28 kwietnia 2015

1:3. Wracamy do Memphis i...?

 
Dużo błędów w tej serii popełniał Damian Lillard i czwarta kwarta dzisiejszego meczu numer cztery przeciwko Memphis Grizzlies nie zmieni postrzegania Lillarda jako złego obrońcy i nieco przehajpowanego gracza. Wrócił na moment, na jeden mecz tej serii, gdzie przejął go w czwartej kwarcie 12 punktami i kluczową asystą do C.J McColluma na około 90 sekund do końca spotkania. Blazers przez kilka posiadań wyglądali jak zespół który może obrócić serię, a co najmniej wygrać mecz numer pięć w Memphis, ale wciąż dzieją się dwie, może trzy złe rzeczy i na ławce trenerskiej i na parkiecie. 

Nie było LaMarcusa Aldridge w tym meczu. Oprócz  trzeciej kwarty, gdzie Aldridge stawał 4 razy na linii przeszedł obok tego spotkania. Odstraszający body-language, leniwy kozioł w post-up, dziwna bierność pod własną obręczą gdy w crunch-time mijał go Zach Randolph. Wygląda to trochę jak słaby żart, ale Aldridge sprawia wrażenie obrażonego, że nie pozwolili mu wygrać w pierwszych trzech meczach. Może to moje spostrzeżenie, ale chemia w tym zespole umarła wraz z kontuzją Wesleya Matthewsa i temat o którym pisało się rok-dwa lata temu czyli brak pierwiastka przywództwa, leadershipu u LaMarcusa Aldridge'a, wracał do mnie podczas każdego meczu tej serii.
 
Dużo się o tym mówiło, ale za każdym razem Aldridge odpowiadał. Seria przeciwko Rockets, tygodnie na poziomie najlepszego power-forwarda w lidze, miejsce w najlepszej piątce rankingu MVP. Temat umierał.
 
Być może, to wrażenie potęguje strach przed tym co zacznie dziać się po pierwszym dniu lipca, i że ta drużyna w następnym sezonie będzie drużyną Damiana Lillarda. Gracza, który być może nie będzie lepszy niż w tym sezonie. Ale z drugiej strony czy Damian Lillard nie ma "większych jaj" niż Aldridge? I nie chodzi mi tylko o wielkie rzuty Damian Lillarda czy prowadzenie ataku - bo to rzecz natrualna, jest point-guardem ma piłkę - ale o nastawienie, które z Lillarda wręcz kipi gdy przychodzi przejąć mecz czy po prostu go wygrać. Czy to nie jest tak, że Lillard chce być odpowiedzialny, a LaMarcus Aldridge musi?

I tak, to prawda, że Lillard często podpala się aż nadto i oddaje głupie rzuty, ale obserwując na chłodno takie decyzje w oczy rzuca się, że kolejne posiadanie nie przechodzi bezpośrednio w ręce Aldridge'a, na zasadzie: ok, ja spieprzyłem, teraz ty będziesz próbował. I rozumiem, że Terry Stotts wpływa na kończenie kolejnych akcji, ale nie przypominam sobie Aldridge'a domagającego się piłki w jakimkolwiek posiadaniu, ani wyrazu złości na jego twarzy gdy, przyjmijmy, kluczowe posiadanie kończył np. Dorell Wright. A wszyscy wiemy jak na ofensywę swoich zespołów wpływają najlepsi gracze w lidze.

Gdy śmialiśmy się z latających rąk Diona Waitersa, w przypadku Aldridge'a, każdego lidera zespołu to zachowanie naturalne. Owszem, Aldridge nie rozegra akcji od własnego kosza jak LeBron James czy Kevin Durant, ale gdzie komunikat od domyślnie najlepszego gracza zespołu: piłka idzie do mnie na lewy blok brzmiący jak rozkaz? To wreszcie zachowanie oczekiwane i oczywiste od kogoś, kto zaraz ma zarabiać największe pieniądze w życiu. Mam wrażenie, że wygrasz sporo jeśli postawisz na "Aldridge przejdzie spokojnie obok w meczu i zagra swoje" zamiast "zobaczysz, ze przejmie ten mecz i go wygra".

Może to po prostu kwestia charakteru. Może, sprawa posiadania obok siebie, kogoś kto chętnie odda trudny i decydujący rzut. Nie twierdzę, że Blazers powinni budować się wokoło Damian Lillarda, bo nie powinni - w tej chwili myślę czy Lillard wart jest maksymalnego kontratku, ale co jeśli Blazers LaMarcusa Aldridge'a swoje najlepsze chwile mieli rok temu? 

I pamiętam o kontuzjach, że zdrowy sezon, to miał być rok nawet finałów konferencji, ale życie weryfikuje i jeśli LaMarcus Aldridge nie potrafi skupić się na najważniejszym meczu serii, nawet żeby ją przedłużyć do tych pocieszających pięciu spotkań, to może pora zacząć się zastanawiać, nad przyszłością bez LaMarcusa Aldridge'a?

Przed nami mnóstwo czasu i nerwów przez to co stanie za dwa miesiące, ale zaczynamy już teraz bo jest nad czym się zastanawiać i o co martwić.

-

Blazers w trzeciej kwarcie mogli już spuszczać głowy, po tym jak trafili 0 - ZERO - rzutów z pierwszych 10 prób i oddali 7 punktów przewagi sprzed przerwy. Memphis Grizzlies od początku drugiej połowy zrobili run 19-4 zmieniając nieco obronę w pick-and-rollach na show i korzystając z braku Meyersa Leonarda. Memphis chronili paint przed podstawową piątka graczy Blazers i dopiero w czwartej kwarcie rozszerzający pole gry Leonard pomógł Lillardowi, a zwłaszcza McCollumowi dostawać się do obręcz. 

Dwójka C.J McCollum i Meyers Leonard w kolejnym meczu zagrała lepiej niż mogliśmy przypuszczać kilka tygodni temu. McCollum zdrobył 18 punktów z 12 rzutów, a Leonard w drugiej kwarcie był najlepszym graczem Blazers na 10 punktów i 2 na 2 za trzy. W całym meczu zdobył 13 punktów i miał 13 zbiórek. 

Drugi big-man Robin Lopez nie istnieje w tej serii. 6 punktów tylko 3 zbiórki, Marc Gasol robi mu kolonoskopie w każdym posiadaniu. Frontcourt Blazers - jeszcze w sezonie regularnym jeden z lepszych w lidze - spada w rankingach i spadał będzie jeśli Aldridge i Lopez nie wrócą do grania ze zdrowych czasów sezonu regularnego.

Ratunkiem mogłoby okazać się wprowadzenie do piątki Leonarda, ale wtedy z ławki przeciwko smallballowym Grizzlies grałby Robin Lopez obok - całkiem możliwe - Aldridge i obrona Blazers przeciwko niskiej piątce wyglądałaby jeszcze gorzej. Leonard nie poprawia jej gdy walczy przeciwko niskiej czwórce Jeffowi Greenowi, ale jest odrobinę lepszy w obronie na obwodzie niż Robin Lopez. I tutaj problem numer dwa Blazers w tej serii. 

Brakuje Dorella Wrighta w rezerwowych lineupach. W pierwszych trzech meczach smallball Grizzlies wygrywał mecze już w drugiej kwarcie. Z ludzi pod koszem, grających przeciwko niskim Memphis najlepiej w obronie na dystansie wypada Aldridge'a, ale długofalowo nie przynosi to Blazers żadnego pożytku. 

Aldridge wytrzymywał w obronie na lini za trzy punkty w sezonie regularnym, ale głównie po switchach w pick-and-rollach, gdy na zegarze zostawało 8-9 sekund akcji i niższy rywal grał z nim jeden na jeden. Inaczej w tej sytuacji broni się izolacji, a inaczej biegającego po zasłonach Jeffa Greena. Nie rozumiem też, dlaczego Terry Stotts nie gra wtedy Nicolasem Batumem, czy chociażby Allenem Crabbem. 

Ten pierwszym, owszem odpoczywa, ale rotacja Grizzlies znana jest od pierwszego meczu, więc Batum po kilku minutach pierwszej kwarty mógłby szykować się na matchup z niższymi Grizzlies lub też tak jak w meczu numer dwa zostać na parkiecie (Dave Joerger przeszedł na smallball pod koniec pierwszej kwarty). 

Ten drugi nie jest lock-down obrońcą, ale Blazers w lineupie np. Blake-McCollum-Afflalo-Crabbe-Aldridge/Leonard mieliby odpowiedź na identyczny schemat Grizzlies. To fakt, że bardzo niską, ale kiedyś trzeba ryzykować obroną, która oddała Memphis 115 punktów. 

