Rewanż Kings

KINGS @ BLAZERS 121:106

Idealna rozrywka na zimowy, pochmurny, przygnębiający poniedziałek. Brzydki, chaotyczny mecz, przy pustych trybunach, w dodatku przegrany. 

Blazers rozpoczęli w składzie, do którego trzeba się powoli przyzwyczajać. Zapewne tak będzie wyglądała pierwsza piątka, o ile - odpukać w niemalowane, ktoś się nie wysypie. Nie wyglądało to dobrze od początku - w ofensywie ciężar gry na siebie wziął CJ. Nurkić z dużym entuzjazmem, ale szybko zgasł - chyba jeszcze nie jest gotowy fizycznie na 100%. W obronie znowu problem z obroną obwodu - tego nie da się wyeliminować bez treningu zespołowego ustawiania się i przemieszczania graczy. Podobnie było rok temu, zlekceważono to, a później niepowodzenie w sezonie zrzucano na inne czynniki. Po krótkim teście podstawowego założenia, Stotts zaczął eksperymentować różnymi ustawieniami. Widać, że poszukiwane są warianty, aby przynajmniej jeden z dójki Lillard-CJ znajdował się na parkiecie. Martwi trochę niewyraźny Kanter, ale może dla niego takie zabawy jak preseason są uwłaczające dla większego wysiłku. 

Po przerwie w grze pozostały już rezerwy, chociaż takie, które nas bardzo interesują - ponad 10 minut dostali i MeLo, i wracający wreszcie Hood. Zespół ciągnął jednak głównie Trent, jakby chciał udowodnić podstawy swoich szalonych finansowych oczekiwań. Z pomocą Gilesa nawet wyprowadzili Blazers na prowadzenie. Ale Sacramento bardzo chciało ten mecz wygrać, w końcu w zasadniczym sezonie mało kiedy będą mieli takie okazje.