziej emocjonujących spotkaniach tutaj musi być kocioł. 

Po meczu wchodzę do sklepu i kupuje kilka pozycji. Oczywiście mamy wszystko od breloczków, parasolek, namiotów do koszulek, dresów itd. 

No i to wszystko. Tyle czasu, podróży i czas w Rose Garden minął tak, jakby to było 5 minut 

WE ARE RIP CITY 



Jeszcze po meczu idę coś zjeść a więc jest okazja do pierwszego spojrzenia na miasto. Uwaga oświadczenie: Portland to nie jest Amerykańskie miasto, to bardziej taki jakiś Hamburg albo coś w tym stylu. Pierwsze kroki trochę na ślepo więc zasiadam w pierwszym otwartym barze. Po drodze cisza i spokój, ale także w oczy rzuca się czystość i zieleń. Jutro będzie czas to wszystko sprawdzić a przypominam, iż wieczorkiem kolejny mecz tym razem z Golden State Warriors.

Ranek: na razie mgiełka, ale deszcz nie pada. Dwie godziny później wychodzi słońce i już towarzyszy mi do końca dnia. Tak samo zresztą będzie dzień później. 


Moje pierwsze wrażenie po wyjściu z pociągu były takie sobie, ale to szybko, ale to bardzo szybko się zmienia. Jest pięknie. Owszem zabudowa jest dosyć niska, to nie jest downtown takie jak w Minneapolis nie mówiąc już o Nowym Jorku czy Chicago, ale jak dla mnie to tylko plus. Dla nas ważnym elementem są także tramwaje, które okalają całe miasto. Człowiek naprawdę czuje się jak w Europie. No i rowery. Każdy śmiga na rowerach a miasto to jedna wielka plątanina ścieżek rowerowych. 


Miasto ma niepowtarzalny klimat, który mnie wciąga już od samego początku. Owszem może jest trochę senne, ale niezwykle przyjazne. Generalnie po dwóch godzinach czuje się, jakbym tutaj mieszkał 10 lat. Po śniadanku w jednej z knajpek ruszam do parków przy rzece, a stamtąd celem jest kolejka linowa będąca jednym z wyróżników Portland. Wszędzie zielono, czysto no i podobnie jak w Seattle nie chodzi się na czerwonym świetle. Każdy tego przestrzega więc i ja przestrzegam.


Owa kolejka linowa jakąś wielką atrakcją nie jest, służy bardziej do komunikacji między położonym na wzgórzu kompleksem szpitalnym, a podobnym ośrodkiem na dole. Muszę przyznać, iż miejscówka do pracy (szczególnie ta na górze) jest rewelacyjna, ale do lekarza mi dużo brakuje. Wszyscy uśmiechnięci, miasto żyje na totalnym luzie w czym pomaga jego urbanistyka z głównym elementem zieleni.

Wracam do centrum i odkrywam nową specyfikę Portland - jedzenie uliczne. Mamy tutaj kilka placów na których zlokalizowane są budki a’la nasze budki kempingowe. Tyle tylko, iż tutaj oczywiście jest wszystko, znalazłem także nasze pierogi, bigos itd. (ale nie próbowałem). Zajadam najlepsze kalmary w moim życiu siedząc sobie w położonym obok parku, gdzie dodatkowo jest darmowe Wi-Fi i ten proces będę już powtarzał do wyjazdu. Wygląda jakby tak żywiło się 50% tutejszej ludności. 
 
Powtarzam jeszcze raz - jestem zachwycony tym miastem 

GSW-PORTLAND 


No, ale wieczorkiem mecz. Z braku innych pomysłów przypominam sobie o filmiku z ostatnich play-off, gdzie cały bar szaleje po rzucie Lillarda. Okazuje się, iż to Buffalo Wings, które odnajduje i tam zamierzam spędzić wieczorny mecz. Do meczu jednak jeszcze kilka godzin idę więc do kolejnej części miasta. Jeżeli centrum jest w miarę zielone to tam było już totalnie przepięknie. Dlaczego ja tutaj nie zamieszkałem????? 


