Jazz (17-31) @ Blazers (33-16) 102:103
Dziewięć styczniowych przegranych, dojmujące porażki na ścianie wschodniej w Cleveland, Atlancie i Milwaukee. Tak mecz z Utah był z gatunku tych must-win. Naprzeciwko drużyna o nie małym potencjale, ale będąca zaledwie melodią przyszłości, w składzie Blazers nareszcie Robin Lopez. Idealne okoliczności na przełamanie i wyjście z letargu.
Zaczęło się nieśpiesznie, czyli w stylu właściwym Blazers. Niezawodny Aldridge, który w pierwszej połowie zdobył 16 punktów i po raz kolejny w pojednykę ciągnął ofensywę Blazers. Lillard pudłujący za trzy ( 0/6 w całym meczu). RoLo z 6 punktami na otwarcie. Były i haki, i jump-shoty oraz specjalność zakładu pick-n-roll z N. Batumem. Ale również szybkie dwa faule i Stotts musiał wyciągnąć z ławki Kamana. Ten niestety nadal bez formy. 22 minuty- 0 punktów oraz 5 ochłapów/zbiórek podarowanych przez duet Gobert-Kanter. Stotts szukał rozwiązań pod koszem. Mieliśmy więc na placu duety Kaman- Leonard, Leonard- Lopez. Na obwodzie pojawił się też Crabbe, ściągnięty gdzieś prosto z kolan V. Clavera.Tak tak naprawdę chodziło o to żeby do powrotu Aldridge'a za dużo nie stracić. Udało się, kiedy na 5 minut przed końcem pierwszej połowy L-Train wrócił do gry Blazers prowadzili 35-32. Paradoksalnie od tego momentu zaczęło dziać się gorzej. Aldridge nie był już tak efektywny, a pozostali skuteczności nie odzyskali. Po drugiej stronie Burke i Hayward trafiali niekontestowane rzuty. 44:47 po 24 minutach, i o tak wyczekiwane zwycięstwo trzeba się było bardziej postarać.
Do roboty wziął się Lillard. Tutaj należą mu się pochwały za nie forsowanie rzutów z dystansu i przesunięcie swojej gry bliżej kosza. Na starcie trzeciej kwarty akcja 2+1, a później jeszcze kilka skutecznych lay-upów. Matthews dostawał się na linię rzutów wolnych. Efekty przynosiła też współpraca na lini Batum-Lopez. Wszystko to dało w połowie tej kwarty jedenastopunktowe prowadzenie, po którym, jak to ostatnio prawie zawsze, przyszła chwila zapomnienia. Niespełna trzech minut potrzebowali Jazz aby wyrównać stan meczu- 62:62. Hayward i Favors robili, w tym czasie, z obroną Blazers co chcieli. Nieszczęście Jazz polegało na tym ,że był to najlepszy okres gry Lillarda w tym spotkaniu. W ciagu 4 minut zdobył 6 z 11 punktów w tej odsłonie, do tego 4 punkty Blake'a i wyżyłowane 72-70 jako zapowiedź emocji w ostatniej kwarcie.
A tam na początek duo Kaman- Leonard. Oczywiście odsiecz nadeszła z innych rejonów. Supernova-McCollum i Matthews uderzyli zza łuku. Po drugiej stronie Kanter nie mógł nie skorzystać z obecności Leonarda pod koszem, zaliczając w ciągu minuty 5 punktów. I pewnie przeciąganie liny trwałoby dłużej gdyby nie breakout Lillarda. To był stempel autoryzujący najlepszy od wielu dni występ rozgrywającego Blazers- 25 punktów z 17 rzutów, 6 asyst, jedna strata. I tylko trójki nie chcą nadal wpadać. Wpadąły za to Matthewsowi, od razu dwie w ciągu minuty. Portland osiągnęło dzięki temu 9 punktów przewagi, do końca pozostało 3 minuty i Jazz nie zawahali się jeszcze raz spróbować. Trójki Haywarda, Inglesa i Burke'a dały publice w Rose Garden light crunch-time. Aldridge nie mógł poradzić sobie z Gobertem ( tylko 6 punktów w drugich 24 minutach). Na 0.4 sek przed finałem Lillard stanął na linii osobistych. Gospodarze prowadzili 103:102. Pierwszy rzut spudłowany, drugi nietrafiony z premedytacją, tak tylko aby umknął czas. Blazers wygrali pierwsze spotkanie w lutym.
Dobra gra liderów, RoLo is back na 11 punktów, 6 zbiórek i 2 bloki. Matthews trafia tylko ważne rzuty- 3/5 za trzy. Batum rzuca chociaż osobiste- 6/7. W sumie smutne 10 oczek, ale też 8 zbiórek i 6 asyst. Może zwariowałem, ale ja bym go na G. Haywarda nie wymienił- 27pkt, 5zb., 5 as. Czci rezerwowych tym razem bronił Blake. 7 punktów, 2/3 za trzy. Kaman czeka aż zejdą śniegi. My czekamy na powrót J. Freelanda.
Kolejny mecz z Suns. Będzie TNT. Będą emocje. Będzie zwycięstwo;)
Nie chce się czepiać ale czy Rose Graden nie jest przypadkiem Moda Center
OdpowiedzUsuńJest, ale, że to tylko blog, a nie oficjalna strona pozwalam sobie uzywać starej, dla mnie jedynie słusznej nazwy. Mody są, mody przmijają, a Rose Garden bedzie zawsze. Tradycja silniejsza od komercji, No, przynajmniej chciałbym zeby tak było;)
UsuńJak dla mnie taka interpretacja wystarczy
UsuńU mnie znów opisu nie ma w kategoraich mecze (znalazlem z najpopularniejszych dopiero)
OdpowiedzUsuń