Strony

12 listopada 2018

Al- Farouq Aminu time

CELTICS (7-6) @ BLAZERS (10-3) 94:100


Boston Celtics na razie nie przekonują. Kyrie Irving i Gordon Hayward wracają po przewlekłych kontuzjach. Widać, że gracze Brada Stevensa szukają dopiero rytmu. Dzisiaj zanim się obejrzeli dostawali siedemnastoma punktami.

Do zbudowania w ciągu 24 minut takiej przewagi Blazers nie potrzebowali ani Lillarda, ani też McColluma. Obaj mieli kłopoty ze skutecznością. Pierwszy rekompensował to świetną współpracą z Nurkiciem. I to właśnie łatwe punkty Bośniaka po asystach Lillarda dały szybkie i wysokie prowadzenie. Christian James  trafił raz, kiedy Nurkić bystrym pchnięciem ze szczytu wypuścił go sam na sam z koszem.  Po dwa razy zza łuku trafił Seth Curry ( najlepszy występ w barwach RipCity) oraz Meyers Leonard, który sparowany z Zachem Collinsem wyprowadzał z równowagi Ala Horforda. Tymczasem Celtics trafiali mniej więcej co trzeci rzut. Gdyby nie 13 punktów Jaysona Tatuma Boston umarłby jeszcze przed przerwą. 

Niestety drugoroczniak z Duke po zmianie stron był jeszcze lepszy, wręcz fenomenalny. Walnął 4 razy za trzy i Blazers już tylko z jednocyfrową przewagą. Całe szczęście , że  obudzili się RainBros. Po razie zza łuku. McCollum w kontrze 2+1. Lillard z drivem. Seth Curry ostatni raz celnie i nawet Jake Layman dołożył swoje trzy grosze. 

Początek ostatniej kwarty  zdominował Marcus Morris, brat Markieffa , który parę tygodni temu załatwił w Rose Garden zwycięstwo Waszyngtonowi.  Drugi z Morrisów potrzebował paru minut, aby rzucić rezerwowemu ustawieniu Blazers 9 punktów. Tymczasem piłka po rzutach Leonarda, Curry'ego, Stauskasa nie chciała wpadać do kosza. Boston doszedł Portland, a na parkiecie pojawili się liderzy. Nie można powiedzieć, aby jakość gry radykalnie wzrosła. Pudłowano po obu stronach. Z bardziej atrakcyjnych chwil otrzymaliśmy  high-glass McColluma, na który trójką błyskawicznie odpowiedział Irving. Blazers z przodu, ale ze skromnym,  jednym punktem. 

I kiedy na 3 minuty przed końcem można było spodziewać się najgorszego, rozwiązanie przyszło z mało oczywistego miejsca. Al-Farouq Aminu zrobił to. Zrobił to dwukrotnie. Najpierw z lewego skrzydła, a w 90 sekund później po lillardowsku z przeciwległej strony. Wysiłki Irvinga nie miały już żadnego znaczenia. Boston padł.


Mieli dzisiaj Blazers momenty słabsze. Nierówna gra rezerwowych, problemy na dystansie liderów, aż 21 strat, ale dzięki Aminu-time, w mniejszym stopniu Lillardowi z rekordowymi 12 asystami, Nurkiciowi dominującemu pod koszem- 17 zbiórek, udało się wygrać 4 raz z rzędu. Zwycięstwo z Celtami, zwycięstwo w takich okolicznościach smakuje jakoś wyjątkowo, lepiej niż inne. Teraz przed vice-liderami Zachodu druga w sezonie trasa wyjazdowa. 6 meczów z dwoma arcytrudnymi starciami w Milwaukee i Oakland.


5 komentarzy:

  1. Przede wszystkim gra w obecnym sezonie jest spokojniejsza. Nawet jeśli rywal dochodzi w połowie 4 kwarty jak dziś albo mecz jest na styku to wchodzą liderzy i odjeżdżają.
    Wielką robotę robią Aminu i Turner, którzy ciężko w obronie walczą z Jamesami i Tatumami tej ligi.
    Rezerwy trochę dług wchodzą w mecz. Zawsze po wymianie całej piątki robi się "turbo dziura". Kilka akcji jest słabych i rywale mają łatwiej. Dopiero po jakimś czasie łapią flow. Collins w odróżnieniu od Nurkicia długo wchodzi w mecz. Ale znowu inaczej jak Jusuf im dłużej gra tym jest lepszy.

    OdpowiedzUsuń
  2. 70% kiedy mamy zdrowego Nurkica jest normą znaną już sprzed dwóch sezonów, więc zero zaskoczenia. Dla mnie najważniejsza jest zmiana x-factorów.Z moich ulubionych-Davisa i Harklesa na... całą ławkę!!! A to już powoli robi się materiał na misia... ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Teraz zaczyna sie nowa seria...

    OdpowiedzUsuń
  4. Tego nie napisałem...

    OdpowiedzUsuń