Blazers (35-15) @ Indiana (39-10) 113-118
Ostatnio TrailBlazers nas nie rozpieszczali, grając słabo lub przeciętnie i widać było jeśli nie kryzys, to lekką zadyszkę. Sceptycy, którzy już widzieli w Indianie blow-out, mogli w piątek w nocy iść do klubu albo po udanym wieczorku zakopać się w pościeli. Ci jednak fani, którzy zarwali noc, nie powinni żałować emocjonującego meczu, a Blazers pomimo porażki w dogrywce grali naprawdę dobrze.
Już od początku było widać koncentrację - jak na główne danie telewizyjne przystało. Początek należał do Portland-u (nieoceniony W. Michałowicz). Co ciekawe, aniołki Terrego nie bombardowały za 3, tylko punktowały spod kosza i mid-range. Niestety już tutaj arbitrzy pomylili się, bo bodaj 3 pierwsze faule Hibberta w pomalowanym nie zostały odgwizdane, co wywołało wściekłość Stottsa. Punktowali Lillard i Lopez, a po wejściu second unit pozostał na placu LaMarcus Aldridge i ładnie miotał swoje jumperki.
Obrona Indiany wyglądała podobnie do tego, jak broni Portland, tzn. mocno trzymali obwód i zagęszczając paint, odpuszczali mid-range. Ta właśnie taktyka w drugiej kwarcie pozwoliła im odrobić straty, bo odpoczywał Aldridge. Nie miał kto trafiać z półdystansu, a zastępujący go T. Robinson był skazany ze swoim sposobem gry na pożarcie pod koszem Indiany, co najlepiej obrazują jego statystyki z meczu (0 pkt, 0/2, 3 faule, 1 zbiórka). Bardziej przerażało to, że liczba punktów zdobyta łącznie przez N. Batuma i W. Matthewsa w całej pierwszej połowie wyniosła równe 0.
Batuma może usprawiedliwiać fakt, ze cały mecz grał jako plaster dla Paula George'a i z tego zadania wywiązał się bardzo dobrze, pozwalając mu jedynie na 5/23 z gry. Niestety w drugiej połowie Aldridge stracił skuteczność (w całym meczu tylko 9/24), a po przeciwnej stronie wobec mizerii strzeleckiej George'a zadania ofensywne przejęli G. Hill i D. West. Hill zagrał niestety dla Portland mecz sezonu (37 pkt, 12/19 z gry) i razem z Westem, który swobodnie miotał jump-shoty po zasłonach pick&pop na szczycie pomalowanego rozmontowali obronę Blazers.
Mecz jednak był bardzo wyrównany do samego końca. Portland mieli minimalną przewagę, ale na więcej nie pozwoliły im trzy elementy - skuteczność Hilla i Westa, bardzo dobra obrona Indiany i ofensywne zbiórki Pacers w końcówce, co dawało im skuteczne powtórzenia. Parę kontrowersyjnych decyzji po gospodarsku podjęli arbitrzy, m.in. nie gwizdnęli faulu na wchodzącym pod kosz Lillardzie, ofensywnego faulu Butlera na Matthewsie oraz przyznali Indianie piłkę wybitą na aut przez obrońcę Pacers. Cóż, jak widać R. Hibbert, P. George i pozostali mają większą siłę przebicia bądź tez więcej fanów niż załoga z Oregonu - co było słychać u polskich komentatorów Canal+, zwłaszcza u pana H. Radke.
W crunch-time rozstrzelał się w końcu Wes Matthews i na 22 sekundy przed końcem Blazers mieli 3 punkty przewagi. Za 3 nie trafił George i teraz nastąpiła decydująca akcja całego meczu - piłkę złapał w zamieszaniu Hibbert i podał ją do Hilla, który catch & shoot posłał celną trójkę na 8 sekund do końca. Blazers mogli odpowiedzieć, ale bardzo dobrze w obronie podwoili Lillarda z piłką i Batum nie trafił ostatniej akcji. To był błąd Stottsa, a Batum ze skutecznością w całym meczu 1/8 powinien być ostatnim graczem, który kończy taką akcję.
W dogrywce w ataku istniał tylko Lillard i bez pomocy Aldridge'a i Mathewsa trudno było ją wygrać. Jeszcze na 3 minuty przed końcem był remis, ale wtedy Lopez po zbiórce rzucił piłkę do P. George'a, a chwilę później Aldridge zrobił to samo do Westa i było po meczu. W końcówce jeszcze próbował ratować sytuację trójkami najlepszy w Portland All-All Star Lillard, ale było za późno. Blazers w dogrywce opadli z sił.
Oby ten ciężki mecz nie odbił się czkawką w kolejnym back to back w Minnesocie - dziękujemy wam, decydenci, za świetny kalendarz.
To wygladalo jak starcie playoff. Heroiczny boj pierwszej piatki, która zwlaszcza w grach posezonowych moze nie wystarczyc.Chyba trzeba jednak troche wiecej pograc rezerwowymi, nawet kosztem kilku porazek. McCollum zagral bardzo dobrze. Lillard ma straszne parcie na szklo. Bierze chyba udzial we wszystkich wyglupach w czasie ASG
OdpowiedzUsuńCo do Lillarda to ja w meczach PTB tego "gwiazdorskiego" parcia nie widzę, a mógłby np wozić piłkę non stop jak np Paul albo rzucać jak Melo. A propos ASG - zgadzam się co do wygłupów, ale ta obecność Lillarda, o której już się mówi, a za tydzień będzie tego więcej, może pomóc Blazersom w promowaniu marki, takie PR ma znaczenie, a przekonałem się o tym widząc kilka gwizdków arbitrów w Indianie
OdpowiedzUsuńDokładnie tak. Może mieć też znaczenie przyszłego lata.
UsuńProblemem z utrzymaniem wyniku w ostatnich 48min. były też faule LMA, który wyraźnie odpuszczał większość akcji w obronie, by nie gwizdneli mu "out".
OdpowiedzUsuńMiło było oglądać jak nasz Lopez ogrywa ,,drewnianego" Hibberta.
OdpowiedzUsuńSędziowe też sprzyjali Blazersom.Lillard grał jak weteran, jak potrzeba to nieżle ,,floopował"
Komentatorzy Canal + to też ciekawy duet. Michałowicz lubi ekipe z Portlandu:) natomias Waldemar Kijanowski raczej nie.