23 stycznia 2015

Porażka z Bostonem w cieniu kontuzji Aldridge'a


Boston (14-26) @ Blazers (31-13) 90-89

 

Nie wierzyłem, że można przegrać mecz u siebie z Bostonem, dopóki Mike Barrett nie powiedział, że Aldridge wypada z gry na dwa miesiące. 2 miesiące bez Aldridge'a...Wtedy dopiero pojąłem, dlaczego Blazers w tym meczu wyglądają tak, jakby myślami byli zupełnie gdzie indziej. 

Relacja będzie krótka, bo wszyscy jesteśmy w żałobie po drugim prześwietleniu kciuka LMA i nie wiemy jeszcze, co dalej będzie. Nie wiedzą chyba też tego zawodnicy Portland, bo na mecz z Bostonem wyszli bez zaangażowania, emocji i wiary. Mecz był nudny jak flaki z olejem do połowy III kwarty, kiedy cały czas - nieznacznie - ale jednak prowadził Boston kilkoma punktami. Trudno, tak grają Blazers pierwsze połowy, ale zazwyczaj III kwarty i crunch time to był ich czas. Nie tym razem.

Na początku głównymi dostarczycielami punktów byli Kaman, Robinson i McCollum. Lillard i Matthews gdzieś w cieniu, a Nicolas "Mr misses everything" Batum zagrał na zero i był dokładną odwrotnością siebie z meczu w Phoenix. W połowie III kwarty 3 trójki z rzędu sieknął Matthews i wreszcie trybuny odżyły z letargu. To w ogóle była dobra kwarta za 3 - po raz pierwszy od dawna - 7/9 trójek w celu.

Batum w jednej z akcji podkoszowych przy próbie zbiórki chwycił się za nadgarstek i widać było, że jest problem. Od razu powędrował do szatni... do końca meczu. Jakby było mało tego, że nie mamy Aldridge'a, a Lopez i Freeland wciąż lansują się w garniturach...Muszę jednak zganić Nicka, bo nie widziałem jeszcze, żeby zagrał na totalne zero.

W końcówce Portland mieli kilka punktów przewagi, ale zmarnowali ją dokładnie tak samo, jak w meczu z Phoenix.Siłowali rzuty za 3 z zachwianych pozycji, kontestowane z mid range i za nic nie mogli przebić się pod koszem ani złapać piłki w zbiórce. Leonard i Kaman to nie są mistrzowie deski, to wiemy już dawno, ale raz po raz przegrywamy tablice. A do niedawna byliśmy w tym aspekcie number 1 ligi

O wyniku przesądziły ostatnie sekundy. Po niecelnym rzucie z dystansu przy wyniku plus 1 piłkę zebrał w ataku Robinson (jedyny, który może) i niestety zamiast oddać na obwód do Lillarda bądź Blake'a (26 sec do końca) zaatakował kosz, co skończyło się faulem i wycieczką na linię, a wiemy, że Robinson delikatnie mówiąc nie jest mistrzem osobistych. Kardynalny błąd, który zaważył o wyniku, podobnie jak w meczu z Suns niepotrzebnie dwa razy z mid-range rzucał Wright.. Robinson z linii trafił raz. Boston mieli szansę, nie trafili rzutu za 2 (a szkoda, bo oczywiście zebrali piłkę na naszej tablicy). Ponownie wprowadzając piłkę do gry Sullinger położył się już prawie z nią na parkiecie i wtedy błąd w obronie popełnił Matthews, niepotrzebnie podwajając go tam w pozycji leżącej i zostawiając rogu niepilnowanego Thorntona. Ten z rogu zaaplikował trójkę bez obrońcy i było po meczu na 1 sec przed końcem. W ostatniej akcji meczu Portland nie umieli nawet wprowadzić do gry piłki tak, by oddać rzut...

Lopez, Freeland, Aldridge i Batum... Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości, że zespół potrzebuje wzmocnień?  Drużyna po raz kolejny przez kontuzje posypała się jak domek z kart... nie widać w nich mentalności zwycięzców, a bez tego nie będą wygrywać końcówek. No może jeśli Lillard przypomni sobie, co znaczy buzzer beater i game winner...

1 komentarz:

  1. Sosna198221:17

    Tak sobie myślę, że kibice Blazers musimy trzymać mocno kciuki (te cholerne kciuki) nie tylko za wygrane naszych, ale równie mocno za porażki Oklahomy. Jakby nie było zwycięzca Dywizji ma zapewnione Play Offy i rozstawienie w Czwórce. Zatem wszyscy kibicujemy Atlancie i Cleveland w najbliższych dniach.

    OdpowiedzUsuń