7 października 2013

Wracamy!

C.J. McCollum
Siła z jaką przyciąga mnie dzisiejsze spotkanie jest wyjątkowo duża, jeśli chodzi o mecze w październiku każdego roku. Pamiętam jak w ubiegłych rozgrywkach, oglądanie meczów - uwaga - sezonu regularnego na żywo, wciągnęło mnie dokładnie pierwszego stycznia. Trójka Lillarda ze szczytu nad bezbronnie skaczącym Prigionim. "It's Lillard time". Palce lizać, ale to był dopiero przedsmak. Nie zapomnę tego co zdarzyło się w San Antonio, ale też tych niechlubnych, chociaż potrzebnych 13 porażek. Wtedy nie wiedziałem, że będę próbował swoich sił na blogu. To zupełnie nieznany obszar liter, których ja jako umysł ścisły unikałem bardzo długo. Ciekawość i wizja dobrych czasów w Portland zrobiły robotę. Nic nadzwyczajnego, ale ekipa, którą zawsze oglądało się z przyjemnością, głównie dzięki hali, a dekadę temu za to, wraz z przyjściem Neila Olshey'a, jego wyborem w ubiegłorocznym drafcie i filmową historią Damian Lillarda, (małe miasto, duży człowiek) sprawiła, że może jeszcze nie dzisiaj, ale 29 października rozpocznę swoją własną kampanie. 82 spotkania live plus to co doliczy TNT, ESPN i prawdopodobnie Canal+. Skromnie, ale ja jestem dumny.


*

Dumny może być z całą pewnością management Blazers. Wyrzucenie szrotu w postaci... sam wiesz kogo, najlepszy z możliwych pick w drafcie i załatanie dziur na ławce oraz na centrze. Ten ostatni upgrade, czyli sprowadzenie Robina Lopeza, był nieco kontrowersyjny, bo wcześniej przewijały się inne lepsze nazwiska. Głównie te z rynku wolnych agentów, ale w grę wchodziło także handlowanie pickiem. Przypominam sobie, że w dzień ogłoszenia wymiany z Pelicans, było słychać głosy o braku cierpliwości Olsheya, ale z drugiej strony dalsze sondowanie rynku mogło się skończyć klęską i Jasonem Collinsem. Bo i Nikola Pekovic był, jak się okazało, poza zasięgiem finansowym Blazers, Rockets postawnowili zatrzymać Asika, a Joakim Noah marzył się tylko kibicom, którzy wierzyli w trade Aldridge'a. Koniec końców Blazers dodali centymetry pod koszem, bloki i lepszą defensywę od Hicksona. O to chodziło, ale czy wybór był słuszny przekonamy się za kilka miesięcy. Do składu doszli m.in., dość niespodziewanie Mo Williams, Thomas Robinson, Dorell Wright, i wybrany w drugiej rundzie Allen Crabbe. Więcej o nich w skarbie kibica, który ukaże się na pewno przed 30 października.

 *

Historią ostatnich dni jest kontuzja McColluma. Złamana piąta kość w lewej stopie, przerwa do grudnia i wracający jak bumerang temat kontuzji i klątwy w Portland. Pfff... Miałem 11 lat i identyczną kontuzję, z wyjątkiem stopy. Ja zepsułem prawą w dość idiotyczny sposób, bo specjalnie chodząc po nierównościach w ogrodzie. Krzyk, szok, ból i pewna 80 letnia emerytowana pielęgniarka, która nastawiła kość, założyła bandaż, dwa patyczki po lodach!!! dla stabilizacji i miesiąc później grałem w piłkę. Nie wierzę, że w tym przypadku będzie inaczej i McCollum dołączy - odpukać - do tych dwóch wyżej. Not gonna happen. 

*

Na zakończenie informacja o braku Earla Watsona w dzisiejszym meczu i wątpliwe występy Mo Williamsa oraz LaMarcus'a Aldridga. Czy zagrają dowiemy się jeszcze przed spotkaniem.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz