24 maja 2016

Oregon jest piękny

Portland Trail Blazers już po sezonie, zawodnicy na wakacjach, kibice  RipCity patrzą z mniejszym/ większym dystansem na "potańcówkę w mózgu" Drymonda Greena, która wydaje się być emanacją nieoczekiwanych kłopotów Warriors w starciu z Kevinem Durantem&Co oraz Bismarcka Biyombo, odzyskującego teren dla Toronto ( czyż Blazers nie powinni pozwolić sobie na chwileczkę zapomnienia i przepłacić go tego lata?). W każdym razie, korzystając z chwili  emocjonalnego wytchnienia, wszystkim miłośnikom Portland(i nie tylko), proponujemy edukacyjno-krajoznawczą wyprawę po stanie Oregon. Nawet jeśli do tej pory wasze uczucia do Oregonu nie wychodziły poza Rose Garden i czysto sportowe kwestie, ten tekst powinien to zmienić. Czytajcie i podziwiajcie- Oregon jest piękny
by @Lucero



Dwie wcześniejsze wizyty w Portland nie pozwalały na eksplorację całego stanu Oregon, chociaż
słynie on z tego, iż jest jednym z najpiękniejszych w USA. Inaczej było podczas wizyty numer trzy-
przez tydzień miałem nie ruszać się z okolic RipCity nie licząc jednodniowego wyjazdu do LA w
ramach programu odwiedzania skupisk rollercoasterów.

Zaczynam od trzech spraw pobocznych:

- przekroczenie granicy w Seattle wygląda zupełnie inaczej niż w NY czy też Chicago. Nie mamy tutaj praktycznie żadnych kolejek, wszystko odbywa się przyjaźnie i bardzo szybko. Jeżeli więc możemy to miło jest wybrać sobie takie mniej popularne miejsce, aby rozpocząć chociażby urlop w USA
 
- karta telefoniczna. To wcale nie jest taka prosta sprawa. Ja znalazłem już podczas
poprzedniego wyjazdu Simple Mobile działające w ramach TMobile i chwalę sobie. Pakiety
mamy duże (wybrałem 10GB za 40$) do tego rozmowy, które także czasami mogą się nam
przydać (chociażby 40 minutowa rozmowa z Delta Airlines po spóźnieniu się na samolot )
Oczywiście zasięg TMobile w USA jest lekko ograniczony na terenach nisko zaludnionych, ale to standard w USA. W najmniejszym miasteczku już nadajnik znajdziemy
 
- hotele. Pisałem już wielokrotnie, iż w stanie Oregon to dosyć skomplikowana sprawa
cenowa. Podczas wyjazdu numer dwa udało mi się złowić 4gwiazdki w centrum Portland za
rozsądną cenę, ale to był wyjątek. Przeważnie ceny krążą w rejonie 1000zł/noc. Trzeba skupić się na obiektach zlokalizowanych na przedmieściach z czego 75% to motele. Ja do moteli mam osobiste uprzedzenia, ale o razu zaznaczę, iż stan ten po ostatnim wyjeździe przemija.

Zaczynając:

Pierwsza noc w Portland była kluczowa ponieważ kończyła 30godzinny maraton złożony z przelotu na linii KIJÓW-AMSTERDAM- SEATTLE + podróż samochodem do PORTLAND + wyczerpujący doping w Moda Center podczas Game 3. Miało być więc w miarę komfortowo. Wybór padł na FairField INN & Suities by Marriott Portland Airport. Cena atrakcyjna- 100$. Jeżeli tylko mamy samochód to hotele lotniskowe są dobrą opcją w Portland, ponieważ lotnisko jest kilka minut autostradą od centrum. Sam hotel spełnił całkowicie oczekiwania, duży pokój, wielkie dobre łóżko, brak problemów z Internetem, Czysto i schludnie, co nie jest regułą. Do tego śniadanko. Z nowymi siłami wyruszam. Pierwszy cel to położony na obrzeżach Portland Cathedral Park.


 
 
 
 
Jest słonecznie, zresztą jak mogłoby być po wygranym meczu z GSW. Sam park wyróżnia się bardzo specyficznym widokiem na filary mostu- zdjęcia mam nadzieje oddają lekko klimat. Do tego bijąca po oczach zieleń, rzeka, idące przez środek poboczne tory kolejowe. Uciekam po godzince w stronę gór, aby na dzień dobry dotrzeć HWY30 w rejony pięknych wodospadów.
 
 
Jadę leniwie delektując się pięknem przyrody- wreszcie jest na coś czas. Po prawej lekkie góry oraz las, po lewej rzeka Columbia, która równocześnie jest granicą stanu. Oczywiście do tego wszystkiego muzyka radiowa czyli coś czego unikam w Polsce. Nie zaskoczę chyba nikogo jak powiem, iż to co grają w Portland jest mieszanką idealną. Najlepsze radio na świecie- 105.9 THE BREW. Minimalnie wzrasta zachmurzenie, ale do deszczu droga daleka. Na dzień dobry docieram do wodospadu MULTNOMAH. Jest trochę turystycznie, ale spokojnie można zaparkować i bez większego trudu udać się na tarasy widokowe. Oczywiście każde takie miejsce okraszone jest kilkoma szlakami, ale z uwagi na konieczność zwiedzenia większego terenu Oregonu odpuszczam sobie owe propozycje.
 

Dosłownie kilka kilometrów dalej odnajdujemy trochę mniejszy wodospad HORSETAIL, przy czym trzeba powiedzieć, iż to tylko dwie główne atrakcje. Wodospadów mniej efektowych jest tutaj o wiele więcej.



Po kilku minutach delektowania się szumem wody wyruszam w nieznane. Punktem docelowym jest tylko nocleg w mieście BEND (160mil od PORTLAND)- co będzie działo się wcześniej pozostanie efektem losowego spoglądania na mapę lub wizualnego wybierania sobie celu. Pierwszym staje się zaśnieżona góra patrząc od lewej strony HWY30. Tutaj małe oszustwo, ponieważ znajduje się ona już w stanie WASZYNGTON. Górą okazuje się MT ADAMS. Podaje za WIKI

[Mount Adams  święte miejsce IndianAmeryki Północnej, góra w stanie Waszyngton. Dla Indian z plemienia Yakima ta święta góra to miejsce tradycyjnych pielgrzymek, modlitw, ceremonii, poszukiwania wizji i składania ofiar, wykorzystywane od czasów przed europejską kolonizacją Ameryki Północnej do dziś. Nazywali ją góra Pahto (lub Paddo albo Klickitat). Przejęta przez rząd federalny na przełomie XIX w. i XX w., i włączona do obszaru chronionego Gifford Piechot National Forest. Po wielu latach protestów i apeli zwrócone Indianom Yakima w maju 1972 roku, jako drugi (po Blue Lake w stanie Nowy Meksyk) obszar świętych ziem Indian zwrócony w USA w naturze grupie tubylczych Amerykanów.]


Docieram do miasteczka HOOD RIVER i w tym miejscu inwestuje 1$ w most, dzięki któremu jestem po chwili w stanie WASZYNGTON. Nadmienię tylko, iż przez most jechałem naprawdę z duszą na ramieniu. Nie dość, że wiatr chciał koniecznie zepchnąć mnie do rzeki to jeszcze metalowa nawierzchnia powodowała, iż pewniej czułbym się na łyżwach. Otuchy dodawał tylko 105.9 THE BREW.
W stronę MT ADAMS podążam 141. Niestety ma ona dwa minusy. Po pierwsze ginie zasięg telefoniczny a po drugie także moje ukochane 105.9. Plusów jest jednak więcej za oknem. Docieram do małego miasteczka Trout Lake i czujnie tankuje (mniej czujny będę dzień później). Przy okazji spoglądam na lokalną knajpkę, którą obieram jako powrotny cel jedzeniowy.


   Do góry coraz bliżej, chociaż gdzie ją zaatakować drogowo pojęcia nie mam
 
 
Bak pełny, samochód z napędem na cztery koła, więc czuje się w miarę pewnie. Do tego ulubione paluszki oraz dwie butelki wody. Przygotowany jak nigdy….
Uderzam w pewnym momencie w prawo mając nadzieje, iż doprowadzi mnie to w jakiejś ciekawe miejsce. Po kilku milach kończy się asfalt i zaczyna droga leśna- dobrze jednak utrzymana i raczej zachęcająca do skorzystania z jej uroków. Stawiam sobie cel, iż jadę max 30 minut i w razie czego zawracam. Po 20 minutach spotykam auto jadące w drugą stronę co mnie już totalnie uspokaja, pomimo, iż robi się trochę bardziej wąsko. Rzeczywiście mniej więcej w 30 minucie osiągam ostatni leśny parking i po zrobieniu kilku zdjęć uciekam w drogę powrotną. Do obranej knajpki docieram, o dziwo, bez żadnych przygód i niespodzianek. To do mnie niepodobne.
 
