29 grudnia 2013

Blazers przegrywają w crunch-time



W ostatnich sześciu meczach Portland Trail Blazers, aż pięć razy grali w crunch-time i do dzisiaj do godziny 6:25 kończyło to się tak jak chcieliśmy. Chris Bosh był wielki trafiając tę trójkę w ostatniej sekundzie, zostawiając Portland z rozdartym sercem, 0.5 na zegarze do końca i Aldridgem. To była trudna piłka, ale więcej i lepiej o ostatnich minutach w obronie i ataku Heat oraz przede wszystkim Blazers powinniśmy mieć wieczorem.

Krótko. Blazers rozpoczęli mecz od czterech trafień za trzy i grania w typową dla nich koszykówkę i dla zwykłych 40 latków z korporacyjnego boiska łącząc atak z jeszcze lepszym atakiem, całkowicie zapominając o obronie. Trochę przerażający jest stosunek, nie wiem, Stottsa, całego sztabu, organizacji do gry w obronie. Jest za wcześnie i zbyt ciemno na statystyki, ale ta najprostsza oparta na oczach i ostatnich meczach nie jest dobra. Wręcz boli. Tylko w grudniu Blazers zaledwie dwa razy pozwolili przeciwnikom na mniej niż 100 punktów, ale oba mecze grali z Utah Jazz, więc odpowiedz na każde pytanie znasz. Powtórzę się, ale clou gry w defensywie Portland był drive Wade w ostatnich trzydziestu sekundach na remis po 105, gdy na prostym scrennie Ray'a Allena został Nic Batum, a Wes Mattehews - absolutnie nie winię go za tę sytuację - mógł zrobić więcej. To już kolejny znak i chyba najbardziej wyraźny obrazujący nędze w obronie, która zwyczajnie przegrała im mecz. Ta jedna akcja dała Heat pięć punktów w dwóch kolejnych posiadaniach, bo przy game-winnerze Bosha Wade i co gorsze Portland zrobili to samo. 

Damian Lillard miał 16 punktów z 9 rzutów, w tym 4/7 za trzy, ale to nie było jego gra i jego mecz. Miał heat check w drugiej kwarcie i trafił trójkę w pierwszej sekundzie akcji po podaniu Aldridge - Batum spod kosza. Blazers grając swoją koszykówkę mieli bardzo dobry mecz w ataku szczególnie na dystansie i w pierwszych trzech kwartach. Asystowali przy 32 z 39 trafionych rzutów z gry głównie dzięki parze Lillard (7)-Williams (9) i Nicolasowi Batumowi, który cały czas szuka triple-double. Dzisiaj oprócz kluczowych dwóch rzutów wolnych na siedem sekund do końca, miał 11 punktów, 9 asyst i 6 zbiórek. 

Zanim w czwartej kwarcie w pierwszych 8-9 minutach zrobił nam się śmietnik, Blazers trafili 11 z 23 trójek szukając ich przez cały mecz. Ta ofensywna maszyna działa płynnie i Terry Stotts na razie nie musi szukać innych schematów i pomysłów na zdobywanie punktów. Zakładając zły scenariusz (odpukać) systematycznego spadku skuteczności zza łuku, który jest punktem numer jeden w filozofii ataku Stottsa, Blazers tak naprawdę oprócz rzutów z mid-range i dalekiego dystansu nie istnieją w paint. To żadna nowość, bo dzieję się tak od preseason, a może i od sezonu 2012/13, ale nie przypominam sobie, żeby Robin Lopez czy, O MATKO BOSKA, Joel Freeland trafili rzut grając w post przeciwko Boshowi. To zły znak.  Zostając jeszcze pod koszem. Blazers oddali, aż 60 punktów Heat w paint. Tym razem bez kompleksów, bo Miami to top ligi pod tym względem. 

Wesley Matthews był Bogiem. Fantastyczną sprawą są te jego rzuty za trzy z nieprawdopodobnym ułożeniem ciała i stóp oraz balansem. Trafił dzisiaj pięć trójek i dobrze bronił Allena (4/11) i momentami Dwyane'a Wade'a, na którego Terry Stotts miał pomysł i dziwię się, że nie zrobił tego samego w ostatnich akcjach. Dorrell Wright mógł być game-changerem. W pierwszej połowie stał się nieprzyjemny dla Wade'a ograniczając jego wjazdy pod kosz wymuszając faul i straty. To była bardzo dobra obrona, ale większy wpływ na jego 13 minut na parkiecie miała zdecydowanie gra w ataku i bezproduktywne 1/4 z gry niż defensywa. Portland.

Ławka Blazers rzuciła 18 punktów, ale who cares? Joel Freeland miał 12 zbiórek.

W poniedziałek Blazers grają w Nowym Orleanie z Pelicans. 2:00.

3 komentarze:

  1. Anonimowy10:33

    Nieokiełznany entuzjazm z jakim mistrzowie NBA cieszyli się po wygranej gdzieś tam daleko w Oregonie pokazuje, że nasza drużyna zdobyła już szacunek u każdego w tej lidze.

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy12:58

    Liczba strat po naszej stronie w 4 kwarcie to kpina.
    Leonard, Wright..Lillard niewidoczny zupełnie. Mo ratował i ładnie asystował.
    Ale jestem zły. Był moment, że prowadziliśmy chyba 7pkt i mieliśmy piłkę. I strata, strata, strata...
    Miami grało jeszcze bez Jamesa :-/...
    K.

    OdpowiedzUsuń
  3. Sosna198207:22

    Widać symptomy zadyszki w grze naszych. Od kilku meczy zwycięstwa przychodziły z wielkim trudem. No i w końcu szczęście się od nas odwróciło. Szacun dla Bosha. Gdyby grał w każdym meczu jako PF i gdyby Wade z Jamesem nie kradli mu rzutów to byłby w Top3 silnych skrzydłowych w tej lidze.

    OdpowiedzUsuń