29 listopada 2018

Przełamanie

MAGIC (10-12) @ BLAZERS (13-8) 112:115

Po trzech kolejnych porażkach i obsunięciu się w klasyfikacji Konferencji Zachodniej, w Portland wyczekiwano powrotu na zwycięską ścieżkę. Orlando gra ostatnio lepiej, a więc zadanie do banalnych nie należało. Ostatecznie zadecydowała kanonada zza linii w wykonaniu dwóch zawodników: Stauskasa i Lillarda oraz końcówka pełna błędów i nieporozumień.

Sygnał do trafiania za trzy dali w zasadzie goście, którzy w początkowej fazie meczu w ten sposób utrzymywali dystans.
Blazers powrócili do ustawienia z Nurkiciem i Harklessem - operowali jednak przede wszystkim na obwodzie. Jak ktoś liczył na kolejny bałkański pojedynek podkoszowym - to tam działo się niewiele ciekawego - aż w końcu Nurkić też trafił za trzy, a co?
Goście praktycznie odpuścili walkę na atakowanej tablicy, w całym meczu zebrali ledwie 3 razy - czyli albo im wpadało, albo wracali do obrony. Po wejściu rezerwowych akurat zaczęło wpadać i na dłuższy czas przejęli kontrolę. To już kolejny mecz, w którym tak chwalona na początku sezonu ekipa rezerwowych Blazers traci przewagę: tak się tym razem wydarzyło na przełomie drugiej i trzeciej kwarty, tak też było na początku ostatniej. Oby to chwilowe, bo bez silnej ławki nie pociągniemy tego trudnego sezonu.

Stotts konsekwentnie stawia na Collinsa dając mu dużo okazji do przełamania - w ofensywie dzisiaj było znacznie lepiej, ale w defensywie cały czas pokutuje szybkie łapanie fauli. Środkowy, który łapie przewinienie w co drugim posiadaniu na zbyt wiele się nie nada. Słaby mecz zagrał także Leonard, a jego wahania przy rzutach zza linii wzbudzające oddechy ekscytacji połowy, wyjątkowo dzisiaj stonowanej Moda Center, są nieakceptowalne. Facet mający 50% skuteczność zza linii powinien mieć wolną rękę i rzucać z każdej nadającej się pozycji, a nie zastanawiać się że nie trafi i na blogu znowu napiszą, że do NBA się nie nadaje.

Orlando wyszło więc w drugiej kwarcie na prowadzenie i zaczęło wyglądać to niepokojąco. czwarta porażka z rzędu w tak wyrównanej rywalizacji to już byłaby katastrofa. Na szczęście objawił się Nick Stauskas - ten trafiał trójkę za trójkę, trzymając w miarę niewielki deficyt do Magików.
Na początku drugiej połowy wzrósł on jednak dwucyfrowych wymiarów i wówczas sprawy w swoje ręce wziął Damian Lillard. Trafiał skąd chciał, i bił kolejny rekord - w czym jak wiadomo się lubuje.
Dla drużyny jednak najważniejsze to 40 punktów w trzeciej kwarcie i odzyskanie prowadzenia. Jedyne obawy budziła obawa, czy aby nie wystrzela się przed końcówką. I z tego założenia najwyraźniej wyszło Orlando, które się nie poddało. Wykorzystało kolejny okres przebywania na parkiecie rezerwowych, czytaj: NIE przebywania Lillarda. I straty odrobiło.
Na 3 minuty przed końcem był ponownie remis. Przebudził się na jeden rzut uśpiony CJ, odpowiedział Fournier (nerwowy facet - mało nam stołu nie rozwalił) - zapowiadał się dreszczowiec.

A skończyło się na dwóch minutach błędów, nieporozumień i farfocli. Blazers zdołali w końcówce spudłować 8 (słownie: OSIEM) rzutów osobistych: najpierw CJ, potem Lillard (ten przynajmniej coś trafił w międzyczasie), a na zakończenie dwukrotnie Turner. Kroki Aminu w tym chaosie wydawały się drobnostką. Piszący relację dla kibiców Orlando Magic uzbiera jednak jeszcze dłuższą listę głupot, które robili koszykarze z Florydy. W ostatniej akcji nawet nie oddali rzutu. Tym samem ostatniej sił zwycięstwo udało się dowieźć.

