30 maja 2017

Harry Glickman, człowiek który dał Portland koszykówkę

Finały NBA 2017 za dwa dni, do draftu znacznie więcej czasu, korzystając więc z chwili spokoju, w oczekiwaniu na nadchodzące atrakcje, chcielibyśmy przypomnieć Wam znakomity tekst Piotra Sitarza z 2014r.,  o początkach Trail Blazers i ich ojcu założycielu Harrym Glickmanie. W tle  historii bardzo intrygujący polski wątek. Lektura obowiązkowa dla wszystkich fanów RipCity, zwłaszcza tych, którzy dołączyli do BlazersNation całkiem niedawno. Dobre teksty się nie starzeją. Sprawdźcie sami. 



W drugiej połowie XX sportowa Ameryka dynamicznie rosła w siłę i powoli stawała się marketingowym strzałem w dziesiątkę wyprzedzając odpowiednie rozgrywki w innych częściach świata. Rozwój i postęp gospodarczy, a także sukces właścicieli większości organizacji sportowych nie mógł pozostać długo w cieniu, dlatego też wspólnie z osobami chcącymi zaangażować się w nowe projekty sportowe, każde większe miasto próbowało z lepszym bądź gorszym skutkiem zaistnieć na sportowej mapie Ameryki. Zazwyczaj w którejś z czterech najpopularniejszych lig w Stanach; NFL, MLB, NHL bądź NBA. 


Mieszkańcy Portland dopiero w 1954 roku dostrzegli pierwszą poważną okazję by w ciągu kilku najbliższych lat gościć u siebie profesjonalnych sportowców. Rada miasta postanowiła zrealizować projekt pierwszej tak dużej areny sportowej w mieście. Zgodnie z wolą głosujących, na budowę hali przeznaczono 8 milionów dolarów (obecnie ponad 63 miliony) które sprawiedliwie, względem rodzaju pracy podzielono pomiędzy konstruktorów - firmę Hoffman Construction oraz projektantów - Skidmore, Owings & Merrill. Budowa trwałą sześć lat, ale lokalna ludność na pierwszą drużynę w Wielkiej Czwórce musiała czekać jeszcze dekadę.

Gdy zabrakło listów

W 1948 roku na Uniwersytecie w Oregonie jednym z setki absolwentów kierunku dziennikarskiego był syn polskiej imigrantki Harry Glickman, który tuż po otrzymaniu dyplomu zamierzał zając się dziennikarstwem sportowym. Jego szanse na zrealizowanie wcześniej obranego kierunku były wysokie, bo podczas studiów w akademickiej gazecie pełnił funkcję dyrektora informacji sportowych, pisał dla The Register-Guard - gazety publikowanej w tym samym mieście, w którym znajdował się kampus Uniwerystetu - Eugene, był redaktorem magazynu absolwentów Old Oregon, oraz pełnił rolę korespondenta największej lokalnej gazety - The Oregonian.

Po zakończeniu studiów idealna praca i wydawać by się mogło łatwo dostępna posada redaktora w The Oregonian, nie została przedstawiona Glickmanowi. To skłoniło młodego i pełnego ambicji mężczyznę do podjęcia trudnej, ale w konsekwencji najlepszej możliwej decyzji. Glickman postanowił porzucić dziennikarstwo na rzecz organizacji ogólnie pojętych biznesowo - kulturowych atrakcji.

Jednak zanim młody i ambitny Glickman skończył studia i rozpoczął błyskotliwą karierę, jego młodzieńcze życie było pozbawione luksusu, smutek i gorycz silnie i nader często spychały szczęście na boczny tor, ale jak sam mówił w wywiadzie w 2013 roku:

Niczego nam nie brakowało. [...] Było nam dobrze.
Bessy Glickman dzień w dzień wracała po skończeniu swojej zmiany w szwalni do domu, w którym czekał na nią ukochany syn oraz co jakiś czas listy, pisane przez rodzinę mieszkającą w Polsce.
Moja mam pisała listy po żydowsku, a na kopercie adres wpisywałem ja po Angielsku. Do dzisiaj mam zdjęcia, które przysyłali nam z Polski. - cyt. za New York Times, Maj, 1985 rok.
Najpoważniejszy test rodzina Glickmanów przeszła w 1939 roku gdy naziści i Rosjanie najechali na Polskę. Glickmanowie żyli w niewiedzy, a bezradności i niepewność potęgował brak odpowiedź na wysyłane listy.

