26 marca 2016

W drodze na mecz



Przygotowania do drugiej podróży pod egidą „Blazers Game” rozpoczynają się 2 miesiące wcześniej. Tym razem jest trochę łatwiej i trochę trudniej jednocześnie, z uwagi na fakt, iż dostaję zaproszenie na mały wykładzik giełdowy w Cleveland. Dobra strona to opłacona część pobytu, minusem konieczność dotarcia do owego miasta o konkretnej dacie. Niewiele sobie jednak z tego tak naprawdę robię, ponieważ Cleveland i tak jest w moim przypadku zawsze obowiązkowym miejscem do wizyty. Proces budowania podróży przypomina jednak scenę z Apollo 13, kiedy przez kilka godzin zespół naziemny NASA głowi się, jak zrobić uzdatniacz powietrza z dostępnych w kosmosie materiałów. W moim przypadku plan podróży musi zawierać:

  1. Podstawa - mecz Blazers na żywo
  2. Jeden dzień na Rollercoasterach w starannie wybranym parku rozrywki
  3. Cleveland i tym razem konieczność przyjazdu tam o konkretnej godzinie
  4. Długie loty krajowe nie mogą zaczynać się w trakcie trwania sesji giełdowych w Europie oraz lądowanie musi być także podporządkowane możliwości złożenia zleceń. Jest to kłopot największy zwłaszcza przy ciągłej zmianie strefy czasowej
  5. Nie korzystam z amerykańskich tanich linii lotniczych, przynajmniej tych z najniższej półki, gdzie cennikowo wygląda to naprawdę dobrze, ale opinie są fatalne, a przy bardzo napiętym grafiku każda zmiana może mnie kosztować bardzo wiele.
Oczywiście wszystkie powyższe zmienne odnosimy do późniejszych cen biletów lotniczych oraz hoteli, które naprawdę mogą się znacząco różnić nawet w odstępstwie jednego dnia.
Po mniej więcej dwóch dniach kombinowania i przeszukaniu wszystkich możliwych połączeń plan został ustawiony następująco:
Dzień 1-2: Lot do NY przez Kijów…… ukraińskimi liniami lotniczymi
Dzień 2: Po 5 godzinach przerwy DELTA do SEATTLE. Tam nocleg w rejonie lotniska i pobudka o 6 rano, aby
Dzień 3: Zdążyć na AMTRAK do PORTLAND o 7:55. W Portland wypada akurat mecz z 76ers, ale nie zraża mnie to. Nocleg
Dzień 4: Cały w Portland i w godzinach mocno wieczornych lot do SF AMERICAN
Dzień 5: Rollercoastery w SIX FLAG SF
Dzień 6: Popołudniowy lot do CHICAGO przez PORTLAND -  ALASKA AIRLINES
Dzień 7-8: Chicago i lot do Cleveland AMERICAN
Dzień 8: CLEVELAND i dnia 9 powrót do NY, gdzie ukraińskie linie lotnicze rozpoczynają rejs o bardzo ciekawej porze kilka minut po północy.

Tym razem poszedłem na całość i zakupiłem także hotele przeważnie z opcją braku możliwości zmiany rezerwacji - zauważalnie taniej chociaż oczywiście ryzykownie. 

Tak więc zaczynamy:
Niespodzianka numer jeden pojawia się na tydzień przed wylotem, przy czym ja ową niespodziankę odkryłem zdecydowanie później - AMERICAN odwołuje lot z Cleveland do NY. To mało śmieszny ruch ponieważ wrócić muszę. Niestety cennik na ten dzień nie wypada zbyt optymistycznie delikatnie oczywiście rzecz ujmując. Opcję pozostają dwie: samochodowa oraz AMTRAK. Ten pierwszy nawet ze zwrotem samochodu w NY nie wygląda źle. Problem tylko w tym, iż kosztuje finalnie i tak podobnie jak moja wcześniejsza rezerwacja lotnicza, droga to minimum 7 godzin a po trzecie nieszczególnie podczas tego pobytu może mnie zatrzymać drogówka. Ryzyko spore. AMTRAK tymczasem to taki luzacki pociąg, któremu się generalnie nie spieszy. Jedzie sobie do NY 11 godzin a dodatkowo wyjeżdża o 4:50 rano. Ponadto jak sobie przypomnę stres związany z podróżą na 5 razy  krótszej trasie do Portland rok temu to jakoś nie przekonuje mnie fakt, iż mam kilka godzin zapasu.

