W 1984 roku gdy koszykarski świat nie zdawał sobie sprawy co przyniesie czerwcowy draft, Portland Trail Blazers zakończyli sezon z szóstym najlepszym bilansem w lidze i trzecim w konferencji zachodniej. Clyde Drexler kończył wtedy swój pierwszy rok w NBA, a Jim Paxsons w swoim drugim i ostatnim w pełn rozegranym sezonie na poziomie All-Star rzucał 21 punktów na mecz i nie przejmował się 28% za trzy.
Blazers z playoffów odpadli już w pierwszej
rundzie, przegrywając pomimo przewagi parkietu 2-3 z Phoenix Suns. To był
ofensywny matchup, bez obrony, bez trójek, z Jimem Paxsonsem i Darnellem
Valentine na obwodzie z penetracjami i mnóstwem rzutów z mid-range. Świat
statystyk nie istniał na parkietach, ławkach i w szatniach, a za PER-y i ratingi
w wersjach à la lata '80, co najwyżej mógł odpowiadać
koszykarski geek hobbystycznie spisujący najmniejsze detale z parkietów w
przydomowym garażu.
Koszykówka to był prosty sport – miałeś trafić
do „dziury”. Nikt nie zawracał sobie głowy absolwentem kierunku matematycznego
z tablicą „to nie jest efektywne”, nie było analiz kluczowego posiadania Jamesa
Worthy'ego w crunch-time, nie dowodziło się krok po kroku, że podanie mogło
okazać się lepszym wyjściem niż rzut z przeciwnikiem na piłce i wreszcie nikt
nie przypuszczał jak ważne za dwadzieścia parę lat będą trójki. O tych z rogów
nie wspominając.
O tym jak uproszczony był to sport, względem
czasów najnowszych, niech świadczy rzut monetą, który decydował o przyznaniu
pierwszego picku w drafcie.
… mówił 25 lat później Dr. Jack Ramsay –
człowiek legenda, instytucja, były trener Blazers, który w 1977 roku
poprowadził drużynę z Billem Waltonem do pierwszego i póki co jedynego tytułu
mistrzowskiego. Wyrazista postać, o charakterze wojownika i człowieka
opanowanego manią zwycięstwa. Fantastyczna kariera, w której na upartego możemy
dopatrzyć się jednej wady. Wybór w drafcie 1984.
Cała historia zaczyna się rok wcześniej gdy w
1983 roku z 14 numerem draftu Blazers wybrali Clyde'a Drexlera - shooting guarda
z Uniwersytetu w Houston. Do tej pory nie wiadomo dlaczego jeden z najbardziej
atletycznych graczy w historii gry z eksplozywnym pierwszym krokiem, unikalną
postawą ciała oraz z niekonwencjonalną, ale skuteczną techniką rzutu, ześlizgnął się aż do
drugiej dziesiątki draftu.
W sezonie 1983/84 w Portland na obwodzie grali
weterani Paxsons i Natt oraz obiecujący rookie Drexler, który co prawda pierwszego
sezonu nie zaliczył do udanych (7.7 punktów/17 minut), ale bogaty inwentarz był
jedną z głównych przyczyn, takiego a nie innego wyboru w drafcie '84. Dodatkowo Blazers
chcieli wzmocnić pozycję centra.... ale zaraz, zaraz, momencik czy Chicago
Bulls wówczas nie mieli przypadkiem podobnego zamiaru?
Lack of a dominating center is the major reason they [Bulls] have lost 111 games in the last two seasons, but there are only two can't miss pivotmen this time - and both will be gone by the time the Bulls make their choice. - June 17, 1984, Chicago Tribune.
Blazers nie byli zespołem, który przegrywał.
Szósta drużyna ligi otrzymała niebywałą szansę aby wzmocnić zespół oraz zbliżyć
się do dominujących wtedy konferencję zachodnią i Pacific Division Los Angeles
Lakers z Kareemem Abdul-Jabbarem. Blazers w sezonie 83/84 przegrali 5 z 6
meczów z Lakers, a Jabbar rzucał średnio 20 punktów przeciwko szczupłemu
Mychalowi Thompsonowi i zdaję się, że dominował – co niespodzianką nie było.
Blazers brakowało jakości pod koszem. Wierzono, że wspomniany Thompson będzie lepiej prezentował się jako silny skrzydłowy z masywnym centrem obok, niż jako rim-protector. Tamci Blazers cierpieli na brak gracza, który zdominuję strefę pod koszem i będzie zbierał (historia lubi się powtarzać), bo sam Thompson nie był w stanie swoimi umiejętnościami zagwarantować drużynie tego, czego oczekiwano od środkowego w latach '80.
Dlatego też strategia biura Blazers na
zbliżający się draft była prosta; szukamy wzmocnienia na naszą najsłabiej
obsadzoną pozycję, by w przyszłości, owszem, móc rywalizować z Lakers chociaż
we własnej dywizji, ale ogólnie po to by stać się lepszą drużyną. W ten sposób
lista potencjalnie wybranych graczy z drugim numerem skróciła się do dwóch
nazwisk: Hakeem Olajuwan i Sam Bowie.
Sam Dr. Jack Ramsay, który samodzielnie nie
wpływał na wybór, przy okazji spotkania z Jordanem mówił do niego:
Nie mogliśmy Cię wybrać – na twojej pozycji mieliśmy już graczy. Nawet gdybyśmy Cię wybrali, to i tak wymienilibyśmy Cię na centra.