Po inwazji na Polskę słuch o naszej rodzinie zaginął. Nie wiedzieliśmy co dzieję się z dziadkami, z ciotkami Zysel i Chayą, wujem Alterem i kuzynami. Wszyscy mieszkali w Wysokiem. Po zakończeniu wojny, człowiek który uciekł z Treblinki powiedział znajomemu matki mieszkającemu na Bronxie, że nasi bliscy zginęli w obozie. Tak dowiedziałem się o tym ja i moja mama.
Czasy Podoloffa

Zaraz po otworzeniu Portland Colliseum, Glickman, który do 1960 roku zdołał wprowadzić Portland Buckaroos do Western Hockey League, zaprosił drużyny NFL do rozegrania meczów w preseason na Multnomah Park (obecnie Providence Park) oraz zorganizował mecze Harlem Globetrotters, rozpoczął starania o drużynę NBA. Ówczesny prezydent ligi Maurice Podoloff nie był jednak zwolennikiem tego pomysłu.

Podoloff brak akceptacji dla rozszerzenia ligi o kolejny zespół argumentował zbyt dużą odległości jaka dzieliła Portland i 7 z 8 drużyn organizacji, bowiem zachód reprezentowali tylko Lakers, którzy w 1960 roku przenieśli się z Minnepolis zostając pierwszą organizacją z dalekiego zachodu grającą w NBA.

Po odmowie w 1960 roku i twardym stanowisku Podoloffa, Portland powoli traciło nadzieję na zyskanie nowych doświadczeń. Wcześniej Glickman próbował przekonać Abe’a Sapersteina, aby w Portland siedzibę miał zespół grający w American Basketball League, ale ten plan zakończył się szybciej niż zaczął.

Sportowe Portland istniało tylko lokalnie i wiedzieli o tym gracze wielcy tacy jak Podoloff i Ci mniejsi, ale z ambicjami często sięgającymi wyjątkowo wysoko. Glickman nie porzucił planów stworzenie drużyny NBA od podstaw. Nie zwracał uwagi na twarde stanowisko prezydenta ligi i spekulantów wieszczących, że dopóki Podoloff będzie pełnił najwyższą funkcję w NBA, tak Portland i większość miast po zachodniej stronie Ameryki nie posmakuje profesjonalnej ligi koszykówki.

W 1962 roku do NBA dołączył kolejna drużyna reprezentująca zachód. Do Los Angeles Lakers dołączyli San Francisco Warriors, a Harry Glickman jeszcze raz próbował przekonać władze ligi do ekspansji.

Rok później Podoloffa nie było już na stanowisku prezydenta NBA. Jego miejsce zajął Walter Kennedy, który po 12 latach zostawił ligę z 18 zespołami, lukratywnym kontraktem telewizyjnym oraz niebywałym jak na tamte czasy wzrostem wartości finansowej, a także zyskał wieczną wdzięczność kibiców z Portland.

Szczęśliwy płaszcz

Podoloff nie chciał mieć z Portland do czynienia, to był dla niego zbyt dziki zachód. Za to w późnych latach sześćdziesiątych, to Walter Kennedy został komisarzem, w 1962 roku San Francisco dostało NBA, w 1967 Seattle i San Diego,  rok później koszykówka dotarła do Phoenix, aż w końcu w 1970  roku trafiła do Portland.  - New York Times, Maj, 1985 rok.
W 1970 roku Glickman wspólnie z konsorcjum miał przygotowane pieniądze na obowiązkową opłatę dla ligi, ale jakby przeciwności losu było mało, konsorcjum nie przetrwało podniesienia opłaty do niemal 4 milionów dolarów. Na ówczesne czasy, była to solidna kwota, która przysporzyła Glickmanowi kolejnego w przeciągu dekady bólu głowy.

Wtedy do Glickmana zgłosił się inwestor z Seattle, Herman Sarkovsky z zaskakującą i bardzo dobrą informacją, że on i jego przyjaciel Larry Weinberg, byliby wstępnie zainteresowani wyłożeniem całej potrzebnej kwoty. Glickman oczywiście propozycje przyjął i czekał na kolejne telefony zawierające więcej detali. Takich niestety nie było.

Spory nakład sił i szczęście pomogły w końcu zrealizować, tak długa wstrzymywany plan. Tego samego roku gdy liga poszukiwała kolejnego miasta aby zwiększyć swój zasięg Glickman poleciał do Los Angeles, spotkać się z komitetem odpowiedzialnym za ekspansję ligi, któremu przewodził Ned Irish - założyciel New York Knicks i promotor wydarzeń w Madison Square Garden.

W Beverly Wilshire Hotel, Harry Glickmnan, pod naciskiem kilku członków komitetu, usłyszał od Irisha stanowcze nie. Pomieszczenie w którym odbywało się zebranie opuścił przygnębiony i zrezygnowany. Czuł, że zawiódł, czuł, że jedyne niespełnione marzenie oddala się coraz dalej, a co gorsza obawiał się, że nie zostanie ono w ogóle zrealizowane. Gorycz mieszała się z rozczarowaniem, a myśl o Portland, mieście jak sam mówił: z najlepszymi kibicami, bez drużyny koszykówki silnie oddziaływała na samopoczucie Glickmana.