Decyduję się więc na pójście pieszo, ale Googlemaps szacuje ten proces na pół miesiąca ... Wracam więc do szukania lotów przechodząc do fazy „przesiadkowej” i sprawa nabiera rumieńców. Loty do Miami oraz Bostonu są w naprawdę dobrej cenie, a oba mają międzylądowanie w NY. Długo mnie nie trzeba namawiać kupuje do Bostonu - w efekcie całe zmieszanie to tylko +70zł. Nie jest źle.

Zachęcony wielkim sukcesem przechodzę do zakupu biletu. Mecz z 76ers może szlagierem nie jest, ale i tak w Portland o bilety nie tak łatwo. Postanawiam sam sobie zrobić prezent urodzinowy i szukam miejsca blisko parkietu przy ławce Blazers tak, abym mógł pokazywać Wam w czasie transmisji jakieś znaki dymne. Ponadto widzę, iż Terry potrzebuje trochę zaczerpnąć świeżego spojrzenia taktycznego, a przecież nie będę się darł z końca hali. Po zwiedzeniu kilku miejsc biletowych w necie jak zawsze kupuje w Stubhub. Cennik? Bilet w 4 rzędzie tuż nad głową Terrego wyceniany jest na 150$, co łącznie z podatkami daje kwotę 200. Od razu powiem, iż to wręcz okazja, bo praktycznie wszędzie obok ceny zaczynają się od zielonych sztuk 300. Kupuje więc bez zastanowienia, co jeszcze tylko potęguje koncentrację w czasie tego wyjazdu, aby wszystko gdzieś tam nie przepadło. 

Poranek przed wyjazdem to głównie zastanawianie się w jakim stanie jest flota ukraińska. Zważywszy na fakt, iż ich check-in działa raczej sporadycznie to nastrojów wielce optymistycznych nie mam, aczkolwiek ahoj przygodo. Rozmyślania jednak szybko ustępują nowej niespodziance - na poczcie pojawia się e-mail o braku możliwości realizacji zamówienia biletowego na mecz Blazers. No tak, to musiało być zbyt piękne. Trochę uspokajam się spoglądając na zdanie, iż transakcja jest gwarantowana albo przez zwrot gotówki albo zmianę biletu. Patrzę na propozycję i generalnie wygląda nieźle, co prawda druga strona parkietu ale rząd pierwszy. Biorę.

Tradycyjnie jak zdecydowałem się na zmianę to już jej się nie da odkręcić. Rzeczywiście rząd A ale po lekkiej przekątnej. No nie podoba mi się, ale cóż zrobić. Nie jestem jednak zbyt szczęśliwy, iż za coś co nie do końca mi się podoba zapłaciłem tyle ile zapłaciłem. Zamykając przeglądarkę pojawia się jednak.... nowa opcja. Tym razem znów rząd za ławką Blazers tyle, iż miejsca jeszcze bliżej- może The Legend akurat nie może się pojawić i wystawił bilet. Klikam i kupuje. Fajnie - mam jedno ciało i dwa bilety, ale jako, iż czasu do odlotu mało muszę przez chwilę być posiadaczem dwóch miejscówek. Od razu zaznaczę, iż na kilka godzin przed meczem nic w tej kwestii się nie zmieniło - jednak o tym za chwilę.

