Dzisiaj dość późno i raczej
wyjątkowo mam dla was cokolwiek o meczu ze Spurs. Nie pojawiła u
nas się relacja z meczu z Cavs, za co sorry, bo być może wciąż
ktoś na to czeka Możesz przestać. Również bardzo niepewny jest
jutrzejszy wpis o spotkaniu z Mavs, ale z całą pewnością będziemy
wspólnie z Mike'iem Barrettem w Houston. Mike Rice wciąż bije
syna. Pasem. Po tyłku.
Blazers zagrali niezły mecz w obronie.
To ciekawe, zwłaszcza że kilka dni temu zaczęły pojawiać się
bardzo dobre głosy z Portland. Ludzie w tym mieście wiedzą o swoim
niebywale skutecznym ataku i geniuszu Terry'ego Stottsa, ale też nie
zapominają, że Nasza Gra ma dwa końce i gdyby jakimś cudem,
Blazers zdołali je połączyć w twardy, srogi kij dobrze wiesz co
mogłoby (to najważniejsze słowo prawdopodobnie do końca sezonu) się wydarzyć. Nie zapeszajmy, ale skromność przy teamie,
który jest 2-0 ze Spurs w tym sezonie jest przereklamowana.
Wspomniany Mike Rice kilkukrotnie
podczas relacji wspominał, że obrona przeciwko Spurs była jedną z
lepszych – bardzo możliwe, że The Best – w tym sezonie. Blazers
zaczęli bronić strefą i po pierwszej kwarcie i pierwszych
posiadaniach, udanie wybronionych poprzez presję na piłkę,
wymuszenie kilku fauli, przez kolejne, no nie wiem, 40 minut, to
wszystko uciekło i Blazers od czasu do czasu korzystali z tego
rodzaju obrony tylko i wyłącznie na swojej połówce.
Stotts stosując - krótko - obronę
strefą w meczu ze Spurs, pokazał, że Blazers podchodzą bardzo
poważnie do poprawienie swojej defensywy. Po raz kolejny: to bardzo
dobry znak. Kończąc już ten temat, który powoli zaczyna dominować
i przy zauważalnych postępach na pewno wróci silniejszy. Blazers
wymusili 12 strat Spurs i – co najważniejsze – wyłączyli z gry
kolejno: Leonarda (4 faule, 7 punktów) Duncana (6-16, 13 punktów) i
Parkera, który rzucił tylko 12 punktów z 12 rzutów.
Spurs i Blazers to wciąż dwa
najlepsze teamy w lidze rzucające za trzy - prawie 40% skuteczności.
To też dwa zespoły z Top10 najlepszych ofensyw NBA i w tym meczu
mogliśmy jednak spodziewać się czegoś więcej. Oba teamy trafiały
swoje otwarte rzuty, ale to Blazers byli lepsi w mid-range (Aldridge
26/13, 11-22 z gry), trafili połowę rzutów za trzy i przejęli
obręcz w ataku mając osiem ofensywnych zbiórek i prawie 62% spod
kosza. To nie są imponujące liczby, ale dowodzą, że Blazers
powoli robią upgrade swojej gry. Jak już wspominałem po obu
stronach parkietu.
C.J McCollum miał przeciętne 11 minut
na 4 punkty. Gubił w obronie Ginobiliego, który w drugiej kwarcie
rzucił bodajże 16 ze swoich 29 punktów. Widać, że to jeszcze nie
jest jego czas. McCollum może mieć super mecz w którymś z
najbliższych spotkań i byłaby to super sprawa, ale Stotts widząc
– paradoksalnie – jego braki w obronie, może jeszcze bardziej
ograniczyć jego minuty, zwłaszcza, że rookie-hype opada i Blazers
grają najbliższe mecze z backcourtami stricte nastawionymi na
ofensywę. Pozbawienie McColluma miejsca w rotacji (przypadek
Robinsona) na skutek kilku nieudanych pierwszych meczów w karierze
byłoby głupotą i niepotrzebną dramą. Jego boiskowe i życiowe IQ
nie pozwoli mu jednak na stanie się bustem w pierwszym miesiącu gry.
Kończąc. Blazers wygrali mecz po
trzech dużych trójkach Wesleya Matthewsa (24 punkty, 6-7 za trzy).
Na ponad 3 minuty do końca Spurs przegrywali tylko jednym punktem,
grając z Blazers przez trzy kwarty prawie na remis. Wtedy boskie
ręce Wesleya Matthewsa, który oprócz grania w koszykówkę próbuję odbudować relację z ojcem, zrobiły w dwie minut
dziewięć punktów (3x3) biorąc udział w kończącym runie 17-9 i
dając Blazers dziewięć punktów przewagi.
Dzisiaj Mavs. Wiesz co będzie
matchupem wieczoru. Dzięki.
Mecz obejrzałem "w kapciach". Musze to napisać,bo...
OdpowiedzUsuńMecz wygraliśmy obroną... nie sądziłem, że to możliwe, ale jednak... widać, że chłopaki próbują bronić i chwała im za to.
Poza tym poziom gry tego meczu to absolutnie finał konferencji