14 listopada 2013

T-Rob, Lillard z game-winnerem


Suns (5-3) @ Blazers (6-2) 89-90

Krwawiąca czwarta kwarta wystarczyła aby zapomnieć o 36 minutach brudu wynikającego z wciąż nadspodziewanie dobrej obrony Suns oraz indolencji rzutowej Blazers. W meczu z Pistons napisałem o czekającym nas spotkaniu z większą śmiałością w pomalowanym. Yep, to był ten dzień. Jeszcze zanim Damian Lillard trafił nudnego game-winnera "nie przez ręce" wynikającego z jedynego gapiostwa Suns w defensywie w tym meczu, mieliśmy dominację Lopeza, Aldridge'a i Robinsona na obu tablicach. Odpowiednio zebrali: 15, 12, 8 zbiórek. Cały team miał 51 zbiórek, w tym aż 14 w ataku.


*

Lopez ze swoją niezdarnością, którą niestety będzie niańczył do końca kariery miał trzecie z rzędu double-double i Neil Olshey jest coraz bliżej przeprosin z mojej strony. Był w pierwszych 24 minutach 2 na 4 z gry, w całym meczu 5-11, ale też w przedostatnim posiadaniu Suns zablokował wjeżdżającego pod kosz Bledsoe. Słabą noc miał Aldridge. Nie trafił pierwszych sześciu rzutów, połowe skończył z jednym trafieniem, a cały mecz z 5-19 z gry. W obronie często dawał się ogrywać któremuś z braci Morris. Grając w czwartej kwarcie z Thomasem Robinsonem na pozycjach 4-5 - był to dobry ruch Stottsa - często przegrywał walkę z silniejszym Plumlee. Dominując w paint w zbiórkach i wygrywając w punktach z pomalowanego Blazers zapewnili sobie "bycie" w pierwszym meczu tego sezonu, w którym trójki i rzuty z dystansu nie siedziały. Wprawdzie utrzymali 40% skuteczność za trzy, ale spudłowali 9 z pierwszych 10 rzutów, za to później byli on fire i w trzeciej oraz czwartej kwarcie trafili wszystkie pięć prób. Wesley Matthews rzucił dwie trójki w tym jedną, na 2 minuty przed końcem, ze step-backiem na -1. Mo Williams miał furę szczęścia kończąc trzecią kwartę buzzerem od tablicy, a Dorrell Wright znowu wniósł na parkiet trochę smallballowej radości, ale nagle eksplodował Thomas Robinson. 

*

To jak efektywnie Robinson wykorzystuję każda minutę na parkiecie (poza drugim meczem z Kings) pozwala mi mówić o stealu Blazers. Może jest jeszcze za wcześnie, ale chrzanić to. W Rose Garden mieliśmy 17 minut energii, mocy, nienormalnego biegania do kontr, panoszenia się pod koszem i atletyczności połykającej każdego na parkiecie. Lwia część z 17 minut przypadła na kluczową czwartą kwartę, w której hustle plays dały zwycięstwo. Dla sceptycznych: szansę na wygraną. Trafił 6 rzutów na 9, wszystkie spod kosza, zebrał po 4 piłki w ataku i obronie, miał blok na Bledsoe (6 minut do końca) i kolejny przepotężny dunk nad Marcusem Morrisem, po którym Terry Stotts krzyczał "Get back, get back!". Mnóstwo motywacji i powera wylewało się z parkietu po najlepszym w sezonie (karierze?) występie Robinsona. Godny backup dla Aldridge'a. Kończąc słodkości wypada wspomnieć o przestrzelonych rzutach wolnych. Z linii trafił tylko 3/9 i Jeff Hornacek wpuścił Dionte Święta do hack-a-Robinson. Zrobili to raz. "Watch guy" w okularach przy ławce Blazers zapisał: Practise: Free Throw-all day.



Damian Lillard oprócz momentu chwały miał przeciętne zawody z rzucającą się w oczy nieskutecznością. 4-13 z gry, ale też 8 asyst - najlepsze w sezonie. Lillard na 6 sekund przed końcem trafił bardzo prosty layup na zwycięstwo. Piłkę z boku wyprowadzał Batum (3/10 z gry, 3 zbiórki), a my mogliśmy się spodziewać, że trafi ona właśnie do Lillarda, który dostanie zasłonę od Aldridge'a - jedynego wysokiego na parkiecie - bądź Stotts rozpiszę akcję na rzut z półdystansu, gdyż na boisku byli jeszcze Wes Matthews i Mo Williams (5-10, 12 punktów). Batum podał do dobrze krytego przez Bledsoe Lillarda, a Aldridge postawił wysoką zasłonę na 9 metrze. Obrona Suns mając trzech wolnych strzelców w obu rogach i na prawej 45, zostawiła otwarty korytarz pomiędzy Lillardem, a koszem. Dodatkowo Channing Frye wyszedł daleko za Aldridgem, co sprawiło, że bronić mogli tylko P.J Tucker, który nie chciał faulować i cofną rękę oraz Marcus Morris, ale musiał pamiętać, że w rogu stał Batum (1-5 za trzy) tym samym jego niezdecydowanie, wykorzystał Lillard i Suns mieli 6 sekund na skończenie meczu. I faktycznie tak mogło się stać, ale Bledsoe, który łatwo miną broniącego go Batuma nie trafił spod kosza, a późniejszy chaos na szczęście skończył się fantastycznie.



Blazers rozpoczną w piątek tournee po wschodzie. Celtics, Raptors, Nets, Bucks. Mecz w Bostonie w piątek o 1:30 naszego czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz