8 października 2014

Preseason: To bez znaczenia, ale Blazers przegrali z Jazz

Damian Lillard
Jeśli mamy pisać o preseason, to powinniście nam płacić.

To było straszny mecz. 48 minut garbage-time, najgorszej możliwej wersji Blazers, z błędami i tym wszystkim czego przynajmniej ja nie toleruje w meczach koszykówki. Blazers są bardzo daleko od właściwej formy, a nawet jeśli nie chciało się im biegać w pustej EnergySolutions Arena, to cóż... nie możemy ich za to winić. Mecz do zapomnienia.

Blazers nie zaskoczyli niczym nowym w ataku, wręcz obrona Jazz zamknęła ich na 34% z gry. Defensywa Blazers to była kontynuacja tej miernej, nie robiącej różnicy obrony z poprzednich sezonów. Rotacja i duże minuty dla rezerwowego unitu, to rzecz zrozumiała, ale w sezonie regularnym to nie przejdzie. Dziwne lineupy z Willem Bratonem na trójce, Meyersem Leonardem jako stretch-4 bez rzutu nawet pod koszem itp. Wiem, że trzeba próbować, testować, sprawdzać, ale nie rozwiązania, które w regularze będą o kant stołu rozbić.

Damian Lillard miał ZERO asyst, 3 straty i tak jak reszta zespołu wyglądał ociężale, wolno, bez depnięcia w pierwszym kroku. Miał jedną taką akcję gdzie zostawił Trey'a Burke'a na obwodzie mijając go po koźle, i gdy już czuł obręcz wyszło wszystko w kwestii Damian Lillard słabo kończy penetracje. Dokładnie tak. 

Aldridge rzucał te swoje jumpery z 5-6 metra i ganiał za Enesem Kanterem (1/2 za trzy) po obwodzie. Standardowo nie wychodził wysoko do zasłon wysokich Jazz i każdy z guardów spokojnie korzystał z picków Kantera czy Favorsa, na których zostawiał Lillarda.

Matthews i Batum przez 20 minut byli tak samo niewidoczni w ataku jak i w obronie, a Robin Lopez przeleżał połowę spotkania na twardych deskach pod ławką rezerwowych. Tak wyglądał ten mecz.

Nie ma co wyciągać wniosków, trząść portkami czy niepokoić się o konkretny aspekt gry. To pierwszy mecz po porażce ze Spurs, pierwszy w którym zagrali Steve Blake i Chris Kaman - niezły mecz w ataku - a nawet Victor Claver dostał swoją szansę. 

Thomas Robinson i Meyers Leonard mają cały preseason, żeby przekonać zarząd Blazers, do podjęcia  opcji debiutanckich kontraktów. Obydwaj wyglądali jakby te pieniążki mieli zapewnione. Robinson wszedł w 4 kwarcie, rzucał z mid-range (0-3) i prawie skręcił sobie kostkę. Meyers Leonard...

Nie wiem dlaczego Terry Stotts w ogóle próbował grać nim na czwórce obok Chrisa Kaman. Chłop, który w swojej karierze oddał 13 rzutów za trzy - ba - który absolutnie nie może mówić, że ma mid-range czy nawet rzut jest testowany jako ktoś kto ma poszerzyć Ci grę, dać pewną (!) opcję na rzut i wyciągać wysokiego. No ja Cie błagam panie Terry. To desperacja i próba ratowania przyszłości tego chłopaka w zespole.

Kolejny mecz jutro. Również z Jazz, ale tym razem w Rose Garden. Być może któraś z lokalnych stacji telewizyjnych pokusi się o transmisję, ale po dzisiejszym meczu zastanawiam się czy warto nas drażnić tuż przed sezonem. 

5 komentarzy:

  1. pdxpl18:12

    Mam podobną uwagę. Rzut z dystansu Leonarda nie jest taki zły. Gdyby pozostałe elementy koszykarskiego rzemiosła wykonywał na podobnym poziomie mogłby pojść nawet drogą L. Babbita.

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy22:03

    Panowie bez obrazy, ale chyba się w nim podkochujecie jak Stotts.
    To jest najgorszy koszykarz w Portland ever and forever.

    Nic nie trafiał Myers ani jego rzut nie "nie jest taki zły". Ten drewniak niech sie smazy w D-League.
    Nienawidze!!!!
    K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Behemot12:47

      :) Poziom absolutnie D-League, ale akurat ten jump shot wygląda jakby miał potencjał.

      Usuń
  3. Wyjdzie nam bokiem oddanie Mo.Oj wyjdzie... RIPCitizen

    OdpowiedzUsuń
  4. pdxpl18:53

    na 6g skarb kibica Portland Trail Blazers. Warto. http://szostygracz.pl/2014/10/09/skarbkibica201415-blazers/

    OdpowiedzUsuń