Atmosfera trochę inna niż w centrum, widać, iż wszyscy się mniej więcej znają i to jeszcze bardziej wzmacnia jedność. Rip-City to nie tylko slogan. Oczywiście pojawiają się szybko inne możliwości spędzenia wieczornego meczu, ale piwkuje na razie tylko przy spotkaniu Chicago - Miami i wracam do wspomnianego Buffalo Wings. Tutaj jednak bar już zajęty, a jakoś przy stoliku siedzieć nie chciałem. Jako, iż do meczu 40 minut to wracam do poprzedniej dzielnicy (zwanej alfabetem). Tutaj zasiadam w barze i jak dla mnie to było o wiele większe przeżycie niż mecz w Rose Garden.

Cały bar, to skupisko fanatyków. Każdy kosz, to jeden wielki ryk radości, emocje wypływają z każdego gardła więc oczywiście i ja drę się jak drę się, a także przy kilku decyzjach sędziowskich szkolę pub z podstawowych słów używanych w Polsce. Atmosfera niesamowita, takie angielskie puby piłkarskie. W drugiej kwarcie kelnerki rzucają się na szyję z radości, jacyś studenci wchodzą na stoły, pełne gwizdy przy akcjach Warriors już nie wspomnę o trafianych trójkach potrawy indyjskiej Curry.


Oczywiście skończyło się, jak się skończyło, ale było pięknie. Jedność, wiara w drużynę, emocje jak nie u Amerykanów, jakbym miał wybierać to chciałbym być tutaj a nie w Rose Garden na najważniejszych pojedynkach 

Ostatni dzień w Portland mniej więcej analogiczny, tylko bez meczyku. Piękna pogoda, piękne miasto szkoda wyjeżdżać. 

 














9 kwietnia 2015

W drodze do Portland

Lucero


Budząc się rano postanawiam, iż nie ma opcji, abym tym razem spóźnił się na lot do Seattle, wszak odlot mam o normalnej porze (15:25). Egzystuje dodatkowo na lotnisku Cleveland w hotelu więc bliżej być nie może. Trudno jednak odpuścić sobie pół dnia więc podróż (30minut) do downtown jest pewna. Nic szczególnego nie zamierzam robić - ot pozwiedzać jeszcze stare kąty. Ostatni przystanek obieram w historycznej - czyli jak na Stany mającej 50 razy mniej lat niż u nas historyczne budynki - części Cleveland słynącej dla mnie z najlepszej zupy w mieście oraz zdecydowanie najlepszego chleba w USA.

Jak widać i tam się da zrobić coś zjadliwego. Zupka przedłuża się i znów jest nerwowo, bowiem do odlotu zostało 85 minut w tym minimum 30 na jazdę kolejką. Ostatecznie jednak melduje się na lotnisku w miarę bezpiecznie i zaczynamy lot do Seattle, z przesiadką w Minneapolis, czyli mieście Wilków z którymi gramy 

MINNEAPOLIS 


2 godziny zajmuje przelot z Cleveland do Minneapolis i znów cofamy zegarki o dwie godzinki. Jako, iż na lotnisku mam prawie 3 godziny oczekiwania na lot do Seattle to postanawiam zwiedzić tutejsze downtown, szczególnie, iż kilka razy w nim już byłem więc podróż będzie lekko sentymentalna. Jedyny problem to moje założenie, iż bagaż będę mógł zostawić na lotnisku przed odprawą, a nie po. Okazało się zupełnie odwrotnie, więc muszę do miasta udać się z laptopem i torbą podróżną 

Pociąg w stylu naszego tramwaju jeździ tutaj 5 razy szybciej niż u nas, ale i tak podróż zajmuje około 30 minut. Zostaje więc jakieś 30-40 na małe zwiedzanko, czyli niezbyt wiele. Minneapolis to jedno z dziwniejszych miast. Warto nadmienić, iż całe downtown jest pokryte siecią „skywalków” czyli korytarzy, które oplatają wszystkie budynki. Wchodzimy mniej więcej na wysokości warszawskiego dworca centralnego i nie wychodząc na powietrze możemy dojść i na Powiśle i na plac bankowy a i myślę także na stadion Legii. Wszystko to z uwagi na dosyć srogie zimy, jakie nawiedzają Minneapolis. Wrażenie jest generalnie trochę dziwne ponieważ nie wiemy gdzie kończy się nasz hotel, gdzie zaczyna sklep a gdzie hala Wilków. Tę zresztą chciałem sfotografować, ale obawiałem się, iż nie zdążę - ten labirynt nie jest taki łatwy do ogarnięcia nawet z mapą. Kilka razy jednak pod ową halą już byłem, warto nadmienić, iż bilety na ich spotkania zaczynają się mniej więcej od 1$. Zapewne z samej góry niewiele widać, ale można wstąpić. 

