Blazers (43-23) @ New Orlean (26-39) 111-103
Bez Aldridge'a (stłuczenie pleców) i Williamsa (biodro) TrailBlazers pojechali do Nowego Orleanu w nie najlepszych humorach. Zagrali wyrównany mecz i do crunch-time wszystko wyglądało podobnie jak przeciwko Mavericks i Rockets. Z tą tylko różnicą, że dzisiaj końcówka należała do Portland.
Bez swojego lidera Blazers wyglądali przez większość meczu na nieco zagubionych. Dobrze grali jednak w ataku ci, którzy zazwyczaj nie mają tylu okazji rzutowych - Batum, Matthews i Lopez. Dorell Wright wyszedł w pierszej piątce i dał solidne 15 pkt, trafiając 4 trójki. Do czasu 4 kwarty niewidoczny był Lillard, ktory jednak w końcówce odpalił, dając Portland jakże potrzebne zwycięstwo.
Mecz był bardzo wyrównany a postrach pod koszem siał Anthony Davis (36 pkt- career high) wygrywając nie tylko podkoszowe przepychanki ale celnie punktując z mid-range. W ogóle Blazers słabo bronią, to już wiemy, ale martwi ogólna liczba zbiórek przez graczy podkoszowych. Całą robotę robi tutaj Batum, po raz kolejny zadziwiając (18 zbiórek), podczas gdy Lopez 4, a Leonard 0.
Cała starting five Portland zdobyła 15pkt i więcej, to cieszy. Występ ławki pominę milczeniem.
Wszystko co najważniejsze wydarzyło się na 5 minut przed końcem. Po akcjach Lillarda i Lopeza Blezers uciułali 4 pkt przewagi. Na półtorej minuty przed końcem jump-shota nie trafił Davis, a w odpowiedzi Lillard huknął za 3 (107-100) i było po meczu. Na ile zwycięstwo to jest zasługą dobrej gry Blazers, a na ile tego, że Pelikanom nie zależy na wygrywaniu - nie podejmuję się odpowiedzieć.
Odpowiedź uzyskamy najprawdopodobniej w niedzielę w nocy przeciwko Warriors.
Batum 45 minut, bez dogrywki. Ouch.
OdpowiedzUsuń