Druga sprawa. Być może Stotts trzyma na parkiecie wysoki frontcourt w nadziei, że zdominuje on obydwie tablicę i będzie zdobywał punkty z ponowień (dzisiaj 13 zbiórek w ataku Blazers) 

Blazers zdobywali punkty spod kosza, głównie dzięki grze Meyers Leonarda. Krył go Marc Gasol i przestrzeń, którą zyskali Blazers w drugiej i czwartej kwarcie udało im się wykorzystać. Mało było ruchu piłki, dużo izolacji i to nie był piękny mecz. Blazers bardziej się chciało, przechodzili do kontrataków i w czwartej kwarcie zatrzymali Grizzlies na 32% z gry, sami trafiając tylko 7 z 20 rzutów. 

Wielki rzut Damian Lillard na 2 minuty do końca, dał Blazers dwa punkty przewagi. Następnie Lillard odegrał na prawe skrzydło do C.J McColluma i ten rzutem za trzy na 1:20 do końca wyprowadził Blazers na trzypunktowe prowadzenie.

Później jeden rzut wolny trafił Nicolas Batum, bardzo zły w tym meczu Nicolas Batum - 3-13 z gry, 3 straty, 13 zbiórek i napisałbym coś o Arronie Afflalo, ale zrobiliśmy z siebie głupków wierząc, że jego powrót coś zmieni, odmieni i tak dalej.

Blazers czterech punktów przewagi nie oddali i jedziemy do Memphis. Jeżeli Blazers wyrwą piąty mecz, to w Portland zrobi się interesująco. 

Game 5 w środę.  

7 komentarzy:

  1. ,,Kończ Waść wstydu oszczędź{" Jedziemy na ryby i myslimy co w przyszłym sezonie, leczenie i podpisywanie nowych kontraktów. Obstawiałem wynik 1:4, 2:4. To prawdopodobne.Dobrze, ze nie przegramy do zera.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobry tekst. Jedziemy po zwycięstwo nie wiem jak można pisać inaczej nawet jak logika wskazuje że to mało prawdopodobne. Bez Conleya jest szansa

    OdpowiedzUsuń
  3. Behemot12:21

    Jasne, że Aldridge ma inny charakter i nigdy nie czuł się komfortowo z liderowaniem czy z piłką w ostatnich sekundach (tu na myśl przychodzi mi akcja z zeszłego sezonu z meczu z Dallas, gdy trafił game-winnera i cieszył jak dziecko, a na jego twarzy malowało się "naprawdę mi się to udało?"), tylko, że właśnie dlatego tak świetnie uzupełniają się z Damianem. Aldridge najczęściej ciągnie ten wózek cały mecz, a gdy to nie wystarcza, to często "do tej pory ceglący" Lillard trafia niesamowite rzuty i zgarnia laury. Mam wrażenie, że wygląd tej serii (a przecież Z-Bo to jeden z lepszych obrońców na LMA) trochę nam przesłania ogólny obraz.

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonimowy13:23

    po cichu liczę że po takiej fali krytyki - tego bloga to może nie czytać - ale miejscowa prasa też go pewnie po dzisiejszej nocy odpowiednio potraktuje, LMA zagra w tej serii jeden wielki (możliwe że już ostatni w barwach Blazers) mecz - a jeśli tak, to musi się to wydarzyć już w środę

    OdpowiedzUsuń
  5. LMA nie ma cech przywódczych dodatkowo trafia na guardow o silnych osobowościach. Był Roy, teraz Lillard. Dla mnie wazna jest jego skuteczność na parkiecie, a liderem mentalnym jest Lillard, zespół zespala zas autorytet Wesa. Myslę, ze zapominamy tez trochę o tym, że Aldridge gra od pól roku z kontuzją, i zestawem mniejszych urazow. Wyglada po prostu na wykończonego fizycznie i psychicznie. Ile można w pojedynkę pchać ten wózek?
    Znakomita relacja:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Anonimowy23:20

    Batoooom
    RIPCITIZEN

    OdpowiedzUsuń
  7. Anonimowy09:33

    była walka (do końca), zawiedli liderzy
    McCollum+Leonard=42
    LAM+Batum+Lopez+Afflalo=24

    OdpowiedzUsuń