3 grudnia 2018

Baty od kolegów taty

BLAZERS (13-10) @ SPURS (11-12) 118:131

Mecz z San Antonio Spurs to okazja do przypomnienia koszykówki "starej daty": dużo walki pod koszem, rzuty z półdystansu, kontrataki z wejściami pod kosz. W czasach "trzypunktowych" - miła jednomeczowa odmiana.

SAS w tym roku raczej nie aspirują do walki o najwyższe cele: pustawa hala, smętna jak na San Antonio atmosfera. Ale mecz z Blazers wyzwolił w nich, a szczególnie w Aldridgu, istniejący potencjał.
Stotts nie eksperymentował z pierwszą piątką, mimo coraz liczniejszych sugestii. Ograniczył rotację do zaledwie dziewięciu graczy, a rezerwowi i tak, po raz kolejny - zawiedli. Eksploatowanie podstawowych graczy (Lillard - 41 minut!!!) odbiło się czkawką w ostatniej kwarcie. Portland wygląda na zespół, który co prawda bardzo chce, ale nie bardzo może.

Lillard wystrzelał się w pierwszej kwarcie, w której zdobył więcej punktów niż w całym meczu z Denver.
Rękawicę błyskawicznie podjął LaMarcus i wynik krążył wokół remisu.
Do momentu, gdy Damian poszedł odpocząć na ławkę. Ustawienie rezerwowych z CJ-em "wykręciło" wynik 2:17. SAS objęło 12-punktowe prowadzenie. Nawet AT&T się trochę ożywiła. Rezerwowi Blazers grali fatalnie. Ustawienie Leonard-Collins po raz kolejny nie zadziałało. Jeszcze gorzej było na obwodzie, gdzie pozbawieni Turnera: Curry ze Stauskasem podejmowali same złe decyzje.
Gdy wydawało się że "znikąd nadziei" przyszła z najmniej oczekiwanej strony. Od Harklessa. Chyba nawet sam Moe był zdziwiony, że zaczął trafiać (że w ogóle zaczął próbować to już coś) - jego 8 punktów pozwoliło utrzymać się Blazers na powierzchni.
W odpowiedzi SAS, drużyna inteligentna, bo mająca inteligentnego trenera, wymusiła trzeci faul Nurkicia, co jeszcze obniżyło i tak marną jakość podkoszowej obrony gości. To przyniosło opłakane skutki w ostatniej kwarcie.

Ale trzecia wlała sporo optymizmu. Trójki trafiał Aminu.
Odnalazł się na chwilę McCollum - Blazers odzyskali prowadzenie. Do momentu gdy ... nastał czas rezerwowych. Stotts co prawda rozdzielił tym razem Leonarda z Collinsem, ale na szalejącego na parkiecie DeRozana nikt nie miał pomysłu.
SAS wróciło na prowadzenie, którego już nie oddało do końca meczu.
Stotts wierzył do końca, trzymając podstawowy skład nawet jak przewaga gospodarzy sięgnęła 16 punktów. Mało to rozsądne myślenie życzeniowe - w kontekście napiętego terminarza. Wcześniej czy później taka eksploatacja da o sobie znać, oby nie kontuzjami.

Blazers staczają się w tabeli, a świadomość że za nimi są nie tylko SAS i najbliższy rywal Dallas, ale także Pelicans i Rockets nie napawa optymizmem. Po optymistycznym początku pojawia się coraz więcej mankamentów, na które sztab trenerski nijak nie znajduje rozwiązań.

6 komentarzy:

  1. O meczu tradycyjnie nie ma co pisac

    Tymczasem kto ma LP to polecam poczatek - takiej czolowki jeszcze swiat nie widzial. Przepiekna, Jak sie zatrzyma obraz to powstanie przynajmniej 10 rewelacyjnych tapet co wlasnie uczynilem. Gdyby komus sie nie chcialo to wysle przez priva

    OdpowiedzUsuń
  2. Czwarty sezon tego samego. mnie męczy

    OdpowiedzUsuń
  3. Anonimowy19:44

    Chyba każdego


    MFA

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonimowy07:59

    Gdzie się podziało Portland z początku sezonu?

    poskus

    OdpowiedzUsuń
  5. Znowu wszyscy dali sie zwiesc Onealowi, a gòw** i tak wyplynelo. Ja sie nawet ciesze z tych przegranych, im wiecej tym szybciej pozegnamy milych panów i moze wreszcie skonczy sie dynastia miekkich Blazers.

    OdpowiedzUsuń
  6. Musimy poczekać, w styczniu zaczną się podchody pod all-star game, lillard znów wyżyłuje z 10 wygranych z rzędu ;)

    OdpowiedzUsuń