30 października 2018

Z Blazers na Florydzie



Gra i wyniki Blazers od początku sezonu  wywołują dyskusje, wzrasta liczba komentarzy. I bardzo dobrze. Od tego jest sport, żeby budzić emocje. Dlatego też prowadzimy tego bloga,  kibicujemy Blazers i  spieramy się o  naszą ulubiona ekipę w NBA. Dzisiejszym meczem w Houston RipCity zakończy pierwszą w tym sezonie serię wyjazdową. Za nim to się stanie proponujemy Wam spojrzenie wstecz. Retrospekcję  szczególną, bo wykraczającą poza relację czysto sportową- i , co najważniejsze, poczynioną tam, w USA. O meczach z Magic i Heat kolega Lucero prosto z Florydy

ORLANDO

Tym razem wyjazd do USA ulokował się w teoretycznie mało korzystnym terminie z punktu widzenia Blazers. Emocje na początku nie są jeszcze zbyt duże, a i terminarz taki sobie. Wypadło jednak jak wypadło: Orlando oraz Miami. Oba kluby zdecydowanie nie należą do tych, które chciałbym odwiedzić w ramach blazersowej wędrówki , a już na pewno nie było to Orlando
Zaczynamy od biletu na meczyk z Magic. Ceny w miarę ok, niskie poziomy tych średnich. W efekcie można rozglądać się za czymś blisko parkietu i przy ławce Blazers. To zdecydowanie już przetestowana strategia, nigdzie nie siedzi się tak jak przy ławce naszego teamu, głównie z racji tego, że każdy prawie kto przyjeżdża na wyjazd siada tutaj. Jest więc miło i przyjemnie. W efekcie poszukiwań na ticketmaster na skrzynkę trafia bilet w sekcji 104 rząd 6. Miejsce super, chociaż jak kiedyś kupiłem jeszcze lepsze w Denver to nic nie było widać. Tutaj jednak tego problemu nie będzie. Ciekawostką jest fakt, iż ticketmaster stał się o wiele bardziej atrakcyjny niż StubHub, gdzie przeważnie szukałem biletów na spotkania Blazers. Cena biletu lekko poniżej 100$
Lekka zagwozdka była na początku całej wyprawy, bo lekko pomyliły mi się godziny rozpoczęcia meczu. Na szczęście w dobrą stronę. W efekcie miałem jeszcze 3 godziny, aby coś porządnego w Orlando zjeść oraz odwiedzić zupełnie przez przypadek jakąś tam sztuczną atrakcję tamtejszego miasta. Samo miasto jakoś wielkiego wrażenia nie robi, aczkolwiek nie miałem też wielkiej weny, aby go eksplorować.
Do hali podjeżdżam sprzętem czterokołowym na około 60 minut przed rozpoczęciem meczu. Nie ma korków jest za to wielki wybór parkingów. Taki oddalony jakieś 5 minut od hali kosztuje 10$, lekko bliżej były po 15$, ale dosłownie to wszystko kwestia minuty drogi. Bez znaczenia
Jako, iż zwiedzać nie ma co atakuje wejście do hali. Wszystko sprawnie, małe przeszukanie, bilet z komórki i można meldować się na korytarzu owijającym  hale. Tutaj jedna rundka, jedzenie standardowy syf, ale jako, iż czujnie się najadłem wracam z owych budek tylko z piwkiem. Wiadomo, iż także średniawym.
Wejście na sektor jak zawsze miłe, jeżeli wchodzimy właśnie w rejonie ławki Blazers. Dużo braci z Portland, każdy się automatycznie wita, każdy coś tam zagada. To właśnie najbardziej lubię. Siadam wygodnie, przekonuje się, iż widok ekstra i obserwuje to, co dzieje się przed meczem. Mamy więc naszą Brook, która stoi 15 minut z mikrofonem i się uśmiecha. W sumie naprawdę fajna z niej laska. Za chwilę gdzieś przechodzi Neil Olshey i jak tylko mnie widzi to się oddala. Wołam jednak Neil, Neil i wraca. Zagubiony strasznie bo widzi, iż przyjechał ktoś z Blazers Polska. Od razu zaczyna przepraszać za swoje ruchy, ale widz jak ukradkiem pisze sms do Terry’ego, aby się nie pojawiał w pobliżu. Potwierdza się plotka, że zwalniamy sztab a cała kasa idzie na profesjonalny translator PL-ANG, który posłuży za gameplan w oparciu o nasze forum. Jest tylko prośba, aby rady dawać przed meczem, a nie po. Coś tam jeszcze Neil się żali, że spać nie mógł jak czytał teksty po wyborze Zacha i chciał sprawę w sumie odkręcać. No to tyle Olshey