O tym, że Blazers potrzebowali środkowego
wiedział też Rob Thorne ówczesny generalny manager Chicago Bulls:
Wybraliśmy najlepszego gracza [Jordan], bo w Portland naprawdę potrzebowali centra.
Podczas czerwcowej nocy Blazers pomimo nikłych
szans łudzili się, że Houston Rockets nie wybiorą Olajuwana i to oni z 2
numerem draftu będą mogli pozyskać, jak się później okazało jednego z
najbardziej dominujących graczy w historii na swojej pozycji Niestety los
chciał, a właściwie Bill Fitch i biuro w Houston, że właśnie tutaj trafił
Hakeem, tym samym Blazers znaleźli się pod ścianą z pytaniem czy zaufać
Bowiemu.
Sam Bowie już w college'u w Kentucky miał
problemy ze zdrowiem, gdzie opuścił dwa sezony oraz borykał się z bólem
piszczeli, który przez miesiące pozostawał bez diagnozy specjalistów. Bowie był
zdeterminowany aby dołączyć do NBA do tego stopnia, że przed
draftem z premedytacją skłamał o stanie swojego zdrowia.
“I can still remember them taking a little mallet, and when they would hit me on my left tibia, and ‘I don’t feel anything’ I would tell ‘em. But deep down inside, it was hurting. If what I did was lying and what I did was wrong, at the end of the day, when you have loved ones that have some needs, I did what any of us would have done.”
Raport zawierający opinie lekarzy o stanie
zdrowia Bowiego był kompletny i nie zawierał, żadnych niepokojących informacji.
Dodatkowo opinia Boba Cooka szanowanego i znanego ortopedy przechyliła szalę na
wiadomą stronę, co w 2009 roku przyznał Dr. Jack Ramsay:
Kiedy Bob Cook powiedział, że Bowie jest fizycznie sprawny i gotowy, nasz wybór był jasny i zrozumiały.
It
wasn't like we were getting Bill Walton.
W 1984 roku człowiekiem odpowiedzialnym za
skauting oraz wybory w drafcie Portland Trail Blazers był nie żyjący już Stu
Inman. Inman był bardzo cenionym członkiem biura Blazers o niezwykle silnej
reputacji w koszykarskim środowisku. Liga znała go jako inteligentnego
specjalistę oceny potencjału i umiejętności graczy, a także podziwiała, to jak precyzyjnie rozumie grę.
Wielkie uznanie jego osoby przez inne drużyny
NBA, a także prestiż jakim cieszył się w 1984 roku przyszył mu łatkę geniusza, który każdą swoją decyzję może poprzeć niezbitymi argumentami o jej
słuszność, a także doprowadzić swojej plany do realizacji. Dzięki temu cieszył
się ogromnym zaufaniem w Portland i to jemu powierzono – nie po raz pierwszy –
najważniejszy głos podczas debaty dotyczącej zbliżającego się draftu. Dzięki
takiej opinii, panowało przekonanie, że Blazers swojego picku na pewno nie zmarnują.
Po rozstrzygnięci rzutu monetą, decydującego o
tym kto będzie wybierał jako pierwszy, Stu Inman wiedział, że Blazers stracili
Olajuwana, który postrzegany był jako najsilniejszy, a nawet jedyny kandydat na
jedynkę draftu. Wiedział o tym Inman i wiedziała załoga w Houston.
W przeciwieństwie do klarownej sytuacji
pierwszego picku, otoczenie ligi nie miało tak jasno określonych preferencji i
typów kogo mogą wybrać Blazers. Mówiło się głównie o nieprzewidywalnym Jordanie,
ale jak już pisałem obwód Blazers prezentował się bardzo dobrze, a i priorytety
uzupełnienia zespołu były inne.
Do tego dochodziły pozytywne wyniki badań
Bowiego, a przede wszystkim opinia samego Inmana, który wierzył i przekonywał,
że drużyna z mistrzowskimi aspiracjami na pozycji centra ma gracza ze ścisłej
czołówki ligi, by nie napisać dominującego.
Dlatego też, gdyby na chwilę przenieść się trzy
dekady wstecz do opanowanego przez dym papierosów biura Blazers, poczuć stres,
unikalną atmosferą i przez chwilę posłuchać m.in. Stu Inmana i Dr. Jacka
Ramsay'a dokonujących ostatnich szlifów przed draftem, przekazujących sobie
nawzajem zalety Sama Bowiego i to jak pasuje do drużyny, wybór Bowiego
wydawałby się racjonalny, potrzebny i jedyny słuszny.
Blazers mieli wszystko aby w 1984 roku dokonać
fantastycznego wyboru. Mieli czołowego trenera u siebie na ławce, drużynę z potencjałem, która sześć lat później grała w Finałach NBA, fachowców
na stanowiskach kierowniczych i drugi pick w – jak się później okazało –
najlepszym drafcie w historii. Nie mieli szczęścia, nutki przeczucia, instynktu
oraz wystarczającego odwagi by podjąć ryzyko stawiając na opcję „najlepszy dostępny” oraz zaufać Jordanowi kierując się słowami Boba Knighta "then play Jordan at
center!"
:-SS...
OdpowiedzUsuńFajny artykuł ale strasznie nie lubię sobie przypominać o tym frajerskim drafcie :-///
K.