4 maja 2016

Mecz 2: Lillard number ZERO

Blazers @ Warriors (0-2) 99-110
Zapewne niepowtarzalną okazję stracili gracze z Portland w trzeciomajowy wieczór, żeby sprawić wielką niespodziankę, i postawić poważną zaporę faworytom tegorocznych rozgrywek NBA. Blazers prowadzili w Oracle Arena przez 40 minut drugiego meczu i bardzo wiele atutów wskazywało, że wywiozą remis z inaugurującego serię dwumeczu.


Tak się nie stało z powodu aż czterech kryzysów, które przydarzyły się naszym ulubieńcom (może dzisiaj chwilowo mniej kochanym).


Terry Stotts najwyraźniej wyciągnął wnioski z pierwszej klęski i poprawił w grze Blazers wiele rzeczy.
1) Przede wszystkim goście świetnie weszli w mecz. W zasadzie tak jak GSW dwa dni wcześniej. Po 6 minutach gry było 5:19 i Warriors byli bardziej Worry.
2) Wysocy gracze Blazers skupili się na zbiórkach, a raczej odpuszczali twardą obronę. Która to przeniosła się na obwód - zgodnie z zasadą lepiej stracić 2 punkty niż 3. Przez długi czas nie dawał rady Thompson - czy z powodu tej obrony, czy gorszej dyspozycji - mniejsza z tym.
3) W ataku prym wiódł McCollum. Lillard był wycofany, zrezygnował z wejść pod kosz - jak w pierwszym meczu - i nie za wiele rzucał w pierwszej połowie.
4) Harkless szybko odpuścił sobie walkę o dobitki i postanowił podenerwować trochę Greena, w efekcie obaj szybko bardziej martwili się ilością fauli, niż przebiegiem meczu.

I bez dwóch zdań te "poprawki" dawały efekt, a przewaga gości sięgała nawet 17 punktów. I zapewne byście czytali tą relację w szampańskich nastrojach, gdyby nie wspomniane cztery kryzysy jakie się przydarzyły pomiędzy 5 a 7 rano polskiego czasu.

Kryzys pierwszy przyszedł tak około 4 minuty II kwarty, gdy właśnie przewaga osiągnęła 17 punktów. Od tego momentu gracze czerwono-czarnych spudłowali kolejne 9 rzutów, a niemrawo grające (w zasadzie przez cały mecz) GSW zniwelowało przewagę do 3 punktów.
Sytuacja została opanowana dzięki minucie w której Lillard rzucił trójkę, tym samym poprawił Aminu, a po przechwycie osobiste wykorzystał ponownie Lillard.

Blazers do przerwy prowadzili 8 punktami, a to znamionowało w tym sezonie zwycięstwo. Tyle że nie był to normalny mecz sezonu zasadniczego, a GSW to też nie pierwszy lepszy rywal.

Kryzys numer dwa przyszedł na początku drugiej połowy, której nie udało się rozpocząć tak jak początku meczu. Trzy minuty bez trafienia, i tylko techniczny Lillarda i odrodzenie "trójką" Harklessa w połowie 4 minuty zapobiegło utracie prowadzenia.
To była kwarta Lillarda, który chyba pomylił sobie numerek 3 z numerkiem 4. Gdy w ostatniej sekundzie, po ładnej zespołowej kwarcie, rzucając swój 17 punkt w tej kwarcie i 25 w całym meczu wyprowadził Blazers na 11-punktowe prowadzenia, w najczarniejszych snach nie przeczuwał co "odstawi" przez ostatnie 12 minut meczu.

Kryzys numer trzy przypałętał się na początku ostatniej kwarty. McCollum nie udźwignął ciężaru odpowiedzialności i przez 6 minut Blazers trafili tylko dwukrotnie. Ostatnia chwila radości to była kontra Crabbe'a na 9 minut przed końcem i prowadzenie 9-punktowe.
Może GSW nie miało swojego dnia, ale przy takiej postawie rywala nie miało wyjścia i po trafionej w końcu "trójce" Thompsona objęło prowadzenie na 5 minut przed zakończeniem gry.

W sercach fanów Blazers tliła się nadzieja, ale to był właśnie kryzys ostatni, kryzys numer cztery - trwający jednak już od wielu tygodni. Damian Lillard nie wygrał nam meczu od bardzo dawna. Może myślami jest przy chorej babci, ale ostatnia faza gry to prawdziwy koszmar w jego wykonaniu. O rzutach nie ma co wspominać, akcje z asystami do Plumle'ego kończyły się koszmarnie dla bohatera serii z Clippers. Zakończenie IV kwarty z dorobkiem równym numerowi na koszulce z pewnością chluby nie przynosi. A że drużyna grała na niego (jak w cytacie z Piłkarskiego Pokera "drużyna ma grać na niego, a on ma strzelać. Panu Bogu w okno"), to ostatnią fazę rywalizacji Blazers zamknęli dorobkiem 12 punktów.

Końcowy wynik zbliżony do meczu pierwszego, a przebieg jakże odmienny.
Można oczywiście powiedzieć że z LAC też było 0:2, ale jednak stracona szansa dzisiejszej nocy boli mocno. A jak mawiała noblistka "nic dwa razy się nie zdarza".