Z ciekawostek obserwuje nasz sztab. Ciekawostką jest lekarz (?) który nigdy nie wiem jak się nazywa i nie mogę jeszcze tego znaleźć, ale liczę, że wreszcie mnie ktoś oświeci. W każdym razie jak zawsze dostojny, powolne piątki do każdego. Wszystko z gracją. Co innego Tibbetts, który jest bardziej żywiołowy, podobnie zresztą jak Vanterpool. Najlepszy jednak pozostaje Jim Moran. Generalnie jedna wielka rodzina, każdy każdego klepie łącznie z ludźmi od poduszek itd.
Sektory zapełniają się powoli i ostatecznie na hali pozostanie sporo wolnych miejsc. Centralnie przed moich krzesełkiem siada czarnoskóry tatko i mamka. Jestem na 99% pewny, iż są to rodzice Simonsa. Generalnie fani Portland zapełniają sektor 104 mniej więcej w połowie, widać także sporo ludzi na sektorach pobocznych.
Co tam jeszcze ciekawego na naszej ławce. Mówię Wam, iż Lillard to jest najsympatyczniejszy człowiek w tej drużynie. Każdego poklepie, do każdego się uśmiechnie, każdego zmotywuje. Nawet Mayersa. CJ to już gracja, dziennikarski fason. Bardzo fajnie wygląda Trent, który motywuje wszystkich jakby grał tutaj 10 lat. Generalnie jednak na ławce mniej pajacowania niż sezon temu, a więcej jakości. Seth i Nik to poważni ludzi, nie wywijają ręcznikiem jak Pat. Collins skupiony ciągle na maksa, oj będzie z tego chłopaka poważny pan koszykarz. Evan uśmiechnięty jak zawsze (ta pensja robi swoje) Harkless przypomniał sobie chyba tuż przed meczem, iż chce mu się do kibla. Jedynie nie przekonuje mnie charakterologicznie Baldwin szesnasty. No i nasz Terry gracja Stotts.
Zdecydowanie powiem Wam,  nie tego widać tego w TV, ale Terry przeżywa te mecze na maksa. Jak coś idzie nie tak to wkurzony bardzo, podczas brania czasu grymasy twarzy jakby chciał jednego czy drugiego wywalić z hali, a później na spokoju przychodzi i tłumaczy co jest nie tak. Mnie to akurat przekonuje. Młodzież czujnie obserwuje, co tam będzie grane, zawsze najlepszą minę ma Legenda.
Jeżeli chodzi o Legendę to także nic nie można mu zarzucić pod względem etyki pracy. No ja wiem, iż jest jaki jest, ale zawsze wydaje się skoncentrowany i chciałby jak najlepiej. Jest najbardziej wkurzonym gościem jak coś mu nie idzie (czyli w sumie jest prawie ciągle wkurzony) widać, iż ambicja jest tutaj dwa metry przed umiejętnościami. Lubię gościa.
To, co jeszcze rzuca się w oczy na żywo to gwizdki na Lillardzie. To są naprawdę jaja, jak on jest traktowany. Z czego to wynika nie wiem. Podobnie ciężkie życie ma Evan, który gwizdka to prawie nigdy się nie doczeka.
Jeżeli chodzi o samą atmosferę w Orlando to jest smętnie. Oczywiście czołówka w miarę ok, ale później generalnie olewka. Zdecydowanie lepiej wygląda to od strony Portland, które jest słyszalne po każdym zdobytym punkcie, a już szczytem wszystkiego było zarzucenie trzy razy na całą halę „Lets go Blazers”. Wyszło zajebiście. Chciałem jeszcze od siebie wrzucić, że dwie kibolskie piosenki, ale pewnie by nie zostały podłapane.
Meczyk minął szybko, win to win, więc było miło. Przy zejściu do szatni jak zawsze dominują fani Blazers, jedyny który się zatrzymał to ulubieniec Ognia. Ma pewne europejskie jednak nawyki. Coś tam podpisał, coś tam pogadał i poszedł do szatni. Wyjście z hali sprawne, wyjazd także, pomimo tego, iż Orlando jest rozkopane na maksa.






