Blazers (0) @ San Antonio (1) 92-116
Ten mecz skończył się zanim się zaczął naprawdę. Wcześniej przeciwko Houston TrailBlazers nie panikowali nawet gdy przewaga przeciwnika dochodziła do 10 pkt, a wszystko co najważniejsze poczynało się w IV kwarcie, kończąc w ostatnich sekundach. Tutaj na starcie SAS zaaplikowali im -8 w trzy minuty, a potem wcale nie było lepiej. Portland spotkało się ze ścianą w obronie - teraz dopiero widać, że mecze z Houston to była radosna strzelanka na zasadzie ja ciebie albo ty mnie. SAS świetnie bronili obwód, uniemożliwiając rozegranie i kreowanie czystych pozycji. Nie istniał przez to ball movement, ani asysty, ani trójki, których do czasu IV kwarty - czyli wtedy, gdy było już po meczu, Blazers trafili 0.
Tak jak pisałem w 3x4 kluczem powinno być zatrzymanie Parkera i ball movement w ataku. Nie wyszło nic. Nie umie póki co Lillard stopować rozgrywającego przeciwnika, ale w tym meczu inni obrońcy też się nie popisali. Parker dzielił, rządził i robił co chciał z obroną Blazers, prawdziwy profesor. Swoje rzucili też K. Leonard, M. Belinelli i P. Mills. Duncan nawet za bardzo nie musiał się forsować, choć widać, że rzutowo wygląda dobrze (5 na 9 w 25 minut).
A Blazers? Nie zawiódł tylko Aldridge - 12/25 i 32 pkt oraz 14 zbiórek, choć trzeba przyznać, że był skuteczny przeważnie tylko w izolacjach z lewego skrzydła. Brakowało pick&pop, w ogóle brakowało ruchu piłką, no i skuteczności w kontestowanych przeważnie rzutach. Z drugiej strony czyste pozycje kreowane przez Parkera zamieniali na punkty gospodarze. Do przerwy 65-39 i wszyscy już wiemy, że jest po meczu.
Z dziennikarskiego obowiązku donoszę, że po przerwie gra się wyrównała i Blazers dążyli do wyrównania strat, ale na każde ich dobre zagranie w ataku odpowiadała ofensywa Spurs i goście nie mogli już w tym meczu nic zrobić. Przydałby im się fragment naprawdę mocnej defensywy na początku III kwarty, ale Stotts ich tego jeszcze nie nauczył. W końcówce grali już tylko zmiennicy.
Co teraz? Zapomnieć o tym meczu jak najszybciej się da. Boję się trochę, że ta heroiczna - bo tak ją trzeba nazwać - seria z Rockets spowodowała lekką satysfakcję w głowach graczy, trenerów i włodarzy Portland. Jeśli tak będzie, nic nie zwojujemy. Jeśli powalczymy, wszystko jest możliwe. Teraz dwie rzeczy. Stotts musi im wmówić, że są lepsi i że wszystko jest do wygrania, a na boisku Damian Lillard - który jest killerem i on na pewno się nie podda - musi to teraz pokazać. Go Blazers!
nie ma co się załamywać. młody skład dopiero się zgrywa tak na prawdę, nie ma co ich porównywać z SAS. Może za dużo na nich narzucono wymagań po Hou, może Pop to taki geniusz, że potrafi wcisnąć im guziki i grają tak jak wczoraj.
OdpowiedzUsuńI tak na zawsze GO BLAZERS :)
Zobaczymy co dalej. Nie wierzę, że dadzą się tak łatwo rozjechać. Zresztą niedługo się przekonamy jak będzie.
OdpowiedzUsuńmecz z gatunku, w którym nic sie nie udaje , a przeciwnikowi wychodzi prawie wszystko. ten gatunek ma to do siebie, że raczej nie występuje w liczbie mnogiej.. T. Sttots odrobi pracę domową i będzie lepiej
OdpowiedzUsuńZdecydowanie powinna być zmiana krycia w meczu nr 2 - Batum na rozgrywającym przeciwników - graliśmy to już kilkukrotnie w tym sezonie i wychodziło nieźle
OdpowiedzUsuńW ataku trochę padaczka - ale czasami po prostu "nie wpada"..zobaczymy co przyniesie Game 2.
Pop wie, że teraz w Blazers musi się coś zmienić, więc nie zagara dwa razy tak samo. LA w następnym meczu może być podwajany, dlatego warto będzie wykorzystać kogoś na obwodzie. Przy tym scenariuszu to drugie skrzypce będzie musiał odegrać Batum albo Wes i czuję, że to właśnie jeden z nich najbardziej przysłuży się w meczeu nr 2, o ile wywiąże się ze swojego zadania.
OdpowiedzUsuń