Cały pobyt w centrum ogranicza się do jedzonka w Grand Hotelu, który był zawsze miejscem mojego noclegu. Pierwszy raz zamawiam w czasie tego pobytu burgera a więc wytrzymałem sporo. Ostatnią frytkę jem już jednak w sporych nerwach, bo do odlotu zostało ponownie lekko ponad godzinę.

Muszę stwierdzić, iż samo downtown Minneapolis wygląda naprawdę fajnie. Dodatkowo sporo się w nim buduje między innymi ogromny stadion dla tutejszej drużyny futbolu amerykańskiego. Wszędzie czysto, ładnie - nie to co w „moim” Cleveland. Kontempluje chwilę o tym wszystkim i niestety w oczy rzuca się jedno - Minneapolis, to bardziej białe miasto, dodatkowo jest tutaj sporo uczelni. W tramwaju na lotnisko atmosfera zupełnie inna niż w kolejce do Cleveland Airport, gdzie głównie kiwamy głową na kierowane do nas słowa „whaaaat up maaan”. Na stacjach zero papierków, w Cleveland generalnie syf. Sorry LeBron :)

Chociaż na lotnisku jestem na 30 minut przed odlotem, to nerwów nie ma, bo przechodzę najbardziej ekspresową odprawę w życiu. Po prostu nie było nikogo a obsługi około 30 osób. Nie wspominam, iż jakoś ciągle podróżuje z płynami, które przekraczają dozwoloną objętość…

Lot do Seattle to ponad 3,5 godziny. Ja już mam taki styl podróżowania, iż o pewnych rzeczach dowiaduje się na końcu. Cholerka sporo, dodatkowo znów cofamy czas więc mam mały dzień świstaka, ciągle krążę w okolicy godziny 21. 

ETAP KOŃCOWY -  SEATTLE 

Małe wyjaśnienie dlaczego Seattle. Generalnie loty do Portland są o wiele droższe niż do Seattle, a odległość między miastami niewielka (o czym też za chwilę).

Podróż przesypiam, chociaż muszę powiedzieć, iż gdybym miał siłę to w samolociku Delty mamy super program rozrywkowy, tak na dzień dobry chciałbym obejrzeć z 10 pozycji. Jako, iż lecimy z „białego” do „białego” miasta, atmosfera w samolocie jakaś taka niezwykła. Wszyscy się poznają, żartują, wymieniają już telefony, facet bawi obce dziecko, kolejny opowiada drugiemu o swoim życiu. Jakoś w Cleveland tak nie było. Generalnie jest miło.

Lądujemy, a jakże, znów około 21. Ja już powoli tracę rachubę która godzina jest w Polsce, a jest to dla mnie dosyć ważne z uwagi na pracę.

Pierwszy problem w Seattle, to hotele. Robi się drogo. Z lotniskowych 4 gwiazdek w Chicago oraz Cleveland schodzę na dwie. Inna sprawa, iż wiele to te hotele się między sobą nie różnią. Szybki przejazd i ląduje w pokoju, a tutaj akcja najważniejsza - bilet na mecz. Od razu nadmieniam, iż kupiłem wcześniej tylko bilety lotnicze w obawie, iż w areszcie utrata dodatkowo hoteli czy biletu Portland będzie bardziej boleć.

Tak więc bilety. Na spotkania Portland płaciłem w Indianie około 30$ za miejsce prawie przy parkiecie, podobnie w Milwaukee, gorzej było w Cleveland (60$) no i dramacik w Chicago, gdzie zasiadłem pod dachem (a pech chciał że wygraliśmy) za około 100$. W Portland muszę mieć dobre miejsca i wiem, iż 100$ to minimum. Coś tam klikam i kupuję w tej cenie miejsce już nie pamiętam powiem szczerze gdzie. Nie pamiętam ponieważ poszedłem spać a rano się okazało, iż biletu wcale nie kupiłem. Na szczęście wiele się nie zmieniło i za 92$ będę siedział w sektorze jak na zdjęciu. Mogłem jeszcze bliżej naszej ławki ale bardziej po przekątnej a po Indianie wiem, iż to wcale nie jest zbyt dobre miejsce. 
 
Tak więc bilet jest:


Teraz podróż. Jak już wspomniałem pewne rzeczy traktuje trochę mniej poważnie, więc założyłem, iż Seattle oraz Portland, to prawie te same miasta i godzinka podróży to max. Okazało się, iż pociąg jedzie 4 a autobus 3,5. Jak mam wybór zawsze wybieram pociąg więc chce rezerwować Amtrak, ale działo się to po przylocie więc zasnąłem. Po pobudce mój typ o godzinie 9 kosztuje już 20$ więcej (55$) więc za 33$ kupuje bilet na następny o 11 aby być w Portland o 15. Mecz o 19 więc ok. Plus jest taki, iż będzie trochę czasu na zobaczenie Seattle.

No i rozdział ostatni. Hotele w Portland. Zostawiłem to na ostatnią chwilę jak w Chicago czy też Cleveland i tym razem okazało się, iż był to mega błąd. Hoteli praktycznie nie ma. Wszystko zarezerwowane, nie ważne czy kosztuje 50 czy 800$ za noc. Nie wiem, może w Portland są jakieś targi w tym tygodniu? Szukam każdego znanego mi sposobu i ostatecznie znów mam 2 gwiazdki za bagatelka 100$ noc. Za tyle to ja jeszcze w takim standardzie nie spałem, ale cóż gdzieś spać muszę. Plus jest taki, iż hotelik jest 2 minuty drogi od naszej Rose Garden. No przynajmniej tyle. 

SEATTLE 

Jakby to powiedzieć - jest tutaj naprawdę super, nawet świeci słońce i jest miło cieplutko. Czy ja kiedyś pisałem, iż podoba mi się Cleveland? Takie Seattle, to przy nim raj na ziemi. Piękne widoki na góry, znów czysto, zielono i generalnie jak w SF. 3 godzinki jakie mam tutaj na spacer pokazuje multum klimatycznych barów, knajpek - ech dlaczego ja kiedyś wybrałem do mieszkania Cleveland, a nie zdobyłem się na trochę bardziej skomplikowaną przeprowadzkę do Portland albo Seattle? Miasto mi się na pierwszy rzut oka bardzo podoba. Wyróżniki? Wszyscy tutaj przestrzegają czerwonego światła dla pieszych - pierwszy raz spotkałem się z takim podejściem Amerykanów. Dodatkowo, to zapewne z uwagi na różnice wzniesień, a co za tym idzie codzienny fitness. Odsetek ładnych kobiet jest zdecydowanie większy niż w Cleveland. Co ja piszę zdecydowanie? Ja tam przez pół roku nie spotkałem prawie żadnej atrakcyjnej kobiety.
Amtrak- tia. Kiedyś w Chicago okazało się, iż do pociągu trzeba wejść przez poczekalnie. Metr obok są drzwi także na peron, normalnie otwarte ale nimi nie można… w efekcie, chociaż pociąg stał jeszcze 15 minut, nie wpuszczono mnie do niego, bo nie przeszedłem przez poczekalnie a poczekalnia już zamknięta. 

Tak więc na Amtrak do Portland jestem 40 minut wcześniej i szybko wita mnie e-mail, iż pociąg jest godzinę opóźniony. Niby jeszcze mam czas do meczu, ale robi się znów nerwowo…


Plan na ostatnią część opowieści. Mecz Portland TrailBlazers live oraz dzień później oglądanie spotkania z Golden State Warriors w jakimś klimatycznym barze. Nawet nie wiem czy bardziej nie czekam na to drugie. Do usłyszenia :)

7 kwietnia 2015

Czekając na Portland

Lucero

Tygodniowy wyjazd do USA, gdzie głównym gwoździem programu ma być zwiedzenie Portland oraz zaliczenie live jednego z domowych spotkań, zaczyna się tak naprawdę pod koniec 2012 roku. Wtedy też, po trzyletnim pobycie w ostatni dzień zatrzymuje mnie tamtejsza drogówka i oświadcza o zatrzymaniu prawa jazdy za niezapłacony mandat, o którym nie mam nawet pojęcia. Cała historia jest dosyć tajemnicza, ale jedną z konsekwencji staje się podobno wydany na mnie nakaz aresztowania… Nie wiem czy w amerykańskich więzieniach mają NBA League Pass.