Na samolot do Kijowa udaje mi się zdążyć bez problemu, ponieważ na lotnisku i tak musiałem być 5 godzin wcześniej. Dzięki braterskiej postawie naszego redaktora PTB udaje się obejrzeć spokojnie meczyk z Dallas - nie muszę mówić, iż humory mocno poszły do góry, a kilka osób w pobliżu kafejki musiało poznać siłę dopingu fanów Blazers. Samolocik Ukrainian całkiem fajny, jakość generalnie na LOTowskim poziomie. Miło, sympatycznie i z perfekcyjnym lądowaniem, a warunki wcale nie były aż takie idealne (w Warszawie piękne słońce, w Kijowie śnieg i wiatr).

Jeżeli chodzi o Kijów to wiele pisać nie będę. Na lotnisku wielki baner PDW (pozdrowienia do więzienia), wsiadam po krótkich negocjacjach do jakiegoś Vana i mam nadzieje znaleźć się niedługo w centrum, co generalnie następuje. Kijów jakiegoś szczególnego wrażenia na mnie nie robi - może dlatego, iż pogoda jest parszywa, Jeżeli słowa te czyta jednak ktoś stanu wolnego to miasto do szukania partnerki życiowej jest idealne. Nie próbujcie tego jednak robić chociażby w Cleveland. Koleżeńsko nie radzę, zresztą nie chcielibyście….

Czas płynie jednak błogo, zamykam przedświąteczne pozycje giełdowe i komfortowo przesypiam nockę, aby przygotować się na jutrzejszy maraton - 10 godzin do NY, kilka godzin przerwy i od razu 6 godzin do SEATLLE. 16 godzin w samolocie to jest jakieś wyzwanie. Pojawia się jednak te parszywe 23 sekund. Mocno wkurzony zamawiam Moskwicza na lotnisko myśląc, jak mogliśmy przegrać z tymi buraczanymi Clippers.

Ciekawostką na kijowskim lotnisku jest sprawdzanie bagaży przed wejściem do terminalu. Rozwiązanie to wydaje się sensowne mając w pamięci ostatnie wydarzenia. Kolejka robi jednak wrażenie, a ja tradycyjnie aż tyle czasu to nie mam, zwłaszcza, iż jeszcze czeka mnie odprawa bezpieczeństwa, a później kontrola paszportowa. Ogólnie jednak wszystko zamyka się w 30 minutach i mam nawet czas, aby wypić lotniskową kawę z ciasteczkiem. To także czas na sprawdzenie jak idzie sprzedaż mojego biletu na mecz Blazers. Niestety nie idzie zupełnie. Wystawiony mam na trzech portalach i nikt nawet nie zapyta…. Zaczyna mnie to lekko niepokoić.

Samolocik do NY to nasz oldschool Lotowski, czyli Boening 767. Sprawdzam czy wszystko jest: skrzydła są, podwozie jest, pilotów dwóch. Wydaje się ok. Jeżeli myślicie, iż mało kto lata tymi liniami to się zdziwicie - samolot jest zapełniony w 100% więc nawet nie mam opcji zmiany miejsca. Oczywiście o systemie rozrywki zapominamy, ale zamiast tego ogólnie jest jakos miło i na luzie. W efekcie pół podróży stoję sobie w części stewardees szlifując swój zapomniany dawno rosyjsko/ukraiński, jedzonko w miarę ok., problemem jest tylko czas - jednak to cofnięcie i ponad 10 godzin podróży robi swoje. 8 wydaje się bardziej optymalne.

Lądowanko znów mistrzowskie, widać starą szkołę. Takiego wiwatu po tym wydarzeniu się jednak nie spodziewałem. Nie jestem zwolennikiem oklasków, ale w takich liniach jak Ukrainian to wszystko jest jakieś takie bardziej swojskie i do przyjęcia. Generalnie jednak atmosfera po przyziemieniu była podobna do tej z Moda Center po rzucie Lillarda w słynnym meczu playoffs. Teraz nowy stresik - kontrola emigracyjna. Przypominam, iż ja ciągle mam tam problem z mandatem fotoradarowym. Jeden ruch i przepadają wszystkie loty, wszystkie hotele i dwa bilety na mecz Blazers.

