To w jaki sposób Timberwolves pod koniec pierwszej kwarty i przez całą druga wypracowali najpierw 23 punkty przewagi w 17 minucie gry, a później 26 skompromitowało Blazers niemających odpowiedzi na kontry, obronę Rubio prawie przy linii środkowej na Lillardzie i dominację pary Love-Pekovic w pomalowanym, gdzie Wolves zdobyli 72 punkty ze 120 w całym spotkaniu. Ten mecz brutalnie pokazał, że bez trzech istotnych rzeczy Blazers są w tarapatach i wcale nie muszą przynosić dobrych wiadomości na wiosnę. Łomot.
Jedenaście punktów przewagi Wolves na koniec to nic. To był blowout. Blazers grali tragiczny mecz w każdej strefie i prawie każdej minucie. W trzeciej kwarcie chcieli zrobić run i wrócić do gry. Trafili dziewięć rzutów z pierwszych trzynastu, wymuszali straty i kontestowali rzuty Wolves. Wyłączyli z gry Kevina Love, który już po pierwszej kwarcie miał double-double i zamknął Aldridge na 7/20 z gry i czterech celnych rzutach na czternaście prób z mid-range. Damian Lillard walczył i chciał zostać killerem już w trzeciej kwarcie. Trafił cztery trójki w tym trzy dalekie i był 6/8 z gry. Blazers po layupie Joela Freelanda na 3:33 do końca trzeciej części zbliżyli się do Wolves na 10 punktów, ale w ostatnie trzy minuty wrócili do pierwszej połowy i stracili jakikolwiek dystans pozwalając Minnesocie na run 18-8. J.J Barea miał na zakończenie prezent i rzucił back-2-back trójki mijając w pick-and-rollu wszystko, wszystkich i wypracował 20 punktów przewagi.
W drugim match-upie dnia Aldridge przegrał z Lovem nie tylko drużynowo. Obydwaj grali daleko od kosza, kryjąc się nawzajem w mid-range. Love wyciągał Aldridge aż na obwód robiąc miejsce ścinającym niskim i kreował partnerów mając 9 asyst. Obydwaj zdominowali własne tablice mając odpowiednio 14 i 15 zbiórek. Aldridgowi nie siedział rzut, Love za to był on fire i trafił cztery trójki. Statement game.
Lillard po raz drugi z rzędu rzucił 36 punktów. Był 13/24 z gry, miał 6 asyst i 6 zbiórek. Wesley Matthews trafił tylko 2 trójki na 9 i nie ograniczył Kevina Martina (22-8/15), a Mo Williams w 18 minut miał sześć fauli.
Pisałem o trzech rzeczach, które zrobił Blazers 22-5. Rzut, ruch piłką i przyzwoita obrona pomalowanego. Klasyk: nie było niczego. Oddali aż 40 rzutów za trzy - trafili 14 (35%) i tylko jeden na osiem z efektywnych rogów, a w mid-range byli 9/27 nie mając w grze Aldridge'a i otwartych pull-up jumperów. Blazers mieli tylko 19 asyst i nie grali swojej koszykówki. Brak ruchu piłki spowalniał grę, spacing nie istniał i Portland mieli problem ze zdobywanie punktów. Do przerwy zdążyli rzucić tylko 43 na 35% skuteczności z gry kopiąc się w głowę.
Punkty w paint to abstrakcja. W pierwsze 24 minuty Timberwolves zdążyli rzucić 69 punktów na prawie 60% z gry. Niszczyli w kontrach i w post, gdzie Nikola Pekovic robił chyba życiówkę na dobrze broniącym Robinie Lopezie mając w całym meczu bardzo dobre 30 punktów z 19 rzutów. W pomalowanym czy to po kontrach, penetracjach, wspomnianej grze w post Wolves zdobyli - w pierwszej połowie - 54 punkty. Frotncourt Blazers nie miał nic w zamian. Lopez w obronie robił wszystko, ale w ataku grał na zero. Przez 25 minut na boisku chyba ani razu nie dostał piłki w pick-and-rollu w stronę kosza. Aldridge grał nieefektywnie na dystansie, Robinson dostał tylko 4 minuty, a Freeland w 15 minut był -25 na parkiecie.
Blazers trochę zabrakło pary w nogach. To był ich czwarty mecz w pięć dni, drugie back-2-back z rzędu, mieli w płucach dogrywkę z Pistons, mecz z Cavs i dlatego nie nadążali za np. Brewerem w kontrach, które zrobiły Wolves 20 łatwych punktów przy zaledwie 9 Portland.
W sobotę już w Rose Garden o 4:00 mecz z Pelicans.
Chyba nikt nie sądził, że wygrają już wszystko do końca sezonu. 3-1 w tej serii wyjazdowej jest wg mnie świetne. W czwartym meczu w piąty dzień (+ przeloty) naprawdę nie można niczego oczekiwać.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą ciekawe co się dziś wydarzy. Mam nadzieję, że Asik nie trafi do OKC ani Phoenix, tylko gdzieś na wschód.
To była planowana porażka. Kto ułozył dla nas tak durny kalendarz?
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi the best PF NBA. Nadal nr 1 jest K. Love.Tu nie ma dwóch zdań. Nr 2 to nasz LaMarcus, a nr 3 A. Davies
Love nie broni, tegoroczny Lamarcus jest spokojnie lepszy od Love'a.
OdpowiedzUsuńczy mnie sie wydaje, czy Lillard lapie forme?;)
OdpowiedzUsuńłapie, łapie. będzie pięknie jeżeli zagra na podobnym poziomie z Clippers, Heat i Thunder.
OdpowiedzUsuńLilard formę łapie, ale mnie się zdaje że Matthews trochę spuchł.
OdpowiedzUsuń