Cały dzień przed odlotem spędzam na szukaniu swojego nazwiska na publikowanych przez wszystkie sądy listy osób poszukiwanych. Nie ma mnie. Docieram do owego mandatu - zapłacony. W końcu znajduje kopię nakazu aresztowania i dzwonię bezpośrednio do sądu. Odpowiedź: jak najbardziej zapraszamy do nas, wystarczy zapłacić zaległość i ma być dobrze. Oczywiście zgodnie z zasadą, iż trudno będzie traktować to jako dowód przy jednak innym podejściu policjanta na lotnisku mam mieszane uczucia. No nic lecę…

Lakers vs Blazers - Frankfurt


Cóż wyjazd zaczyna się standardowo a więc zapominam portfela z domu. Taksówkarzowi mówię, iż ma jechać normalnie, jak się spóźnimy to los tak chciał pomagając mi podjąć decyzję. Jesteśmy na 5 minut przed końcem odprawy. W takim razie znów lecę...

W tle toczy się mecz z Los Angeles Lakers. Mając przesiadkę we Frankfurcie i 4 godziny czasu, zasiadam na śniadanie w jednym z pubów z widokiem na płytę lotniska i próbuję zobaczyć owe starcie. Słowo „próbuję” jest akurat trafne, ponieważ tamtejszy internet lotniskowy do zbyt szybkich nie należy. Są chwile, kiedy dwutakt C.J'a McColluma oglądam 5 minut. Nerwów było jednak mało. Zaczynamy wyjazd od wygranej. Zawsze to milej na sercu chociaż oczywiście i tak ciągle myślę, gdzie wyląduję za kilka godzin.

Pelicans @ Blazers w Chicago


Jestem wolny… Co prawda przez chwilę już zastanawiałem się do kogo wykonać ten jeden telefon, ale okazało się, iż zatrzymanie na lotnisku jeszcze nie oznacza krzesła elektrycznego. Godzinka wyjaśnień przy naprawdę miłym zachowaniu policjanta lotniskowego i mogę myśleć, gdzie tutaj obejrzeć mecz z Pelikanami?

Mieszkając w Chicago jakoś nie zwiedzałem tamtejszych pubów, aby oglądać spotkania Blazers. Spokojnie, z komentarzem, wolałem delektować się tymi spotkaniami w domu. Minusem tego postępowania było to, iż nie za bardzo znałem miejsca, gdzie mogę się za kilka godzin zainstalować. Szybkie spojrzenie na Google i wybieram pub w okolicy gdzie chodziłem wcześniej po zdrową żywność. Za godzinkę jestem na miejscu, spoglądam, pytam i szanse są spore - telewizorów z 50 więc jeden będzie moim łupem. 

Wracam po załatwieniu kilku spraw na kilka chwil przed rozpoczęciem naszej batalii i mały zonk - oczywiście nie wiedziałem, iż w ten weekend jest też Final Four ligi akademickiej. Na domiar złego gra w nich Wisconsin, więc pub jest lekko nabity i nikt nie marzy w tej chwili aby obejrzeć akurat mecz Blazers. Szybkie negocjacje i udaje się zdobyć jeden ekran. Siadam skromnie z boku i słuchając okrzyków tamtejszej młodzieży delektuje się wygraną. Swoją drogą zawsze zastanawiało mnie, iż całkiem fajny doping w lidze uniwersyteckiej później kończy się milczącym standardem oglądania spotkań NBA, oczywiście nie licząc najlepszej publiki ze stanu Oregon.

W połowie spotkania przypominam sobie a raczej przypomina mi organizm, iż od 24 godzin jest na pełnych obrotach. Szczerze powiedziawszy ostatnią kwartę oglądam tylko dzięki energetykom.  
Nets vs Blazers w Cleveland


Kolejny przystanek mojej podróży to Cleveland, gdzie mieszkałem około pół roku. Tam to już inna sprawa, mam swoje ulubione puby, gdzie Blazers gościli już na ekranach przy każdej okazji mojego pobytu. Jedyny minus to zawsze brak komentarza, ale zawsze sobie można powiedzieć, iż komentuje Michałowicz…. 

Ląduje dzień wcześniej i po zakwaterowaniu spoglądam, iż w mieście są dzisiaj prawie derby czyli do Cleveland przyjeżdżają Chicago Bulls. Mecz za 3 godziny a więc pojawia się pomysł obejrzenia na żywo. Niestety pierwsza próba sprawdzenia biletów kończy się tak jak 3 lata temu przy przyjeździe Trail Blazers. Nie ma, a jak są to po 100-150 dolarów. Ja nie wiem do dzisiaj o co chodzi z tym Cleveland, aczkolwiek stawiam, że handel biletami jest tutaj nielegalny (muszę to wreszcie sprawdzić).

