Thomas Robinson przeprasza na twitterze za przekroczenie prędkości, Wesley Matthews dostał zielone światło od lekarzy i może trenować, a Meyers Leonard mówi o jeszcze cięższej pracy by stać się back-upem dla Lopeza. To trzy najciekawsze historie z obozu Blazers od meczu z Warriors. 30 października Blazers grają w Phoenix z Suns, którzy kilka dni temu oddali Gortata do Wizards, potem z Nuggets w Denver, a pierwszy mecz w Moda Center (fuck) zagrają ze Spurs. Rozkład wszystkich spotkań możecie zobaczyć w terminarzu po prawej stronie, ale zanim Blazers zagrają swój pierwszy mecz, mam dla was krótki przedsezonowy tekst.
*
W przeciwieństwie do ubiegłorocznych rozgrywek, kiedy to dopiero w marcu stracili szansę na playoffy i robili wiele rzeczy, które teraz przez 82 spotkania będą wciskać kibicom zespoły z Philladelphi, Phoenix, Salt Lake City i klasycznie Charlotte, Blazers mają jeden cel z którym wiążę się przyszłość - jeszcze - lidera oraz to jak aktywni na rynku wolnych agentów w 2014 roku będą ludzie z Portland. Mowa o playoffach, które od roku 2011 i targającego emocjami Game5 z Mavs oraz hero-game Brandona Roya, pozostają niedostępne. Wygrali wtedy 48 spotkań i awansowali z szóstego miejsca. Podczas tych dwóch lat delikatnego tankowania Blazers mieli trzy picki w TOP11 obu draftów, które na dzień dzisiejszy w żaden sposób nie przypominają wtopy z Jordanem (kto mógł to przewidzieć) oraz Durantem i Odenem. Damian Lillard już w lutym może stać się prawdziwą pierwszą opcją zespołu, a C.J McCollum po wyleczeniu kontuzji (to wcale nie jest zły znak) będzie musiał wykorzystać każdą minutę na parkiecie. Wspomniany we wstępie Meyers Leonard w ubiegłym sezonie grał średnio 18 minut jako back-up dla J.J Hicksona. Dzisiaj rolę się odwróciły i to Joel Freeland, kosztem właśnie Leonarda będzie pierwszym zmiennikiem Lopeza. Pisałem w recapie meczu z Warriors, że decyzja Terry'ego Stottsa może budzić pewne obawy co do słuszności wyboru Leonarda w drafcie 2012, szczególnie z obecnej perspektywy. Cieszą natomiast dwa zdania wypowiedziane w rozmowie z Blazersedge.com:
"Extra workouts, extra reps."
"I'm going to do whatever I can to help this team win." - Meyers Leonard
*
LaMarcus Aldridge powiedział, że Blazers zajmą siódme miejsce na zachodzie. Wciąż ma dwa lata kontraktu, dzięki któremu zarobi w tym sezonie niecałe 15 milionów dolarów. W 2015 roku zostanie niezastrzeżonym wolnym agentem, który prawdopodobnie odejdzie z Portland, chyba że wcześniej np. już podczas najbliższego trade deadline Neil Olshey w magiczny sposób spróbuje go przehandlować. Od draftu 2006, kiedy w zespole byli jeszcze Roy i Oden, poprzez ich kontuzje, amnestie i zwolnienie, aż do ubiegłego sezonu, Aldridge rzadko bywał pierwszą/drugą opcją Blazers. Fantastyczny pierwszy rok Lillarda, nie dość, że nie zmienił postrzegania Aldirdge'a to jeszcze bardziej pokazał nam, że LMA nie ma w sobie cech przywódcy. Ten sezon będzie dla niego kluczowy, nie tylko ze względu udowodnienia sobie i światu, że może poprowadzić zespół, ale także ze względu na swoją przyszłości. Dzięki grze w postseason jego wartość na rynku może tylko wzrosnąć, a ewentualne powtórzenie miejsca w TOP8 zachodu w sezonie 2014/15 pozwoli mu rozmawiać o bardzo dużych pieniądzach, niekoniecznie z Blazers. Wrócę na chwilę do zdania o najbliższym trade deadline. Nie oszukujmy się, Lillard powoli przejmuje tę drużynę. Handlowanie Aldridgem w lutym nie byłoby złym pomysłem, jeżeli - odpukać - w Portland już w połowie sezonu zdarzyłoby się coś, co wpłynęłoby na - odpukać - brak awansu do playoffów. Wtedy GM Blazers miałby, wydaję mi się, że ostatni dobry moment na sensowną wymianę, która nie przyniosłaby Portland kilku średnich picków, ale gracza gotowego na stanie się liderem zespołu wspólnie z Lillardem i pociągniecie teamu w najbliższych 5-6 latach do czegoś więcej niż pierwsza runda. Możemy sobie gdybać i rozmawiać na temat przyszłości PTB oraz Aldridge'a, ale w zasadzie te teorie zależą tylko i wyłącznie od sytuacji Blazers przed All-Star Game oraz od miejsca na zachodzie po 16 kwietnia.
*
Mo Williams w rozmowie z CSNNW.com:
Oh yeah, wining that award [NBA Sixth Man of the Year] is a goal of mine.
Dobrze. Po drafcie, ale jeszcze zanim Blazers ogłosili podpisanie kontraktu z Mo Williamsem, liczyłem - ba - byłem pewny, że to C.J McCollum będzie wchodził z ławki i siał rozpie.... popłoch. Patrząc na ławkę Blazers, to właśnie od tej dwójki będę wymagał aby stali się, może nie ścisłymi kandydatami do SMotY, ale x-factorami, którzy rzucą ważną trójkę w crunch time, albo rozpoczną run 17-4. Nie oznacz to jednak, że Dorrell Wright, Allen Crabbe, Thomas Robinson, Victor Claver czy Will Barton mają grać bezproduktywne minuty. Pierwsza dwójka zdecydowanie poprawi spacing Blazers gdy będą na parkiecie. Weźmy np. taki line-up: Lillard, Matthews, Batum, Wright, Aldridge/Lopez. Small-ball grany z Aldridge'm na piątce lub z Lopezem jako prawdziwym środkowym. 4 strzelców z dystansu, którzy potrafią także nieźle wbijać pod kosz oraz Aldridge rzucający z mid-range. W takim ustawieniu pewnie siądą zbiórki, ale Wright jako stretch-four otwiera drogę do kosza nie tylko Aldridge'owi, ale też Batumowi, który w ubiegłym sezonie trafiał 63% spod kosza. Pozostają także Lillard i Matthews, którzy trafili najwięcej rzutów właśnie z okolic obręczy, jednocześnie dysponują dobrym rzutem za trzy. Terry Stotts ma dzisiaj szczęście, że szeroki skład pozwala mu na różne rozwiązania w przeciwieństwie do ubiegłorocznego "biegaj +40 minut".
*
Kawałek o Thomasie Robinsonie, który przeszedł zbyt wiele w college'u, by grać psie minuty w NBA. Po pierwsze wiem, że niema nic za darmo. Po drugie, trening. Po trzecie, mentalność. Earl to ma. Po śmierci swojej mamy w 2011 roku, podczas spotkania z drużyną powiedział: "Traktujcie mnie tak jak zawsze, [...] chcę żeby trener na mnie krzyczał. Jestem dorosły.". Thomas Robinson miał wtedy 19 lat, a jego młodsza siostra Jayla siedem. Dwa ostatnie słowa definiują charakter Robinsona, który w kilka tygodni stracił babcie, dziadka i matkę, a rola wychowawcy młodszej, nieukształtowanej jeszcze siostry spadła na jego barki. Dlatego też przystąpienie do draftu 2012, oprócz wymiaru sportowego miało także charakter czysto opiekuńczy, bo 3 miliony z tytułu kontraktu w zupełności wystarczyły na zapewnienie sobie, a przede wszystkim siostrze spokojnego życia naznaczonego tragiczną serią. Sacramento Kings nie zasłużyli na wybór Robinsona w drafcie. Houston Rockets zrobili mu przysługę oddając go Portland gdzie, mam nadzieję, stanie się czołowym silnym skrzydłowym ligi. O ile nie najlepszym. Na zakończenie Markieff Morris:
"He has the speed of Kobe and a body like LeBron's. Sky's the limit."
Portland wygląda obecnie jak gorsza wersja Bullsów. Rose = Lillard, Mathews = Hinrich, Batum = Deng, Aldridge = Boozer, Lopez = Noah. Skoro Bulls w tym składzie potrafili grac w Finale Konferencji to sądzę, że jeżeli Portland się rozwinie (głównie liczę na jeszcze więcej od Lillarda i Batuma) to tą drużynę stac na bardzo wiele. Bo nawet ławka w Oregonie nie wygląda gorzej niż w Chicago. Nie oddawac Aldridga, ciężko pracowac i czekac. Czas gra na korzyśc PTB, SAS Spurs, Memphis i LAL powoli sie kończa. Za rok, dwa stac tą drużynę na bycie w TOP4 Zachodu a wtedy wszystko może się zdarzyc.
OdpowiedzUsuń