Knajpka okazała się całkiem miłym miejscem, chociaż raczej oscypka nie oferowali. Korzystam z tutejszego WI-FI dając światu znać, iż żyje i ładuje mapę na telefon wiedząc, iż z zasięgiem mogą być później kłopoty. Cel to drugie pasmo górskie, już w stanie OREGON, które charakteryzuje się kilkoma polecanymi jeziorami. Zaznaczam i ruszam- oczywiście przez ten sam most za 1$. Na mapie wynajduje schowany w środku niczego LOST LAKE RESORT


Cóż mogę powiedzieć. Uwielbiam takie góry. Może to Bieszczady a może bardziej Karkonosze. W każdym razie czujemy się swojsko. Chociaż kilkadziesiąt mil do LOST LAKE RESORT, to narzekać nie ma na co. Droga idealna, widoki piękne, do tego słoneczko i idealna temperatura. Żadnej męczącej wilgotności. Jak w Polsce.
 
 
Docieram do celu. Piękny ośrodek z drewnianymi domkami. Oczywiście punktem głównym schowane w górach jezioro. Mamy od razu kilka szlaków, ale z uwagi na fakt, iż jesteśmy już w drugiej części dnia a droga wciąż daleka spędzam tutaj 30-40 minut.
 
 

Po LAKE RESORT cel jest już bardziej konkretny. Mam do zobaczenia jeszcze centralnie położony szczyt MT HOOD, być może jeszcze jedno jeziorko i już zapewne po zmierzchu jazda do BEND. Ruszam w kierunku zaśnieżonego MT HOOD mając do wyboru górską drogę „na skróty” i dłuższą, którą już w części pokonałem. Jako, iż skrót jest jednokierunkowy jednak rezygnuje- to efekt pewnej wyprawy w Chorwacji i skrótu drogą przez górę „św Raka”. Za WIKI
[Mount Hood lub Hood  stratowulkan w USA, w stanie Oregon, położony 80 km na zachód od Portland. Jest to najwyższy szczyt stanu Oregon. Obecną nazwę szczytowi nadał w 1792 roku William Robert Broughton, członek ekspedycji kapitana George Vancouvera. Nazwa została nadana dla uczczenia nazwiska brytyjskiego admirała Samuela Hooda. Uhonorował go w ten sposób kapitan Broughton, który badając pacyficzne wybrzeża Ameryki Północnej 30 października 1792 roku odkrył szczyt dla europejczyków. Ostatnia potwierdzona erupcja miała miejsce w 1865 r., choć prawdopodobnie później była jeszcze jedna w 1907 roku, natomiast ostatnia aktywność sejsmiczna została potwierdzona w 2002 r.Miła ona siłę magnitudy 4,5 w skali Richtera a epicentrum znajdowało się na głębokości 6 km, w odległości 4,5 km na południe od środka wulkanu. Oprócz trzęsień ziemi o wciąż istniejącej aktywności wulkanu świadczą występujące na wierzchołku fumarole. Mount Hood jest jednym z najczęściej zdobywanych szczytów w Ameryce Północnej, których wierzchołek pokrywają lodowce. Popularna trasa wspinaczkowa (The South Side Route), o długości 4,8 km zaczyna się w pobliżu hotelu Timberline Lodge na wysokości około 1770 m n.p.m. Hotel Timberline Lodge był miejscem ekranizacji słynnego filmu Stanleya Kubrickaz 1980 roku, z Jackiem Nicholsonem w roli głównej pod tytułem Lśnienie. Na zboczach Mount Hood są dwa ośrodki narciarskie:

Timberline Lodge jest położone na południu, w połowie wysokości tras narciarskich a wyciągi sięgają wysokości 2600 metrów n.p.m. Część górna ośrodka jest czynna cały rok. Drugi ośrodek, powierzchniowo większy - Mt Hood Meadows ski resort, leży od strony południowo-wschodniej Mount Hood i oferuje trasy narciarskie do wysokości 2230 m n.p.m.]

 


 

Do dobrych miejsc zdjęciowych staram się dotrzeć używając drogi dojazdowej do ośrodka narciarskiego- wita mnie mrozik i śnieg, ale także sieć 4G. Krótki spacer, spojrzenie na trasy narciarskie i dzięki Internetowi jeszcze wytyczenie drogi do jeziorka TRILLIUM. Sam ośrodek prezentuje się solidnie i całkiem przyjemnie

 


 


 

TRILLIUM LAKE to już ostatni dzisiaj przystanek. Ładne Jeziorki z pięknym widokiem na MT HOOD. Sporo miejsc do biwakowania, można spokojnie rozpalić w wyznaczonych miejscach ognisko i jest kilka grup, które sobie tak siedzą i biwakują. Wszędzie oczywiście czystko, żadnego polskiego śmiecenia. Z ciekawostek powiem tylko, iż moją wyprawą zainteresował się nasz THE LEGEND- efekt:
 

