14 kwietnia 2014

Ach, co to był za mecz! Blazers ograli Warriors w dogrywce


Warriors (49-31) @ Blazers (53-28) 117-119 OT

Na poziomie play-off toczył się mecz dzisiejszej nocy w Rose Garden Moda Center, gdzie stawką meczu dla Blazers było zachowanie 5 miejsca, a dla Golden State atak na pozycję oczko wyżej oraz  obrona nr 6, bo z dołu atakują Dallas Mavericks. Mecz skończył się szczęśliwie dla Portland, ale niewiele brakowało - decydowała jedna akcja. W regularnym czasie akcja ta wyszła Wojownikom i niesamowity rzut za 3 D. Greena doprowadził do dogrywki. Tam nie poszło już Iguodali i Warriors wrócą z Oregonu na tarczy. A wcześniej o palpitację serc fanów TrailBlazers regularnie dbał Stephen Curry... zdobywca season high 47 pkt.


Początek wyrównany - w Portland punktowali Aldridge i Batum, a w Warriors szalał w kontrach A. Iguodala. Wojownicy bardzo szybko przechodzili z obrony do ataku i po przechwytach lub zbiórkach byli szybciej pod koszem Portland niż ci zdążyli się zorientować. Transition  defense w tym sezonie tradycyjnie kuleje. Na szczęście Blazers grali bardzo dobrze w ataku pozycyjnym, często - i słusznie - powtarzając pick@roll z udziałem Robina.

W drugiej kwarcie w Portland błysnął najlepszy moim zdaniem zawodnik gospodarzy w tym meczu - Mo Williams. W porównaniu do śniętego i bezproduktywnego Lillarda wyglądał jak skała. 8/10 i 18 pkt w 22 minuty - łał. W ogóle podczas pobytu zmienników tym razem Blazers odjechali na 9 pkt. a to z powodu bardzo słabej gry ławki Golden State. Podkreślam - zmienników - na szczęście dzisiaj wśród nich nie było M. Leonarda. W tym czasie oprocz Williamsa ładnie punktowali Lopez i Robinson.

Widząc to Mark Jackson wpuścił szybko s5 i Warriors nie tylko błyskawicznie odrobili straty, ale też wyszli na prowadzenie do przerwy 52-44. Stotts niepotrzebnie wprowadził na powrót starterów, ci jakby nie mogli odzyskać tempa gry. Utrzymywało się to też przez III kwartę i dopiero pod jej koniec Portland mozolnie odrobili straty.

W pierwszej połowie nie istniał K. Thompson, za to S. Curry raz po raz niszczył obronę Blazers, czy to penetracjami, czy tez rzutami  z dystansu. Z kolei drugi spośród splash brothers odpalił w II połowie i obydwaj wtedy na zmianę doprowadzali fanów Portland do rozpaczy. Na początku IV kwarty Williams z Batumem rozklepali obronę Golden State i wydawało się, że przy 11 pkt przewagi (90-79 na 8 minut przed końcem) TrailBlazers odzyskują kontrolę nad meczem. Jednak nie. Ponownie wrócili Wojownicy, a Curry w tej kwarcie rzucił 15 pkt, trafiając wszystko. Wspomagał go K. Thompson i końcówka toczyła się kosz za kosz.

3 pkt przewagi mieli Blazers na 12 sec, jednak popełnili (a może Stotts?) błąd w ostatniej akcji w obronie. Mając foul to give nie faulowali biegnącego z piłką Currego, który podał do D. Greena,a ten - znowu bez faulu zrobił krok do tyłu i szczęśliwie trafił trudną trójkę. Oprócz Matthewsa wszyscy obrońcy Blazers stali w tym czasie bliżej kosza, zamiast bronić obwodu i naprawdę nie wiem dlaczego. Przecież Warriors potrzebowali trójki by doprowadzić do dogrywki i łatwe 2 spod kosza nic im nie dawało.

Dogrywka była naprawdę świetna. Trafił Batum, trafił Thompson, trafił Matthews, trafił Curry... trójka za trójką a publiczność szalała. W końcu trafił Aldridge a chwile potem Lillard miał dwa wolne, ale zagotował się i trafił tylko jeden... Niedobrze, Warriors mogą albo wyrównać albo za trzy mieć game-winnera. A jednak Blazers mieli szczęście - za 6 faul spadł K. Thompson,a to mocno ograniczyło możliwości rozegrania ostatniej akcji przez gości. Wiadomo było, że Curry będzie miał piłkę i albo wejdzie pod kosz albo zaryzykuje podanie do partnera za 3. Tak też się stało i wybrał Iguodalę, który przestrzelił. Thompson pewnie by trafił, ale Thompsona nie było na parkiecie i gospodarze mogli odetchnąć. Teraz nic już nie odbierze im 5 miejsca, a po cichu może będą chcieli nieco zachęcić Nowy Orlean do niespodzianki przeciwko Rockets?

PS pojawił się na ławce Freeland, ale nie wszedł. Nie było tam za to Clavera - niesłusznie - kosztem Leonarda - niestety. I drugie PS - przy tak grającym Williamsie niezrozumiałe jest, że siedział na ławce przez całą końcówkę i dogrywkę. A Damian? - 3/13 z gry... Stephen Curry wykończył go mentalnie.


13 komentarzy:

  1. pdxpl18:42

    Lillard o malo nie przegral Blazers tego meczu. jego forma pikuje, a przeciwko Beverly'emu nie bedzie latwiej. tutaj zanakomity artykul, trafiajacy moim zdaniem w punkt http://www.oregonlive.com/ducks/index.ssf/2014/04/quick_will_sundays_shaky_play.html#incart_river

    OdpowiedzUsuń
  2. Behemot20:27

    Zanim powiesicie Lillarda przypomnę, że wygrał ostatni mecz z Jazz, a w kwietniu ma 43% za 3. Po pierwszej 1,5 linijki wirtuoza Jasona Quick zrezygnowałem z czytania dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie, nie skreślajmy Lillarda. Mecz mu nie wyszedł, ale on jeszcze może namieszać... Mam wrażenie, że jemu brakuje szybkości, refleksu, świeżości... Jak to odzyska, będzie OK

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pdxpl21:23

      pełna zgoda. wydaje mi sie ze przechodzi kryzys fizyczny. Wlasnie rozegrał 163 mecz z rzędu! nalezy to docenic,ale tez nie wolno mowic, ze wszystko jest ok, bo nie jest...

      Usuń
  4. pdxpl21:11

    Nikt nie chce wieszac Lillarda. tylko trzeba spojrzec obiektywnie na jego postawe na parkiecie. Z jazz spal przez 3 kwart poczym sie obudzil trafiajac 3 trojki, ktore staja sie jedynym argumentem majacym przykryc jego slaba postawe. Wczesniej z Kings rookie Ray McCollum zrobil prawie career high. W meczu z golden state nie potrafil dograc na post-up. Wes zapierdziela za dwoch na obwodzie. Bedzie zle jesli zbyt wczesniej uwierzyl w swoja wielkosc. Na razie jjego znakiem rozpoznawczym sa seriami" z dupy"trafiane trojki. Oby dorzucvil do tego cos jeszcze...

    OdpowiedzUsuń
  5. Anonimowy21:46

    Ja tam po cichu licze, ze ta nieprzekonowujaca gra...to jakis element zaslony dymnej dla HOU. ;)

    K,

    OdpowiedzUsuń
  6. Sosna198208:03

    Blazersom należą się ogromne brawa za ten sezon. Mają 53 zwycięstwa, czyli jeśli dobrze sięgam pamięcią o 20 więcej niż w zeszłym roku. Nieczęsto zdarza się taki postęp. Poza tym zauważmy, że pomimo kryzysu w drugiej części sezonu mają o jedno zwycięstwo mniej niż obrońca tytułu i główny faworyt do tytułu - Miami. Sukces jest potężny. Należy bez ciśnienia podejść do rywalizacji z Rakietami. To na Houston ciąży presja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Behemot09:48

      Polać temu Panu! Pełna zgoda.

      Usuń
  7. Anonimowy03:26

    No Panowie...
    NO TO ZACZYNAMY!!!
    GO GO GO BLAZERS!!!

    K.

    OdpowiedzUsuń
  8. Anonimowy04:32

    No to Lopez przegra nam ten mecz. A jest tak fajnie. Harden/Howard graja nic. Parson ... chyba mecz zycia. No...a Lopez, to przeszkadza pod naszymi tablicami, pod tablicami HOU...

    K.

    OdpowiedzUsuń
  9. Behemot06:57

    Dawać chłopaki, Beverley fouled out! Wybronić!

    OdpowiedzUsuń
  10. Behemot07:10

    Bujakasha!

    OdpowiedzUsuń
  11. Najlepszy dotychczas mecz sezonu NBA właśnie się skończył. Recenzja po wyspaniu - oddechu - relaksie. Nie sądziłem, że można grać mecz 3,5 godziny... najważniejszy jednak jest wynik :)

    OdpowiedzUsuń