Znajdując się na schodzach prowadzących do holu hotelu, Glickman zdał sobie sprawę, że wychodząc zapomniał płaszcza. Udając się na górę nie spodziewał się, że powrót do pokoju, który kilka minut wcześniej bezlitośnie go odrzucił, zmieni jego życie. Jak wspominał sam Harry Glickman w  książce Wayne’a Thompsona, Blazermania: This is Our Story:

Kiedy tam dotarłem, Pollin trzymając słuchawkę powiedział: Harry, to  do ciebie. Jakiś gość Sarkovsky…

Glickman nie mógł uwierzyć. To był dopiero drugi telefon od Sarkovskiego, ale czuł, że to ten najważniejszy. Biznesmen ogłosił, że wspólnie z Larrym Weinbergiem chcą mieć drużynę w NBA.

Ostatnia prosta

Sarkovsky, Weinberg i deweloper z New Jersey Bob Schmertz byli w grupie stworzonej przez Harry’ego Glickmana, która wyłożyła 3.7 milionów dolarów, aby Portland Trail Blazers mogli zagrać swój pierwszy sezon w NBA. Prezydentem klubu został Sarkovsky, który pięć lat później przekazał posadę Weinbergowi.

Jeszcze w tym samym miesiącu mieszkańcy Portland wybrali nazwę dla nowej drużyny. W głosowani zwyciężyli “Pioneers”, ale prawa do niej należały się prywatnej uczelni z Portland. Kolejną najpopularniejsza nawą była ta zwycięska, czyli Trail Blazers, którą Glickman rozumiał tak:

“Odzwierciedla zarówno odporność ludzi z dalekiej północy, oraz rozpoczęcie tzw. "major league era" w naszym mieście”
I rzeczywiście. Upór Glickmana w dążeniu do celu był niewyobrażalny. Jego odporność na wszystkie przeciwności losu na przestrzeni niemal dwudziestu lat, wykrystalizowała silny charakter u człowieka, który pomimo porażek, dotrzymał obietnicy - dał miastu koszykówkę na najwyższym poziomie.

Dał miastu Trail Blazers.

17 maja 2017

Przed draftem, część 3



Za nami loteria draftu. Dla Portland dzisiejsze losowanie nie miało istotnego znaczenia. Od ponad miesiąca wiadomo, że Blazers będą wybierać z  numerem #15, #20, #26. W dwóch poprzednich odcinkach prezentowalismy sylwetki graczy, którzy powinni znaleźć się w kręgu zainteresowania Olsheya (część 1 i część 2) . Poniżej ciąg dalszy naszych rozważań. Zestawienie graczy, którzy ze względu na swoje umiejętności oraz potrzeby drużyny mogą być brani pod uwagę, a we wspomnianych analizach miejsca nie znaleźli. Kolejność zupełnie przypadkowa, bez hierarchizowania. Z podziałem na wysokich i graczy obwodowych.

12 maja 2017

Przed draftem, część 2


LaMarcus Aldridge przypomniał sobie  jak w barwach Blazers młócił Houston i właśnie wprowadził Spurs do finału konferencji. Allen Crabbe przeszedł pomyślnie operację stopy i będzie gotowy na start kolejnego sezonu. RipCity zaprezentowało też nowe logo. Ale to, co najważniejsze dopiero przed nami.  22 czerwca, w nocy z czwartku na piątek (Karol, pamiętałem ) odbędzie sie draft NBA. Aktulanie w Chicago trwa NBA Draft Combine, czyli  zbierane są parametry fizyczne graczy,  odbywają się też pokazowe treningi. I jak zwykle przy tej okazji płyną doniesienia, o tym jak fantastycznie prezentują się kandydaci w tegorocznym naborze. Centrzy trafiają trójki, obrońcy blokują rzuty. Idylla. Fachowcy od draftu grzebią nieustannie w swoich mockach, mieszając rankingami zawodników bez opamiętania. 
Po tym jak tydzień temu  swoje draftowe typy przedstawił @Behemot, ratując utraconą cześć piszącego te słowa, dzisiaj propozycje i opinie ludzi, którzy na co dzień może nie oglądają zbyt często Blazers, ale za to rozeznanie w światku NCAA mają nieprzeciętne. Śledzą poczynania koszykarskiego narybku regularnie, nie tylko przy okazji march madness. Oto ich draftowa "oferta" dla Blazers. 

7 maja 2017

Przed draftem, część 1


Pdxpl naobiecywał, że między 6 a 8 maja ukaże się ekspercki artykuł o drafcie. Jak się jednak okazuje na to co dobre trzeba zawsze poczekać. Aby zatem uniknąć rozruchów na mieście (Karol i Roberuto podobno wyciągnęli już z pawlaczy swoje harcerskie finki) spieszę z pomocą, może uda się złagodzić na te kilka dni nastroje i dać Wam trochę igrzysk zamiast chleba. Chleb dopiero w piekarniku.