Blazers(12-14) @ Clippers(18-7) 120:121
Pomysł, aby wychodzić z traumy po ciosach otrzymanych w Milwaukee, Memphis oraz Indianie, akurat meczem z Clippers, nie wyglądał na dość racjonalny. Nawet w wysokiej formie, w pełni zdrowia psychiczno -fizycznego Blazers nie radzą sobie z CP3 i spółką. Nie mają odpowiedzi na DeAndre Jordana, ani tym bardziej na Blake'a Griffina. Asertywny zazwyczaj Lillard, stając przed szefem Związku Zawodników NBA zwyczajnie karleje. Ligowy terminarz jest jednak nieubłagany, trzeba było grać.
I zagrali Blazers być może najlepiej w tym sezonie, a już na pewno najlepiej spośród wszystkich potyczek z LAC. Dzisiejszy poranek byłby idealny gdyby jeszcze dobrą postawę udało się sfinalizować wygraną. Niestety nie wyszło , mimo że wiele w grze Blazers wyglądało więcej niż przyzwoicie.
Mason Plumlee zagrał tak jakby przed meczem miał wgląd do telefonu Olshey'a, gdzie w zakładce '' ostatnie połączenia" zobaczył : Marcin Gortat, Nerlens Noel, Andrew Bogut. 18 punktów, 7 zbiórek, 6 asyst i 5 bloków. Czego się nie dotknął wychodziło wyśmienicie. Ostatni raz taka linijkę widziano w RipCity w 2000 roku. Rasheed Wallace zrobił to Magic z Orlando.
Noah Vonleh w kolejce do serca Stottsa ponownie przed Meyersem Leonardem. Dostał prawie 15 minut, z których 2 w trzeciej kwarcie uczyniły go na powrót graczem NBA. Najpierw, tak charakterystyczna dla niego, zapomniana już "lekkość bytu" , a w chwilę potem blok na DeAndre.
Spośród wysokich może najmniej spektakularnie wyglądał Ed Davis , ale odegrał dość istotna rolę, kiedy na przełomie trzeciej i czwartej części punktował z linii. Portland miało wtedy ogromne kłopoty ze skutecznością i gra pod koszem Davisa pozwoliła nie stracić dystansu do rywala.
Dopóki zdrowie pozwalało (przez 20 minut) widzieliśmy wiele dobrego od Aminu. Dostarczał z bliska i daleka. Tracił trochę w obronie, gdzie Griffin szlifował na nim swój midrange, ale w sumie było efektywne 4/6 z dystansu w powrocie do s5 po kontuzji należy wziąć bez utyskiwania.
Wobec tradycyjnej już nieśmiałości Lillarda przeciwko CP3 "bryłę z posad świata" próbował ruszyć McCollum. Przez 3 kwarty miał 23 punkty na 56%fg z dwiema trójkami i najpiękniejszymi floaterami na ziemi. Evan Turner rozdawał nie mniej urodziwe asysty, do tego oszałamiające 7/12 z dystansu. Allen Crabbe dorzucił 13 punktów, będąc momentami zbyt inwazyjnie molestowanym przez Paula. Portfel Paula, Paula Allena uśmiechnął się nieśmiało, a Blazers doprowadzili do crunch time'u.
Dlaczego więc robiąc, tak zaskakująco dużo dobrych rzeczy, Blazers przegrali ten finał w Los Angeles. Po pierwsze nerwy. Na nieco ponad 4 minuty przed końcem, przy dwupnktowym prowadzeniu, Terry Stotts nie wytrzymuje po tym jak sędziowie odgwizdują faul przy trójce Redicka. Trzy rzuty osobiste i czwarty za "technika". Portland już nie wróciło do równowagi psychicznej. Faul techniczny zalicza też Plumlee, w chwile później Evan Turner wdaje się w przepychankę z Jordanem i obaj wylatują z parkietu. Po drugie dość cichy do tej pory Lillard próbuje przejąć mecz, trafia co prawda dwie trójki, ale podejmuje też dość siłowe, nieprzemyślane rozwiązania. Za pierwszym razem jeszcze cudem się udaje, ale drugie podobnie nonsensowne wejście zostaje już zablokowane.
Lillard rzucał w tym okresie sześciokrotnie na 12 punktów. McCollum raz. Po raz kolejny, lepszy tego dnia, zostaje usunięty w cień i nie ma kompletnie wpływu na przebieg wydarzeń. Stotts dostał ponownie informację, że taktyka pt. "cała władza w ręce rad Lillarda" jest przeciwskuteczna. Pytanie, kiedy odczyta ten przekaz ze zrozumieniem, i odważy się zmienić akcenty ofensywne. Lillard już dawno nie jest clutch. Widzą to wszyscy, tylko nie ten, który powinien dostrzec to pierwszy.
Stare grzechy Portland, jak brak obrony rzutów zza łuku (LAC trafili 11 trójek), zbiórki ofensywne rywali, dające im w decydującym momencie akcje drugiej szansy, nie miały już takiego znaczenia. Blazers odpowiedzieli w końcu 10 trafieniami za trzy, wygrali też zbiórki 42:38. Plumlee wygrał bezpośrednie starcie Jordanem. Blazers byli blisko dopadnięcia Clippers, jak nigdy w tym sezonie. Trudno też nie zgodzić się z coachem
Both teams played hard. Literally. pic.twitter.com/iuAX9nus6u— Trail Blazers (@trailblazers) 13 grudnia 2016
Tym bardziej żal tych ostatnich, najważniejszych momentów, które należało rozegrać chyba odrobinę rozważniej i wedle innego schematu ofensywnego. Może dzisiaj przeciwko OKC, w domu, po tym wyczerpującym, nieudanym tygodniowym wypadzie, zagrają Blazers mądrze przez 48 minut i przerwą serię porażek
myślę że jakby Plumlee grał w jakimkolwiek innym klubie to byłby na szczycie marzeń naszych forumowiczów ;-)
OdpowiedzUsuńBo Plumlee to fajny zawodnik. Ale wolałbym mieć takich zawodników na ławce :-)
OdpowiedzUsuńrim protector plus Lillard z początku sezonu i wszystko znów może wyglądać lepiej. tego brakuje
OdpowiedzUsuńJa tam do Plumlee'go nic nie mam i jakby podpisał niski kontrakt to powinien zostać ale jako rezerwowy. Myślę że król Ezechiel (zarcik dla fanów Walking Death) tzn Ezeli nie zagra w tym sezonie a nawet jak się pojawi to bedzie jeszcze gorszy niż MP. Potrzeba tu (i na to liczę) wybuchu bomby transferowej bo Allen już chyba wie ze bez takowej dupa będzie w tym sezonie. Oby szefostwo PTB wykminiło coś fajnego ...tzn kogoś ...teraz OKC ... obstawiam ...wygraną a co... albo pójdą złością za ciosem i ładnym meczu z LAC wygrają z OKC albo dostaną taki łomot że oczy będziemy przecierali... zobaczymy nad ranem.
OdpowiedzUsuń