Pozytywy są takie, że mamy trzy dni odpoczynku po ostatniej mieszance nastrojów (dwa tygodnie temu było też 2:0 ale w pierwszej rundzie), wracamy do Moda Center, a stan rywalizacji powinien sprawić że L-4 Curry powinno się jeszcze przedłużyć. Mecz numer 3 z soboty na niedzielę o godz. 2 w nocy. Jak Blazers wyrzucą z siebie IV kwartę z Oracle i powtórzą pozytywy z pierwszych trzech - to kto wie. GSW są do ogrania. Może nie w całej serii, ale w pojedynczych meczach - z pewnością.

ptb

24 komentarze:

  1. Szkoda mi Bardzo Masona Plumlee.Wyraźnie się pogubił.Inna sprawa,że obrońcy robili z nim co chcieli za pozwoleniem sędziów,a ci jakoś w czwartej kwarcie zmienili orientację z obiektywniej na gsw.szkoda

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie widzialem, aby Lillard odpierdzielil taka kaszane w 4Q, posypal sie w ostatnich akcjach

    4Q przegral nam Plumlee ktory spapral chyba z 6 posiadan pod rzad. Ja wiem ze ma ograniczenia, ale to robil w 4Q to byla kleska. Trzeb bylo zamiast niego opalac cokolwiek z dystansu

    OdpowiedzUsuń
  3. Behemot09:29

    Ważne, że była walka, nawet w Oracle arena, nawet z GSW. Warriors nie wychodzą już do Plumlee tak jak głupio robili to Clippers, a te jego floatery to bardzo niepewna broń.

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonimowy10:38

    Moze sie uda tego Whiteside wyciagnac. Nawet dajac mu gruby hajs.
    Jestem gotowy przyjac w nasze szeregi nawet Howarda na maksie.
    W koncu Allen zaoszczedzil troche hajsu w tym sezonie....niech zatem sypnie.

    Karol PTB

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anonimowy10:58

      Nic nie zaoszczędził. Kwoty poniżej salary cap dostają po zakończeniu sezonu zawodnicy do podziału.

      Usuń
  5. Tak,tak, Whiteside potrzebny od zaraz.

    OdpowiedzUsuń
  6. Mecz przegrany przez Plumlee. Choc chwalilem go kiedys za poprawe wolnych a w ostatnim artykule opisalem jego wady w ataku, to dzis jeszcze dodal masakryczną beznadzieję z piłką w ataku i masę strat, przez co przegraliśmy mecz

    OdpowiedzUsuń
  7. kalinowski198716:20

    o co chodziło greenowi że tak gadał do Lillarda ? Na skrócie to widać na oficjalnej stronie NBA jak schodzili do szatni na przerwę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anonimowy16:46

      Z ust wyczytałem coś takiego:

      "Damien, I've heard that Cousins comes to you for play,
      Do you think if I could too?"

      Tak mnie sie wydaje na 90%,
      Karol PTB

      Usuń
    2. Anonimowy16:47

      Ewentulanie sie pytal, jakim cudem z takim centrem jestesmy w drugiej rundzie na zachodzie :-)...
      Karol PTB

      Usuń
    3. pdxpl18:40

      nie przegrywasz meczu, serii z mistrzami NBA przez jednego gracza. Widzę, że Plumlee zapełnia tutaj niszę po Leonardzie;) Nie jest tak dobry jak można by sądzić po meczach z LAC i nie przez niego jest O:2 z GSW. To tylko młody center, który znalazł się w sytuacji przerastającej jego aktualne możliwości. A to nie jest chyba powód żeby wieszać na nim wszystkie psy

      Usuń
  8. Masz racje. Nie tylko przez niego. Zreszta gra przeciwko Bogutowi i Greenowi. Jednak jego straty w koncowce zawazyly na wyniku

    OdpowiedzUsuń
  9. Dokładnie pdxpl wciąż kuleje u nas ławka,madre ruchy w przyszłym sezonie na rynku dadzą nam szansę o walkę o tytuł.Wciąż uważam,ze Lillard powinien rzucać jak najwięcej -nawet stupideeps.. Myślę, że taki rzut może dać nam zwycięstwo w serii-to jest koszykówka Panowie-kto choć trochę rzuca,to wie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Behemot15:40

      Kłopot w tym, że część starterów to materiał włąsnie na ławkę. Sama ławka jeszcze wg mnie jako tako, na pewno sporo lepiej niż w zeszłych sezonach. No i przecież nie gra the Legend ;) Zobaczymy jak będzie w Moda Centre. Oby wpadły dwa zwycięstwa.

      Usuń
  10. Anonimowy13:14

    Kiedy G3? Na nasz czas

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pdxpl17:36

      2.30 z soboty na niedzielę

      Usuń
  11. Nie mogę odżałować. Tak długo udało się przewagę trzymać i na sam koniec się rozsypać. Lopez by sobie z Ezelim poradził. Brakuje go bardziej niż LMA.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja właśnie paradoksalnie uważam,ze Meyers by się nam teraz bardzo przydał...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Behemot19:44

      Nie ma w tym żadnego paradoksu. Przydałby się bardzo.

      Usuń
    2. Przydałby się taki Enes Kanter, choć wiem że ogromne pieniądze by kosztował.

      Usuń
  13. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  14. Behemot20:02

    A do soboty śpiewamy wszyscy jak tutaj (tekst pod filmem):
    https://www.youtube.com/watch?v=xI4tCCJQ01o

    OdpowiedzUsuń
  15. pdxpl22:40

    jakbyście jeszcze nie wiedzieli, to jeden z nas( wiadomo kto) zmierza wlasnie autostradą do Moda Center, dowód https://twitter.com/LucjanTrade/status/729046498046922752

    OdpowiedzUsuń
  16. Anonimowy23:40

    Dziś wygrana.

    OdpowiedzUsuń