Wejść na mecz z Portland Trail Blazers, kiedy były dwie dogrywki a spotkanie wygrał Nicolas Batum, udało się mi się kupując bilet normalnie w kasie. Teraz planuję podobny manewr, ale nie zamierzam wydać na niego więcej niż 10 dolarów. Nie za bardzo interesuje mnie oglądanie czegoś na żywo bez emocjonalnego zaangażowania, a i te 10 dolarów może stanowić dodatkowe pole do popisu przy meczu z Timberwolves w Portland. 

Jako, iż do Cavs - Bulls 3 godziny to udaje się do jednego z fajniejszych miejsc z jedzonkiem w Cleveland. Problem w tym, iż jedzie się do niego autobusem jakieś 30 minut, przy okazji zwiedzając po drodze jedne z mniej ciekawych dzielnic, a sama jazda owym autobusem jest zawsze trochę emocjonująca.

Sprawa meczu rozwiązuje się sama. Spóźniam się na autobus powrotny, chociaż do jego złapania zabrakło mi jednego dobrego dwutaktu Willa Bartona. No i dobrze bo nie wiem czy chciałbym mieć dylemat czy oglądać mecz na żywo czy też nie. Wracam do downtown i uderzam prosto do mojego ulubionego pubu. Nic się nie zmieniło, dalej jest super. Słucham oburzenia na flagrant faul, a pierwszą i trzecią kwartę rzeczywiście spokojnie przeżywam. Przy okazji znów zonk - poniedziałek to finał NCAA. Ups... znów będą problemy...

Wieczorkiem jeszcze powtórka w Tap City Pub i jestem zmuszony oglądać tym razem półfinał NCAA kobiet. Nastawiałem się na dramat, ale było całkiem ok. Po 4 minutach wynik 10:10 a takiego spodziewałem się po pierwszej połowie. Do tego trenerki są gwiazdami i przy nich nasz Terry Stotts to oaza spokoju.

Przypominanie miejsc w Cleveland układam tak aby o 19 tutejszego czasu przybyć do Tap City Pub na mecz z Brooklyn Nets. Krążę ostatnie 30 minut już trochę bez sensu, aby na 5 minut przed rozpoczęciem dowiedzieć się, iż dzisiaj pub ma przerwę i otwarty będzie dopiero o 20. Pięknie…

Obok mamy jednak pub awaryjny. NBA TV jest, monitorów też 40, ale oczywiście co? No tak. Baseball. Naprawdę nie wiem, jak można oglądać tę dyscyplinę o tak fascynującym przebiegu, iż idzie zasnąć. Każdy siedzi i pilotuje piłeczkę, która leci całe pół sekundy i prawie zawsze trafia w to samo miejsce. Jak łatwo się domyślić nikt telewizora na mecz Blazers nie oddał 

Wpadam w panikę. Kolejny pub - nie ma NBA. Kolejny? Też nie. Lecę na drugą stronę miasta. Jest wszystko tylko nie NBA i tak oto będąc w Stanach nie mogę sobie obejrzeć spotkania Portland Trail Blazers

Czekam więc do owej 20 i wracam do Tap City Pub. Tutaj już jednak przygotowania pod finał NCAA przez co mam oglądać na bocznym monitorze... Ja na bocznym? Po tylu wydanych dolarach przez poprzednie pół roku? Obrażam się… Idę znów obok, gdzie skończył się wreszcie mecz Cleveland w tę najbardziej fascynującą dyscyplinę 

Wynik meczu Nets - Blazers po pierwszej połowie jaki był wiemy… Miałem jeszcze nadzieje, iż przełomowe będzie moje zdjęcie, kiedy zaraz po nim trafiamy 4 trójki, ale poddany już przed przerwą mecz oczywiście przegrywamy.



Zostaje finał NCAA który był naprawdę fajnym widowiskiem. Oglądam każdą połowę gdzie indziej.

Jutro podróż do Portland a dokładnie do Seattle samolotem i po noclegu krótka przeprawa pociągiem lub autobusem. Biletu jeszcze nie mam, ale sektory zostały wybrane. Teraz tylko pytanie ile na niego będę skłonny wydać... Ale o tym już z Portland. 

Lucero