18 września 2014

Draft 1984. Jak to było z Samem Bowiem?


W 1984 roku gdy koszykarski świat nie zdawał sobie sprawy co przyniesie czerwcowy draft, Portland Trail Blazers zakończyli sezon z szóstym najlepszym bilansem w lidze i trzecim w konferencji zachodniej. Clyde Drexler kończył wtedy swój pierwszy rok w NBA, a Jim Paxsons w swoim drugim i ostatnim w pełn rozegranym sezonie na poziomie All-Star rzucał 21 punktów na mecz i nie przejmował się 28% za trzy.

Blazers z playoffów odpadli już w pierwszej rundzie, przegrywając pomimo przewagi parkietu 2-3 z Phoenix Suns. To był ofensywny matchup, bez obrony, bez trójek, z Jimem Paxsonsem i Darnellem Valentine na obwodzie z penetracjami i mnóstwem rzutów z mid-range. Świat statystyk nie istniał na parkietach, ławkach i w szatniach, a za PER-y i ratingi w wersjach à la lata '80, co najwyżej mógł odpowiadać koszykarski geek hobbystycznie spisujący najmniejsze detale z parkietów w przydomowym garażu.

Koszykówka to był prosty sport – miałeś trafić do „dziury”. Nikt nie zawracał sobie głowy absolwentem kierunku matematycznego z tablicą „to nie jest efektywne”, nie było analiz kluczowego posiadania Jamesa Worthy'ego w crunch-time, nie dowodziło się krok po kroku, że podanie mogło okazać się lepszym wyjściem niż rzut z przeciwnikiem na piłce i wreszcie nikt nie przypuszczał jak ważne za dwadzieścia parę lat będą trójki. O tych z rogów nie wspominając.

O tym jak uproszczony był to sport, względem czasów najnowszych, niech świadczy rzut monetą, który decydował o przyznaniu pierwszego picku w drafcie.

Ahhh, … the vagaries of the flip of a coin...

… mówił 25 lat później Dr. Jack Ramsay – człowiek legenda, instytucja, były trener Blazers, który w 1977 roku poprowadził drużynę z Billem Waltonem do pierwszego i póki co jedynego tytułu mistrzowskiego. Wyrazista postać, o charakterze wojownika i człowieka opanowanego manią zwycięstwa. Fantastyczna kariera, w której na upartego możemy dopatrzyć się jednej wady. Wybór w drafcie 1984.

Cała historia zaczyna się rok wcześniej gdy w 1983 roku z 14 numerem draftu Blazers wybrali Clyde'a Drexlera - shooting guarda z Uniwersytetu w Houston. Do tej pory nie wiadomo dlaczego jeden z najbardziej atletycznych graczy w historii gry z eksplozywnym pierwszym krokiem, unikalną postawą ciała oraz z niekonwencjonalną, ale skuteczną techniką rzutu, ześlizgnął się aż do drugiej dziesiątki draftu.

W sezonie 1983/84 w Portland na obwodzie grali weterani Paxsons i Natt oraz obiecujący rookie Drexler, który co prawda pierwszego sezonu nie zaliczył do udanych (7.7 punktów/17 minut), ale bogaty inwentarz był jedną z głównych przyczyn, takiego a nie innego wyboru w drafcie '84. Dodatkowo Blazers chcieli wzmocnić pozycję centra.... ale zaraz, zaraz, momencik czy Chicago Bulls wówczas nie mieli przypadkiem podobnego zamiaru?

Lack of a dominating center is the major reason they [Bulls] have lost 111 games in the last two seasons, but there are only two can't miss pivotmen this time - and both will be gone by the time the Bulls make their choice. - June 17, 1984, Chicago Tribune.

Blazers nie byli zespołem, który przegrywał. Szósta drużyna ligi otrzymała niebywałą szansę aby wzmocnić zespół oraz zbliżyć się do dominujących wtedy konferencję zachodnią i Pacific Division Los Angeles Lakers z Kareemem Abdul-Jabbarem. Blazers w sezonie 83/84 przegrali 5 z 6 meczów z Lakers, a Jabbar rzucał średnio 20 punktów przeciwko szczupłemu Mychalowi Thompsonowi i zdaję się, że dominował – co niespodzianką nie było.

Blazers brakowało jakości pod koszem. Wierzono, że wspomniany Thompson będzie lepiej prezentował się jako silny skrzydłowy z masywnym centrem obok, niż jako rim-protector. Tamci Blazers cierpieli na brak gracza, który zdominuję strefę pod koszem i będzie zbierał (historia lubi się powtarzać), bo sam Thompson nie był w stanie swoimi umiejętnościami zagwarantować drużynie tego, czego oczekiwano od środkowego w latach '80.

Dlatego też strategia biura Blazers na zbliżający się draft była prosta; szukamy wzmocnienia na naszą najsłabiej obsadzoną pozycję, by w przyszłości, owszem, móc rywalizować z Lakers chociaż we własnej dywizji, ale ogólnie po to by stać się lepszą drużyną. W ten sposób lista potencjalnie wybranych graczy z drugim numerem skróciła się do dwóch nazwisk: Hakeem Olajuwan i Sam Bowie. 


And I've said to him: „Michael, we couldn't draft you”

Sam Dr. Jack Ramsay, który samodzielnie nie wpływał na wybór, przy okazji spotkania z Jordanem mówił do niego:
Nie mogliśmy Cię wybrać – na twojej pozycji mieliśmy już graczy. Nawet gdybyśmy Cię wybrali, to i tak wymienilibyśmy Cię na centra.

