17 listopada 2013

Przetrwali




Wymodlili, uciekli, mieli szczęście i Damiana Lillarda w dogrywce. Zanim zabił nas Rudy Gay wjazdem pod kosz i doprowadził do remisu po 102, mieliśmy 17 - tak siedemnaście punktów przewagi oraz w pewnym momencie Raptors rzucali - z Gay'em i DeRozanem na parkiecie -  na 59% skuteczności. Z biegiem czasu to wróciło na swój normalny poziom i nie widzieliśmy już 6/8 z gry Rudy'ego Gay'a, ale niesmak pozostał tym bardziej, że obrona w 10 meczach momentami zostaje pomiędzy mop boyami. 


Damian Lillard miał gorącą dogrywkę. Trafił trójkę z hmm... Ottawy, jumpera już będąc w Toronto, a to wszystko rozpoczął spin-movem na linii rzutów wolnych kończąc pod koszem. Wcześniej nie miał imponującego meczu, bo w 48 minut był 7-19 z gry, trafił 2 trójki i rozdał 7 asyst. Łącznie z dogrywką rzucił 25 punktów na wciąż nieustabilizowanej skuteczności (45%). Nicolas Batum trafił Valanciunasa, a także dwie wielkie trójki w dogrywce. Kolejno na +5 oraz +8. Wtedy już naprawdę było po meczu. Wrócił Wesley Matthews i rzucił 17 punktów z czterema trójkami.

LaMarcus Aldridge był dzisiaj na poziomie dwóch głównych ceglarzy Raptors (Gay+DeRozan= 23/54). Bardzo, bardzo, bardzo nieefektywne 25 punktów z 27 rzutów głównie z lewej strony. Wrócił problem tak bardzo pożądanej gry pod koszem. W Toronto Blazers zdobyli zaledwie 28 punktów w paint, a oddali 62. Przepaść. Już w meczu z Celtics punkty w pomalowanym straciły ledwo pozyskany błysk przeciwko Suns, by dzisiaj stoczyć się szybciej i boleśniej. Terry Stotts to ponoć jeden z lepszych specjalistów od ofensywy w lidze, tylko czy tę specjalizację wdrażaną w Portland cechuje obwód i wstręt do gry bliżej kosza czy wymusza ilość strzelców? Opieranie się na akcjach rzutowych z piątego i dalej metra ma sens przy obecnym składzie, ale panie Terry nie zamykajmy piętra z szerokim i przejrzystym korytarzem. Na usprawiedliwienie dzisiejszej komicznej wręcz przygody z grą pod koszem działa z pewnością 1-2 Lopeza i Freelanda oraz 2-8 Robinsona. Blazers skończyli mecz runem 11-0 w dogrywce po rzutach Lillarda oraz Batuma. W międzyczasie Rudy Gay sprawił sobie pięć punktów z rzędu i Raptors wyszli na pierwsze prowadzenie od początku drugiej kwarty, ale potem wrócił do swojego ciała i nie trafił trzech rzutów pod rząd. Dzięki.

Ławka, a właściwie Mo Williams grający na poziomie od kilku spotkań, miał 13 punktów z 7 rzutów i 7 asyst. Dorrell Wright zaginął, a... właściwie tyle. Pozostała czwórka klasycznie DNP.

Blazers po bardzo łatwym terminarzu są na drugim miejscu na silnym zachodzie. 8-2 w pakiecie z wpadką na inauguracje z Suns jest najlepszym startem od sezonu 1999/2000. Sześć - zero.

Jutro back-2-back z Nets na Brooklynie. 1:30 naszego czasu.

3 komentarze:

  1. Sosna198206:52

    Przażyłem wczoraj dramat słuchając komentarza w wykonaniu człowieka z Canal +. Ów człowiek przez cały mecz z uporem mówił o "drużynie z Portlandu". Oświećcie mnie czy Portland się odmienia? I czy ten komentator używa też Clevelandu lub nie daj Boże Houstonu?

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy10:07

    współczuję.

    OdpowiedzUsuń
  3. ZooM14:34

    Prawie jak Cement Portladzki ;) Mnie też to raziło. Wracając do meczu. Nie wiem jak można było zaprzepaścić taką przewagę :( Z lepszymi drużynami skończy się to porażką.

    OdpowiedzUsuń