3 listopada 2013

Blazers wygrywają drugi mecz z rzędu


Blazers pokonali w openerze w Moda Center San Antonio Spurs 115-105. Było to ich drugie zwycięstwo z rzędu - wczoraj byli lepsi od Nuggets - a pierwsze od 22 marca, kiedy w back-2-back pokonali Bulls i Hawks. Dzisiaj nad ranem w meczu, który obfitował w interesujące match-upy, mieliśmy także niezłą skuteczność Blazers. Po wczorajszych 64% za trzy i 43% FG z Nuggets, w spotkaniu ze Spurs trafili wciąż niezłe 40% zza łuku i genialne wręcz 56% z gry. Not bad.


*

Blazers zaczęli mecz od 10 punktów Aldridge'a, który po raz kolejny królował na lewej stronie raz po raz trafiając z mid-range. Oprócz tego miał alley-oop z Batumem w trzeciej kwarcie, po którym krzyczał w stronę ławki "fuck you Jared Jeffries", ale także kilka błędów w obronie m.in. z Bobo Diawem, który w pewnym momencie skorzystał z bierności Aldridge pod koszem. Dużo lepiej w defensywie spisywał się Thomas Robinson, który dorzucił do tego 4 punkty w tym dwa z półdystansu. Blazers w drugim meczu z rzędu odsunęli swoją grę w ataku od kosza, zdobywając w pomalowanym zaledwie 34 punkty (32 z Nuggets). Trafili 8 trójek, ale historią rzutów zza łuku wciąż jest celna próba Nicolasa Batuma równo z końcową syreną. W ubiegłym sezonie za podobną próbę oberwał Damian Lillard, dzisiaj Batum bezczelnie, w stylu Andray'a Blatche'a trafił trójkę na 11 punktów, które dały mu drugie w karierze triple-double (11/12reb/11as). Marco Belinelli był zniesmaczony. 

 *
Blazers zagrali najlepszy mecz w sezonie, ograniczając Spurs na obwodzie, praktycznie niwelując ich rzut za trzy (6/12), ale konsekwencją tego była strata aż 52 punktów w paint. Damian Lillard zbyt często gubił Tony'ego Parkera na zasłonach, ale Francuz trafił tylko 7 z 20 rzutów oraz popełnił trzy straty. Lillard w ostatnich czterech minutach drugiej kwarty znowu zrobił się on fire i trafił trójkę na +6, a następnie trafił dwa jumpery, w tym step-back z Tonym Parkerem z przodu. W to wszystko wmieszał się jeszcze - dość niespodziewanie - Robin Lopez, który zrobił wsad po pick-and-roll'u na środku z Nicolasem Batumem. Na 1:20 sprzed nosa Ginobili'ego drugą trójkę trafił Lillard, a zaraz po nim Blazers drugi raz zagrali ten sam pick-and-roll Batum/Lopez i ten drugi skorzystał na podwojeniu Francuza przez Duncana. Spurs na półmetku tracili 11 punktów, ale w trzeciej kwarcie zdążyli nawet dojść do wyniku 67-71, lecz ostatecznie po 36 minutach przegrywali 74-82. W ostatniej ćwiartce Blazers mogli zrobić choke, bo po dwóch trójkach Belinelliego, Spurs tracili odpowiednio 4 i 3 punkty w ostatnich dziewięćdziesięciu sekundach meczu, ale Lillard i Batum trafili swoje rzuty wolne. 

*

Terry Stotts znowu zdecydował się na granie 9 osobową rotacją, wyłączają z gry Leonarda, Crabbe'a, Bartona i Watsona. Najlepiej wypadł Mo Williams, który zaliczył 13 punktów z 9 rzutów, Freeland był niezły w obronie, a Dorrell Wright zagrał na zero.

Kolejny mecz we wtorek z Rockets o 4 polskiego czasu w Moda Center.

8 komentarzy:

  1. Anonimowy20:06

    co w tym złego, że Batum sobie rzucił...to nie coś a'la Ricky Davis. Niektórzy mają prawo mieć w d.... zasadę, że nie gra się do końca

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy20:15

    to nie było złe tylko słabe. triple double jest aż tak ważne, by zniżać się do poziomu wspomnianego Blatche'a?

    OdpowiedzUsuń
  3. pdxpl20:16

    zrobil źle, zlamal niepisana zasade NBA, niesmak pozostal

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonimowy20:51

    ale jeśli Blazers by przegrywali to wszystko by było ok? Dla mnie nie ma to porównania do desperackich prób zbiórek Blatche. Tym bardziej, że wcześniej nie widać było, żeby gonił TD

    OdpowiedzUsuń
  5. Behemot10:59

    Wtedy pewnie SAS nie mieliby pretensji. Chodzi o to, że nie kopie się leżącego.

    OdpowiedzUsuń
  6. Anonimowy19:02

    to niech w piłce zabronią strzelania bramek w doliczonym czasie np. na 3:0

    OdpowiedzUsuń
  7. Behemot12:43

    To co innego, SAS już schodziło do szatni. W piłce nie wiesz kiedy sędzia skończy mecz, nie można tego porównywać.

    OdpowiedzUsuń
  8. Anonimowy06:06

    jak dla mnie to nie było chamskie wejście pod kosz jak w przypadku Lillarda w zeszłym sezonie...i tak miał trudną sytuacje i mało szans.

    OdpowiedzUsuń