Jak kogoś cieszą drobne rzeczy to: Stotts wygrał czterechsetny mecz w swojej trenerskiej karierze, a Blazers awansowali w Konferencji Zachodniej o jedno oczko w górę. Za dwa dni przyjeżdża Denver na ciekawą, dla Nurkicia jak zawsze prestiżową, konfrontację.

9 komentarzy:

  1. PrzemoW12:32

    Zmieniła się NBA bardzo , kanonada trójek trwa juz od paru sezonów ale jak oglądałem dzisiejsze spotkanie to jakoś tak do mnie dotarło ze praktycznie rzuca sie tylko 3-ki a wejscie pod kosz albo rzut z poldystansu to święto... za czasow MJ'a bylo dokladnie odwrotnie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety. Niektorym sie to podoba, niektorym nie (mnie nie). Jestem jednak zwolennikiem wojenek w stylu Chicago-NY i zabijania sie na parkiecie.

    Mecz z Orlando powinien zakonczyc sie remisem

    OdpowiedzUsuń
  3. Niech się zabijają w playoffs, a nie w sezonie. Zamiast się zabijać warto trzymać bilans powyżej 50, bo ,jak pamiętamy z zeszłego sezonu, bicie się o wyższe miejsce w tym tłoku niewiele zmienia.
    I wracając do bicia, to nadal nie mamy nikogo, kto byłby zapalnikiem w playoffs. Stotts zrobi mameję nawet z Collinsa. Zespół nadal ma w sobie zbyt dużo "kultury", która nie jest balansowana talentem. Na gadanie typu: "obejrzeliśmy film, jesteśmy drużyną i wszystko jest w porządku, kochamy naszego trenera" to może pozwolić sobie drużyna na levelu Golden State. U nas to jest takie tylko kulturalne pierdolenie. Gdyby Portland w komunie stało w kolejce po mięso, to też by było cały czas spychane w środek stawki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Trudno grać i wygrywać w tej lidze bez skrzydlowych. Moe i aminu tylko się snują po parkiecie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tradycyjnie. Mialo nie byc slabych punktow a jest jak jest

    W sumie gramy w czworke- Lillard pozniej Nurk, ktory jak tylko nie potknie sie o wlasne nogi to zawsze cos tam wrzuci, ktos czasami z lawki (glownie Sos) i Legenda, ale glownie z powodu zerowego pulapu z jakiego startuje

    Aminu umarl, Moe spi, Collins slabiej, ale przynajmniej z nadziejami ze szybko wroci, Seth tragedia, ale pewnie w styczniu cos zacznie grac. Turner jak to Turner - niby spoko, ale nie za bardzo. CJ piach

    To moze przynajmniej wrocic do Leymana a Moe niech szaleje w drugim unicie?

    P.S. Dlaczego w relacji nie ma nic o oblanej woda dziewczynie?

    OdpowiedzUsuń
  6. Collins rzucany przez stottsa po różnych lineupach robi w 20 min srednio 8pkt, 4zb, 1bl , 52%fg i 36%za3. Ja bym się na prawdę nie czepiał.
    Dziewczyna była tego dnia najpiekniejsza

    OdpowiedzUsuń
  7. pgdame17:35

    Stotts powinien wrócić do ustawienia gdzie Moe jest w drugim składzie i gra na silnym skrzydle a Collins na centrze, bo właśnie wtedy ławka robiła ta różnice i pomagała wygrywać,a nie przegrywac mecze.

    OdpowiedzUsuń
  8. Anonimowy08:08

    Niesamowicie wyrównany zachod. Tylko Phoenix odstaje. Nie jest niemożliwe, ze Portland może wyladować nawet na 14 pozycji na koniec.


    MFA

    OdpowiedzUsuń
  9. PrzemoW15:23

    Jestem optymistą... to GSW nie wejdą do PO :) Dziś kolejny cięzki mecz Denver

    OdpowiedzUsuń