W ekspresowym tempie Blazers przeszli
przez offseason kompletując skład na sezon 2014/15 jeszcze przed
decyzją LeBrona Jamesa. Doskonale wiemy co stało się i wciąż
dzieje z rynkiem wolnych agentów w ostatnich dniach i godzinach, ale
również zdajemy sobie sprawę jak Blazers - przegrali to być może
zbyt ostre słowo – nie podołali. Brak cierpliwości i raptowne
decyzje o podpisaniu dwóch nowych graczy sprawiły, że Blazers
bardzo mocno ograniczyli swoje pole działania na rynku. Nie dowiemy
się czy wstrzemięźliwość managementu przyniosłaby np.
punktującego wingmana, ale dopóki wymiany w grze, wszystko jest
możliwe.
Problem w tym, że w Portland nie
przejawiają chęci do pozbycia się graczy z pierwszej piątki, a
nie ukrywajmy, że właśnie Ci zawodnicy stanowią prawie cały
kapitał, za który inne teamy mogłyby oddać bardzo ciekawe zestawy
zawodników oraz picków w nadchodzących draftach. Dlatego też Neil
Olshey w celu wzmocnienia zespołu jest zmuszony szukać, a
przynajmniej myśleć o wymianach z udziałem rezerwowych. I to
kolejny problem, z którym Blazers przystępują do wewnętrznych
rozmów o „dealach”.
Póki co nie mamy podstaw sądzić, że
ławka w nadchodzącym sezonie będzie lepsza od tych z dwóch
ubiegłych lat. W porównaniu z obydwoma, tak naprawdę zmieniły się
tylko nazwiska. Steve Blake i Chris Kaman, podobnie jak Mo Williams i
Earl Watson (2013/14) nie są na tyle utalentowanymi zawodnikami, aby
samodzielnie prowadzić efektywną grę drużyny. Nie są graczami,
którzy wejściem z ławki zrobią różnicę, być może nie w
każdym meczu, ale w większości spotkań. Z pewnością wiedzą o
tym także inne drużyny i nie zaprzątają sobie tym głów.
Ale wyżej wymieniona dwójka to nie
wszystko. W tej chwili Blazers mają na ławce dokładnie dwie grupy
graczy, którzy mogą zostać wymienieni. Pierwsza z nich, to gracze
z potencjałem – C.J McCollum, Thomas Robinson, Joel Freeland. Will
Barton. Drugą natomiast tworzą: Meyers Leonard, Victor Claver,
Dorell Wright, Allen Crabbe. Jest to tzw. hell no crew dla
drugiej strony w negocjacjach.
Największe szansę, aby pójść w
wymianie ma C.J McCollum. Oczywiście rozpatruję tutaj kwestię
wyłącznie sportową, pomijając nadzieję związane z rozwojem, a
także zdanie trenerów, organizacji i fanów. Z drugiej strony
Blazers nie mają tak silnego obwodu, aby pozbywać się
trzeciej/czwartej opcji backcourtu. Nawet jeśli odpowiednia wymiana,
nie byłaby pojedynczą transakcją, typu – player-player i druga
strona oferowałaby odrobinę więcej.
Pozostali gracze stoją w jednej
kolejce i mogą trafić do innych drużyn wyłącznie w pakietach,
chyba że Neil Olshey wyczaruje trade z niczego. Teraz: czego Blazers
potrzebują? Oczywiście backupu dla Batuma. Co prawda jego średnia
minut była mniejsza niż w sezonie 2012/2013, ale Blazers w
rezerwowym lineupie często rezygnowali z Dorella Wrighta i
przechodzili w small-ball z Wesleyem Matthewsem na trójce.
Pomimo, że takie rozwiązanie
funkcjonowało całkiem nieźle – zdecydowanie częściej lepiej
niż gorzej - Blazers nie mieli wszystkich atutów po swojej stronie.
Wesley Matthews mierzy tylko 196 centymetrów i to właśnie wzrost,
a także siła fizyczna były przewagą przeciwników w tym
konkretnym matchupie z „małymi” Blazers.
Druga sprawa, to dwóch combo-guardów,
którzy grali obok siebie. Steve Blake i Damian Lillard? Poczekajmy
do preaseason. Blake i McCollum? Poczekajmy przynajmniej sezon.
Lillard i McCollum? Cóż, w poprzednim rozgrywkach Terry Stotts nie
był fanem tego ustawienia. Zmieniło się, to w późnej drugiej
części sezonu, ale pomysł ten nie okazał się czymś intrygującym
i mającym pozytywny skutek na grę całego zespołu.
Ostatnią i wydaję mi się
najistotniejszą wadą pomysłu „Matthews jako SF” było
poświęcenie jego minut bardzo efektywnej „dwójki”
– Top6-7 rzucających obrońców ubiegłego sezonu – na grę na
pozycji wyżej. Blazers potrafili utrzymać dobrą dyspozycję
głównie w ataku, ale czas spędzony na parkiecie wspólnie przez
pierwszą piątkę, siłą rzeczy musiał być mniejszy. Dobrze
wiemy, że dla zespołu z ławką na poziomie
„to-naprawdę-rezerwy-w-NBA-uwierz-nam”
im więcej minut starterów tym lepiej.
Kończąc.
Czy jest ktoś, kto byłby w zasięgu Blazers? Gdzie szukać? Wydaję
mi się, że z tym assetem,
odpowiednim kierunkiem dla Neila Olsheya będą tankujące teamy,
oraz te szukające spadających kontraktów zaraz po nadchodzącym
sezonie. Faworyci? Orlando Magic z dwójką młodych graczy: Tobias
Harris oraz Mo Harkless.
Twoim zdaniem nie warto było podpisywać Kamana, tylko np. Pierce'a czy Cartera, którzy dostali podobne umowy i teoretycznie mogli być do wyjęcia (zwłaszcza ten pierwszy)?
OdpowiedzUsuńPrzehandlować Leonarda, Wrighta no i Freelanda, żeby nie było, że to tylko szrot i wziąć solidną trójkę za 5 mln za sezon - to zadanie dla Olsheya, chyba jednak niewykonalne...
OdpowiedzUsuń