O tym, że Blazers potrzebowali środkowego wiedział też Rob Thorne ówczesny generalny manager Chicago Bulls:
Wybraliśmy najlepszego gracza [Jordan], bo w Portland naprawdę potrzebowali centra.
Podczas czerwcowej nocy Blazers pomimo nikłych szans łudzili się, że Houston Rockets nie wybiorą Olajuwana i to oni z 2 numerem draftu będą mogli pozyskać, jak się później okazało jednego z najbardziej dominujących graczy w historii na swojej pozycji Niestety los chciał, a właściwie Bill Fitch i biuro w Houston, że właśnie tutaj trafił Hakeem, tym samym Blazers znaleźli się pod ścianą z pytaniem czy zaufać Bowiemu.

Sam Bowie już w college'u w Kentucky miał problemy ze zdrowiem, gdzie opuścił dwa sezony oraz borykał się z bólem piszczeli, który przez miesiące pozostawał bez diagnozy specjalistów. Bowie był zdeterminowany aby dołączyć do NBA do tego stopnia, że przed draftem z premedytacją skłamał o stanie swojego zdrowia.

I can still remember them taking a little mallet, and when they would hit me on my left tibia, and ‘I don’t feel anything’ I would tell ‘em. But deep down inside, it was hurting. If what I did was lying and what I did was wrong, at the end of the day, when you have loved ones that have some needs, I did what any of us would have done.”

Raport zawierający opinie lekarzy o stanie zdrowia Bowiego był kompletny i nie zawierał, żadnych niepokojących informacji. Dodatkowo opinia Boba Cooka szanowanego i znanego ortopedy przechyliła szalę na wiadomą stronę, co w 2009 roku przyznał Dr. Jack Ramsay:

Kiedy Bob Cook powiedział, że Bowie jest fizycznie sprawny i gotowy, nasz wybór był jasny i zrozumiały.

It wasn't like we were getting Bill Walton.

W 1984 roku człowiekiem odpowiedzialnym za skauting oraz wybory w drafcie Portland Trail Blazers był nie żyjący już Stu Inman. Inman był bardzo cenionym członkiem biura Blazers o niezwykle silnej reputacji w koszykarskim środowisku. Liga znała go jako inteligentnego specjalistę oceny potencjału i umiejętności graczy, a także podziwiała, to jak precyzyjnie rozumie grę.

Wielkie uznanie jego osoby przez inne drużyny NBA, a także prestiż jakim cieszył się w 1984 roku przyszył mu łatkę geniusza, który każdą swoją decyzję może poprzeć niezbitymi argumentami o jej słuszność, a także doprowadzić swojej plany do realizacji. Dzięki temu cieszył się ogromnym zaufaniem w Portland i to jemu powierzono – nie po raz pierwszy – najważniejszy głos podczas debaty dotyczącej zbliżającego się draftu. Dzięki takiej opinii, panowało przekonanie, że Blazers swojego picku na pewno nie zmarnują.

Po rozstrzygnięci rzutu monetą, decydującego o tym kto będzie wybierał jako pierwszy, Stu Inman wiedział, że Blazers stracili Olajuwana, który postrzegany był jako najsilniejszy, a nawet jedyny kandydat na jedynkę draftu. Wiedział o tym Inman i wiedziała załoga w Houston.

W przeciwieństwie do klarownej sytuacji pierwszego picku, otoczenie ligi nie miało tak jasno określonych preferencji i typów kogo mogą wybrać Blazers. Mówiło się głównie o nieprzewidywalnym Jordanie, ale jak już pisałem obwód Blazers prezentował się bardzo dobrze, a i priorytety uzupełnienia zespołu były inne.

Do tego dochodziły pozytywne wyniki badań Bowiego, a przede wszystkim opinia samego Inmana, który wierzył i przekonywał, że drużyna z mistrzowskimi aspiracjami na pozycji centra ma gracza ze ścisłej czołówki ligi, by nie napisać dominującego.

Dlatego też, gdyby na chwilę przenieść się trzy dekady wstecz do opanowanego przez dym papierosów biura Blazers, poczuć stres, unikalną atmosferą i przez chwilę posłuchać m.in. Stu Inmana i Dr. Jacka Ramsay'a dokonujących ostatnich szlifów przed draftem, przekazujących sobie nawzajem zalety Sama Bowiego i to jak pasuje do drużyny, wybór Bowiego wydawałby się racjonalny, potrzebny i jedyny słuszny.

Blazers mieli wszystko aby w 1984 roku dokonać fantastycznego wyboru. Mieli czołowego trenera u siebie na ławce, drużynę z potencjałem, która sześć lat później grała w Finałach NBA, fachowców na stanowiskach kierowniczych i drugi pick w – jak się później okazało – najlepszym drafcie w historii. Nie mieli szczęścia, nutki przeczucia, instynktu oraz wystarczającego odwagi by podjąć ryzyko stawiając na opcję „najlepszy dostępny” oraz zaufać Jordanowi kierując się słowami Boba Knighta "then play Jordan at center!"

1 komentarz:

  1. Anonimowy08:48

    :-SS...
    Fajny artykuł ale strasznie nie lubię sobie przypominać o tym frajerskim drafcie :-///

    K.

    OdpowiedzUsuń