Oczekiwanie na kontrolę emigracyjną JFK to mniej więcej 90 minut. Podczas mojej obecności mdleją dwie osoby, aczkolwiek nie wiem czy to nie taka taktyka - obie bowiem są odprawiane natychmiast przez urzędników. Ja nie mdleję, chociaż kto wie co by tutaj wymyślił Terry Stotts. Rozmyślam natomiast do kogo najlepiej trafić - to i tak nie ma znaczenia jak coś tam wyskoczy na monitorze, ale psychicznie się człowiek lepiej czuje. Trafię na faceta to jeszcze będzie miał za złe że im daliśmy Affalo oraz Robina, albo wkurzy się na porażki NETS. Trafię na kobietę to zapewne nie podzieli mojego entuzjazmu sportowego. Nie wnikając jednak w szczegóły - trafił się facet, rozmowa sympatyczna i przejście bez żadnych problemów. Zrobiła się godzina 16, a odlot do Seattle za 4.5 godziny. Kierunek Downtown NY.

Nie był to chyba najlepszy pomysł z tym opuszczaniem lotniska, ponieważ w samym NY zostaje mi 45 minut. Mogliby zmodernizować sobie trochę linię metra na lotnisko, ponieważ prędkość jazdy jest tutaj żenująca. Zamiast zwiedzić kilka starych kątów, szybkie dwa piwka, burgerek na dzień dobry i wracam na JFK.

Pamiętacie jeszcze coś o podróży idealnie skomponowanej i wymagającej koncentracji? Na lot Delty byłem odprawiony, ale karty pokładowej nie mogłem wydobyć z telefonu. Niby awaria. Tak skończyła się owa awaria, iż trafiłem na overbooking. Pisałem kiedyś w relacji (Houston), iż do Portland i Seattle samoloty latają pełne, a wracają puste. To był żarcik, ale jak widać karma wraca. Nie wejdę i już. Stany to już taki kraj, iż jak ktoś powie NIE to nie ma przeproś. W Kijowie bym sprawę załatwił na luzie.

Aferkę jednak zrobiłem, więc za overbooking należy się jakaś rekompensata. Dostaje akurat tyle, iż starczy na hotel w NY, a ceny mamy tutaj kosmiczne, dlatego unikam tego miasta jak mogę. Nie wszystko jednak idzie fatalnie. Plusem jest zakup karty sim z Internetem, na co rok temu straciłem w Chicago 3/4 dnia, a i tak to co dostałem było niebotycznie drogie. Znów metro na Manhattan, znów godzinka i powoli zmęczenie zaczyna grać rolę. Nie wiem czy ta podróż z marszu do Seattle byłaby taka fajna. Lot przełożony na jutro na godzinę 7 rano, co daje przylot do Seattle o 10 czasu portlandowskiego. 

Zadowolony, iż mam połączenie internetowe wchodzę na hotele i mając trochę środków odzyskanych z overbookingu na spokoju rezerwuje to co mi odpowiada. Po drodze, co zdarza mi się akurat bardzo rzadko, rujnuje sobie kolejne 45 minut złą przesiadką, i zamiast przy hotelu, jestem na Brooklinie. W efekcie do miejsca przeznaczenia trafiam o 22 czasu lokalnego, próbując jeszcze jakoś przebłagać recepcję w Seattle, aby nie obciążali mnie za nocleg. Tak się na tym fakcie skupiłem, iż przy recepcji nowojorskiej okazało się, iż mojej rezerwacji nie ma… a raczej jest tylko na jutro. Amerykański sim nie zmienił mi godziny, ja tego nie zauważyłem i na polski czas zakupiłem (oczywiście bez możliwości zwrotu) pokoik na dzień kolejny. Dodatkowo miejsc w hotelu nie ma. Lekko skonany powtarzam więc schemat, aby nie obciążali mnie za jutrzejszy nocleg, siadam w lobby i odnajduje coś nowego - rezerwacja tym razem na dobrą noc. Wracam do recepcji, aby uzgodnić szczegóły anulowania wczorajszej rezerwacji, i jak w „Misiu” znajduje się pokój. Biorę bo już zasypiam, odwołując rezerwację w tym sprzed chwili, której teoretycznie nie mogę odwołać. W efekcie całego zamieszania mam cztery noclegi w trzech różnych hotelach (bo jeszcze Seattle) i moja karta płatnicza raczej nie przyjęła tego zbyt dobrze. Oba miejsca obiecują jednak, iż to będą tylko blokady. Czy rzeczywiście - zobaczymy.

