Nie ma bata na Pata

Portland TrailBlazers (2-3) - Boston Celtics (1-4) 80:75

Po dwóch meczach na poważnie wyglądającej hali w Vegas ponownie zostaliśmy przeniesieni do pawilonu, gdzie czekali na nas mający tak samo słaby bilans (1 wygrana w 4 meczach) Celtowie z Bostonu. Nie do końca kumamy ten skomplikowany regulamin Summer League, ale wydaje się że był to taki pojedynek o honor.

Nie kumamy również sensu wystawiania w pierwszej piątce Bachynskiego, chyba decydenci w Portland za bardzo przejęli się rosnącą aktywnością fanów Blazers w Polsce. Wyraźnie skacowany Terry Stotts z przerażeniem patrzył na to co się wyprawiało na parkiecie.

Ponieważ nie udało się pozyskać do wywiadu, ani Plumlee, ani Leonarda, ponownie musieliśmy się zadowolić przepitym głosem naszego treneiro, który głównie opowiadał z kim imprezował noc wcześniej, i dlaczego z Cliffem Alexandrem.

Tymczasem na parkiecie Blazers zagrali dobrą drugą kwartę, żeby roztrwonić przewagę w trzeciej. Jedynie rozgarnięty Pat ratował sytuację rzucając w kluczowym momentach. Taki Lillard Letniej Ligi. Jego 23 punkty wspierane nadpopudliwym Jacksonem (20 punktów) pozwoliło dowieźć prowadzenie do końca, dzięki czemu udało się wygrać drugi mecz z Vegas.

Z czystym sumieniem można wracać do Oregonu.