MIAMI
Po Orlando przyszedł czas na Miami. Jakoś nigdy nie zagłębiałem się w to miasto, więc było ono dla mnie zaskoczeniem jeżeli chodzi o zabudowę. No aglomeracja pełną gębą a położenie rewelacyjne. Oczywiście jak było ciekawiej to miałem mniej czasu i wiele pozwiedzać się nie dało. Bilety droższe niż w Orlando, za miejsce analogiczne jak poprzednie trzeba było dać te 150$. Wybrałem więc sektor obok, ale oczywiście także blisko ławki Blazers. Koszt podobny do tego z Orlando, tyle tylko, że  tam takie bilety chodziły po 40$.
Już sam dojazd na hale zwiastował, że będzie to inny mecz. Korek na maksa, musiałem wybrać inną trasę niż wszyscy co skończyło się tym, że nie była ona niestety lepsza. Jednak miejscowych przechytrzyć trudno. Czasu wiele nie miałem, na 15 minut przed meczem stałem jeszcze w korku koło hali i po pierwsze nie za bardzo dało się z niego uciec a po drugie, co mnie bardziej martwiło, nie widać było parkingów. Ten główny pod halą zatłoczony i kosztował 55$. Dodatkowo pewnie trzeba było mieć na niego wykupiony voucher. Uciekam w prawo i jest uff kolejny parking. Tym razem 25$. Też nie mało, ale jest. Wszystko na razie 2xOrlando




To samo tyczy się publiki. Kolejki do wejścia duże, wszystko idzie dosyć wolno, w efekcie na hali melduje się podczas prezentacji Miami. Atmosfera zupełnie inna, chociaż w TV wydawało mi się, iż tam także jest generalnie w tym względzie kicha. Zapełnienie sektorów jednak podobne jak w Orlando, ale wszyscy podekscytowani o wiele bardziej. To co wyróżnia publikę w Miami to także płeć piękna. W Orlando wszyscy wszystko mają w poważaniu. Tutaj każda kobieta odpicowana, każda prawie z super figurą – plaże zobowiązują. Zaraz koło mnie siadają trzy takie i powiem szczerze, iż utrudniało to oglądanie samego spotkania.
Ciekawostką jest także odmienny catering. Tutaj da się coś zjeść całkiem dobrego, co jest w innych halach mocno utrudnione.
Wiadomo, iż nie był to wielki mecz Blazers, ale chwilowe prowadzenie dało całkiem fajne emocje. Niestety ilość ludzi z Portland spadła tutaj do minimum. Widziałem może 10, może 15 osób. Zupełnie odmienny stan niż w Orlando. Oczywiście jak już te 15 osób było to z każdym piąteczka i chwila rozmowy.
Dziewczyny z mojego rzędu podekscytowane najbardziej przerwami. To, co one wyprawiały, aby pokazał je telebim to naprawdę dłuższa opowieść. W końcu pokazał. Nawet ze mną. Miami wielbi Wade’a, wrzawa przy jego wejściu jest ogromna. Zdobyte punkty podobnie. Generalnie po bardzo udanej dla gospodarzy końcówce meczu hala pracuje na pełnych obrotach. Meczyk minął błyskawicznie czego nie można było powiedzieć o wyjściu z hali, a już na pewno nie o wyjeździe z mojego parkingu. Może dlatego niektórzy wychodzą tak wcześnie, aby uniknąć chociaż trochę owych atrakcji. Wielce mi się jednak nie spieszyło wiec dla mnie to nie problem. Trzeba oczywiście dodać, iż temperatura to okolice wieczornych 25 stopni więc martwić się nie ma zupełnie czym.
Miami zrobiło na mnie naprawdę dobre wrażenie. Gdyby nie grał tam Dragic, to może i bym ich polubił trochę. Hala żyje, miasto żyje, jest kosmopolitycznie, a dodatkowo ich dziewczyny to chyba najładniejsze dziewczyny w USA. 

 
pełna galeria zdjęć na  facebooku

3 komentarze:

  1. Oj tam, oj tam! Dragic jest świetnym graczem. Czym zalazł Tobie za skórę? ;)

    Świetny opis.
    Ale mi narobiłeś ochoty na wyjazd na Florydę.. ehh ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy20:02

    Super relacja. Fajnie poczytać o tym co się dzieje w koło meczu. Mógłby wpuścić Stotts Trenta czy Baldwina!!! I Simmonsa!!

    Na jakim "wyjeździe" jeszcze nie byłeś? Albo gdzie byłeś jak będzie krócej...

    Ja tylko pod stadionem Gsw z Por w playoffach 2016 miałem okazję się pobujać, do czasu jak zobaczyłem ceny biletow, których i tak nie było już. A ceny były powyżej 1000usd

    Karol PTB

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. GSW to maja bilety wywalone w kosmos fakt

      Bylem w: Portland, Denver, Detroit, Milwakee, Chicago, Indiana, Cleveland, Orlando i Miami chyba ze o czyms zapomnialem

      Najchetniem bym pojechal do Wilkow bo mnie tam ciagnie, Knicks, moze byc Brooklin. Z uwagi na miasto pewnie fajnie tez wybrac sie to Utah

      Usuń