Do BEND docieram w rejonie godziny 23, akurat tak, aby zdążyć na otwarcia sesji w Eurolandzie. Nocuje w wysoko ocenionym motelu CASCADE LOUNGE za 65$ i rzeczywiście trudno się do czegoś przyczepić. Wszystko czego chcemy tutaj mamy a co najważniejsze jest normalna duża łazienka i wygodne łóżko


Dzień drugi poświeciłem na drogę powrotną do PORTLAND zatrzymują się to tu to tam. Czasu jednak wiele nie było a ekscytacja meczem numer 4 tak duża, iż do PORTLAND człowiek leciał jak na skrzydłach. Oczywiście nie licząc tego, iż był problem ze skrzydłami. Najpierw mapka
  
 
 

Przyznaje się bez bicia- zapomniałem trochę o zatankowaniu a po wpakowaniu się w góry nie za bardzo chciałem się wracać….ale przecież tutaj są jakieś mieściny a w nich musi być stacja. Niestety nie było mieścin. Włączenie rezerwy trochę nastroje wyostrzyło a jak pojawił się napis, iż do kolejnego miasteczka jest 50 mil krętej górskiej drogi to problem zrobił się cokolwiek poważny, szczególnie, iż zasięgu tutaj żadnego a i ruch jakby taki trochę ograniczony.


Ratunek przyszedł dosyć niespodziewanie- otóż w środku niczego znalazł się ratunkowy oddział bazujący na mini-lotnisku SANTIAM JUNCTION. Podarowano mi 2 galony paliwa, abym dotarł jakoś do najbliższej (30mil) stacji benzynowej. Zaznaczę tylko, iż bezpłatnie. Emocji trochę było, ale wszystko jak zawsze skończyło się dobrze
     
Po meczu życia w Portland (GAME 4 z dogrywką) przyszedł czas na zobaczenie, co stan OREGON prezentuje w kierunku wybrzeża. Noc spędzam w HOWARD JOHNSON AIRPORT chociaż miałem w innym motelu- niestety przez emocje na GAME 4 pomyliły mi się daty…. Motelo-Hotel ogólnie nie był zły (74$) trochę tylko irytowały mnie chodzące mrówki. Na szczęście korytarz ich wędrówki wiódł przez biurko i mój laptop a do łóżka raczej nie skręcały. Miło.
Kolejna niespodzianka rano. Standardowo rezerwuje samochód w cenie jak zawsze śmiesznej po czym przy odbiorze okazuje się, iż niestety nie ma tego, który wybrałem. Jeżeli jednak będę tak miły to może zgodziłbym się na stojącego tutaj Mercedesa C300. Powiem szczerze, iż długo musieli mnie prosić, ale w końcu jakoś się zgodziłem
Jak już po 30 minutach doszedłem do tego, gdzie w tej maszynie włącza się „DRIVE” to z łatwością przyszło mi znalezienie przełącznika trybu pracy. Poszedłem w kierunku SPORT++. W takich okolicznościach przyrody - WYBRZEŻE. Nie muszę mówić, iż niebo bezchmurne a słoneczko operuje - ja się pytam, kiedy niby są te dni deszczowe w PORTLAND?


Cel C300 + 105.9 BREW
     


Dwa dni temu było przyjemnie, ale teraz….. podróż jeszcze bardziej emocjonująca, no trochę się samochodem pobawiłem. Piękna droga na wybrzeże, las, małe osady. Docieram do PACIFIC CITY kierując się na parking przy plaży. Cóż mogę powiedzieć… chyba wystarczą zdjęcia. Do tego wszystkiego trzeba jeszcze dodać doskonałe jedzenie w tutejszych knajpkach. Kręcę się po kilku miejscach, zwiedzając także położoną trochę dalej latarnie morską i po 3-4 godzinkach powrót do PORTLAND na GAME 5 (tym razem na wyjeździe)


OREGON JEST PIĘKNY
 
 
 
 
 
 
 
 

 
 
 
@Lucero

5 komentarzy:

  1. Anonimowy20:03

    Połączenie SEATTLE - AMSTERDAM dość męczoce. Ale sam lot nawet fajny, szczególnie odcinek nad Grenlandia. Gdyby ktos kiedys pytał, to na lotnisku w SEATTLE nie ma nic o PORTLAND. Tylko ichniejsze drużyny Seahawks i Mariners (?!).

    Karol PTB

    OdpowiedzUsuń
  2. super relacja! Jakim aparatem i obiektywem robisz zdjęcia?

    OdpowiedzUsuń
  3. Pamietam jak niedawno robiłem zdjęcia A5 w Maroko i wszyscy tak samo mnie pytali... 21 wiek

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonimowy22:15

    Naprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń