15 października 2013

Krótka historia o tym, jak Mo Williams odzyskał #25.

Blazers grają dopiero w środę. W Salt Lake City, jeszcze raz z Jazz, których kilka dni temu pokonali w Boise. Do tego czasu pierwsze miejsce w dziale "Sports" lokalnych gazet, sprzedawanych na rogu... nie ważne, będą zajmować quizy o kontuzjach. Czy Nicolas Batum jest już OK? Czy Dorrell Wright zagra w tym miesiącu? Ilu graczy Blazers ma zabandażowaną jakąkolwiek część ciała? Czy jest sens w ogóle ruszać się z domu? Niepokojące jest to, że nowy sezon - ten przełomowy i najlepszy od 2011 roku - rozpoczyna się u lekarza, a potencjalnie najlepsze wzmocnienie zagra dopiero w grudniu. Frustrujące, ale zaraz po meczu z Jazz, na Salt Lake Tribune, pojawił się artykuł o szczęściu Mo Williams i Earla Watson, a w nim malutki fragment o numerach na ich koszulkach.


*

Mo Williams grał z 25 na plecach, od czasów pobytu na Uniwersytecie w Alabamie. Tak samo było po drafcie w 2003 roku, kiedy z numerem 40 został wybrany przez Jazz. Latem, po debiutanckim sezonie, został wolnym agentem i trafił do Bucks. Tam też nosił numer 25. Zmieniło się to w 2008 roku. Wówczas Bucks, Thunder i Cavs dokonali trójstronnego dealu i Mo Williams przeniósł swoje talenty do Ohio. A tam, bum, niespodzianka, bo Mark Price, człowiek, który jako drugi wbił do klubu 50-40-90, a także niemal całą karierę spędził w Cleveland, miał pod sufitem koszulkę z zastrzeżonym numerem. Yhy, 25. Mo wybrał 2. Potem byli Clippers, jeszcze raz Jazz (25 nosił wtedy Al Jefferson) i tego lata Blazers. Neil Olshey na konferencji prasowej w sierpniu, kiedy to przedstawiał mediom nowego gracza, stał tam z dziarskim uśmiechem i jerseyem Williamsa. Siódemka na plecach - zauważył siedzący w przedostatnim rzędzie 40 letni mężczyzna. Wyciągnął tablet i zadał jedno, ale bardzo trudne pytanie: Czy numer siedem Brandona Roy'a powinien zostać zastrzeżony?

*

Miesiąc wcześniej Blazers podpisali Earla Watsona. Ex- gracz Jazz i kolega Mo Williamsa, również przez całą - z małymi wyjątkami - karierę grał z 25. Tak było w Sonics, Grizzlies oraz Thunder, a także ten numer miał widnieć na jego nowej koszulce. Dni mijały, a skład Blazers powoli się zamykał. Wielu wątpiło w jakikolwiek ruch Neila Olshey'a, ale 7 sierpnia media podały, że PTB, bardzo niespodziewanie, podpisali Williamsa. Kilka dni później, ten sam facet przeglądał Twittera. Tak będzie  lepiej - pomyślał. Mo Williams wreszcie dostał koszulkę z ulubionym numerem, a Earl Watson wybrał 17. Kluczem były dolary. Zarabiając dużo, możesz dużo wydawać. Niekoniecznie mądrze, ale jeżeli wciąż korzystasz z mózgu i konsekwentnie odrzucasz kokainę oraz brokat z klubów nocnych, to wiesz, że pieniążki są potrzebne nie tylko tobie.

*

Podczas rozmowy Williamsa z Watsonem, ten drugi oświadczył, że ma tylko jeden warunek. Darowizna na program Pangos Elite, który pomaga dzieciakom zmienić życie poprzez grę w kosza. Piękna inicjatywa, która oprócz dawania nadziei jest jednym z najlepszych projektów sportowych w kraju i działa w ramach organizacji non-profit Amateur Athletic Union (chwała Bogu za Earla Watsona i Artestów). W ten sposób większość z uczestników Pangos Elite trafia do drużyn akademickich, a niektórzy nawet do NBA np. Sebastian Telfair, wybrany w 2004 roku z numerem 13 przez Porltand Trail Blazers. Mo Williams bez wahania zgodził się przelać nieznaną kwotę na konto Pangos Elite, kupując tym samym najdroższą koszulkę w swojej karierze.

*

Tej historii nie zobaczysz na zółtym pasku w amerykańskiej telewizji. Zostanie zapomniana jeszcze szybciej niż napisał o niej Bill Oram, ale myślę, że warto patrzeć na graczy NBA z szerszej perspektywy. Nie tylko tej boiskowej, statystycznej czy kontrowersyjnej (What's up, J.R?), ale też społecznej, gdzie gwiazdy są autorytetami na całe życie, a ich pieniądze mogą spowodować potężną zmianę w postępowaniu młodych ludzi. Jeszcze nieukształtowanych i niewystarczająco dorosłych do opierania się negatywnym wpływom z zewnątrz, ale wciąż z szansą na lepszą przyszłość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz