Wyeksploatowani

BLAZERS (29-25) @ PISTONS (26-26) 91:111

70 godzin: 3 mecze, 3 miasta, 2 kraje, 1.700 km do przebycia. Bilans 0:3.

Trudno było wymagać w takiej sytuacji od drużyny nawiązania walki w Detroit. Chyba tylko Terry Stotts w to wierzył eksploatując podstawowych graczy nawet gdy przewaga przekraczała 20 punktów. Trzymanie w takim meczu Damiana Lillarda 38 minut na parkiecie to już jakaś choroba umysłowa, albo po prostu paniczna obawa przed utratą stołka.

Nieobecnego Turnera zastąpił w pierwszej piątce Harkless, którego skuteczność z Bostonu zniknęła jak kamfora. Pozostali poruszali się równo ociężale, ale w kontekście tego Wschodniego Maratonu trudno mieć pretensje. Jak na złość trafiliśmy na rywala, który po reorganizacji jest w gazie i walczy o awans do ósemki swojej konferencji. Nie widać tego, co prawda po frekwencji w hali - jak widać nie wszystkim wystarcza drużyna średniaków.

Jedynie w drugiej kwarcie zmęczeni Blazers trochę się ożywili odrabiając 13 punktową przewagę, ale jak się okazało to był jedyny jaśniejszy obraz tego meczu.

Porażka w Detroit jest 25 w tym sezonie. Swoje mecze tego samego wieczora wygrali bezpośredni rywale, w efekcie taką samą ilość porażek mają także NOP, Denver i LAC. Na szczęście teraz trzy mecze z odrobinę słabszymi rywalami i w dłuższych interwałach czasowych. A wcześniej jeszcze oczekiwanie na Godota jakieś zmiany kadrowe. Oczekiwanie, które nie dotyczy tych, którzy do największego lenia z drużyny Portland przywiązują się jak do wybawiciela.