Hotel jednak naprawdę klasa, co w NY wcale nie jest oczywistością. Nie idę już na miasto, bo jeszcze muszę jakoś wymyślić drogę z Seattle do Portland. Robi się mocno ciasno, jeżeli chodzi o czas pozostały do meczu. Coś mi to przypomina - chyba już o tym pisałem rok temu. Amtrak oczywiście ma jakieś problemy z moją rezerwacją, jednak przed północą zmieniam bilet na dokładnie ten sam pociąg co rok temu. Co prawda mam tylko godzinę, aby na niego zdążyć z lotniska, ale przecież damy radę - przynajmniej ten fragment podróży już mam opanowany. Jak będzie opóźnienie, to się wkurzę.

Jako, iż od ponad 30 godzin nie spałem, a na sen mam tylko 5 godzi,n nastawiam wszystko co ma możliwości dzwonienia: tutaj scenka zegarów z „wehikułu czasu”. Ja się nie obudzę, to kaplica kompletna. Tymczasem z biletem nic. Obniżyłem już cenę poniżej zakupu…. Skończy się tym, iż będę stał i czekał na zbawienie przed halą, czego jeszcze w życiu nie robiłem, zamiast chodzić po sklepiku klubowym w poszukiwaniu Waszych zakupów.

Rano już nie kombinuje. UBER - a jak. Podróż sprawna i nie ma tym razem możliwości, abym nie wszedł na pokład. Samolot Delty to miejsce idealne dla redaktorów portalu wodaiogien.com. System rozrywki pokładowej umożliwia obejrzenie około 100 pozycji, w tym praktycznie same hity. Gdybym do Was nie pisał tego tekstu, to zapewne wybrałbym coś ciekawego. Zostało jednak jeszcze 3 godziny a tymczasem łączę się z siecią Wi-Fi i mam nadzieje przekazać Wam ten tekst już teraz.
Chyba wyszło trochę długo….
Nie chce ktoś kupić od Was biletu? :)

tutaj relacja filmowa:
lucero

5 komentarzy:

  1. Sosna198222:03

    1 Nawet nie masz pojęcia kolego jak Ci zazdroszcze tej wizyty w Rose Garden.
    2 Podziwiam to z jaką łatwością przyjmujesz te przeciwności losu jakie Cie spotykają. Ja przy byle obsuwce pociągu na lotnisko bym spanikował.
    3 Czy mógłbyś po powrocie napisać ile łącznie $$$ kosztowała Cię ta eskapada?

    OdpowiedzUsuń
  2. Lucero jestes maklerem?

    OdpowiedzUsuń
  3. Powiedzmy... :) jak giełda to koszykowka to maklerem jest Leonard. Ja to bardziej Lillard (bije ze mnie skromnosc)

    Nie chce Was straszyć, ale mam 40km do Portland wiec tabliczka Blazers.pl bedzie na bank w TV

    Tylko ten drugi bilet w morde kopany

    OdpowiedzUsuń
  4. Wybacz moja nieznajomosc rynkow finansowych. W takim razie jestes graczem inwestorem albo tez jakims innym specem fachowcem dr od tych instrumentow. Zaloz profil na blogger. A tak w ogole to pozdrawiam w te swieta wszystkich fanow PTB i zapraszam na naszym blogu do wymiany idei. Niekoniecznie na temat naszej ulubionej druzyny

    OdpowiedzUsuń
  5. Panowie k***** wypas jest przy parkiecie. Tylko sobie z tą plansza nie radze

    OdpowiedzUsuń