W 1984 roku gdy koszykarski świat nie zdawał
sobie sprawy co przyniesie czerwcowy draft, Portland Trail Blazers zakończyli
sezon z szóstym najlepszym bilansem w lidze i trzecim w konferencji zachodniej.
Clyde Drexler kończył wtedy swój pierwszy rok w NBA, a Jim Paxsons w swoim
drugim i ostatnim w pełn rozegranym sezonie na poziomie All-Star rzucał 21
punktów na mecz i nie przejmował się 28% za trzy.
Blazers z playoffów odpadli już w pierwszej
rundzie, przegrywając pomimo przewagi parkietu 2-3 z Phoenix Suns. To był
ofensywny matchup, bez obrony, bez trójek, z Jimem Paxsonsem i Darnellem
Valentine na obwodzie z penetracjami i mnóstwem rzutów z mid-range. Świat
statystyk nie istniał na parkietach, ławkach i w szatniach, a za PER-y i ratingi
w wersjach à la lata '80, co najwyżej mógł odpowiadać
koszykarski geek hobbystycznie spisujący najmniejsze detale z parkietów w
przydomowym garażu.
Koszykówka to był prosty sport – miałeś trafić
do „dziury”. Nikt nie zawracał sobie głowy absolwentem kierunku matematycznego
z tablicą „to nie jest efektywne”, nie było analiz kluczowego posiadania Jamesa
Worthy'ego w crunch-time, nie dowodziło się krok po kroku, że podanie mogło
okazać się lepszym wyjściem niż rzut z przeciwnikiem na piłce i wreszcie nikt
nie przypuszczał jak ważne za dwadzieścia parę lat będą trójki. O tych z rogów
nie wspominając.
O tym jak uproszczony był to sport, względem
czasów najnowszych, niech świadczy rzut monetą, który decydował o przyznaniu
pierwszego picku w drafcie.