25 marca 2015

Osłabieni Blazers przegrywają z liderami z Golden State


Warriors (58-13) @ Blazers (44-25) 122-108

Bez Aldridge'a, Batuma i Kamana przystąpili do meczu  Portland Trail Blazers. Oczywiście także bez Matthewsa. Czy w tej sytuacji liczyliście, że podejmą walkę z Potworem Znad Zatoki San Francisco? Podjęli. Zagrali naprawdę dobry mecz, zwłaszcza w ataku. Nie było apatii, nieporadności, braku chęci. Była walka. Dlaczego przegrali? Nie da się wygrać meczu z drużyną, która trafia 60 % rzutów z gry i do tego rzuca 12 trójek. Nie ma w całej NBA zespołu, który potrafi taki mecz wygrać. A poza tym Golden State Warriors wyglądają tak kompletnie, że są absolutnie faworytem do tytułu mistrza. Grają kosmos.


Osłabieni Blazers przystąpili do meczu z dawno nie widzianym animuszem. Energia, szybki ruch zawodników z piłką i bez piłki, mało izolacji, dużo pick&rolli i dzielenia się piłką na obwodzie. O dziwo, PTB oddali więcej rzutów niż przeciwnik, co wynikało z przewagi w pierwszej połowie przechwytów nad stratami. Tak, to była bardzo dobra pierwsza połowa w wykonaniu naszych pupili. Choć na niższej niż przeciwnik skuteczności, TrailBlazers wykorzystali ilość rzutów osobistych (10 do 5) i więcej punktów po trójkach. Stąd wzięła się 5-punktowa przewaga do przerwy.

Pierwsza kwarta - tutaj mogli podobać się punktujący Lillard i Wright. Dobrze wypadł debiutujący w roli startera Gee, robiący swoje po cichu, przede wszystkim umiejący znaleźć drogę do kosza wtedy, gdy miał po temu okazję. Energetyczne rozegranie na obwodzie, rozciąganie obrony przeciwnika plus niezła skuteczność i ograniczenie strat - przepis na sukces przeciw GSW.

W drugiej kwarcie nie zobaczyliśmy Kamana, o którego stanie prawego barku nie wiemy za wiele (podobnie jak o stanie pleców Batuma i lewej ręce Aldridge'a). Zobaczyliśmy za to skutecznego i ruszającego się z gracją McColluma, który dał potężne punktowe wsparcie z ławki. Trafiał i zza łuku, i pull-up-y i drive'y. I dobrze, bo potencjał, wciąż niewykorzystany, tkwi w nim.W całym meczu zanotował rekordowy występ na 23 punkty.

W pewnym momencie, gdy grała ławka gości, osiągnęliśmy przewagę 12 pkt i wydawało się, że to może być noc Blazers. Atak wyglądał naprawdę imponująco - 62 pkt do przerwy? Dawno nie widziane. GSW grali swoje, ale przykręcili śrubkę, gdy Kerr zobaczył wynik na tablicy i do gry wróciła pierwsza piątka. Goście mieli 55% z gry do przerwy i nie bardzo wiedziałem, dlaczego przegrywają.

Druga połowa to niestety koncert gry Golden State. Można się zresztą było tego prędzej czy później spodziewać. Przyszło prędzej, bo konsekwentnie od początku III kwarty. Zaczęli lepiej bronić - w I połowie 0 przechwytów, w II 9. A TrailBlazers nie trafiali tego, co w pierwszej części. Zaczęli się w związku z tym spieszyć, oddawali coraz szybsze i coraz trudniejsze rzuty i w rezultacie nie trafiali tym bardziej. Koszykówka i jej wynik to często rezultat tego, co siedzi w głowach. I to wyszło w drugiej części meczu.

Goście trafiali swoje i trafiali, a jak myślałeś, że to się musi skończyć, to trafili znowu. W III kwarcie zagrali na 75 % skuteczności z gry, do tego trafiając kilka czystych trójek. 36-18 - to może dać do myślenia każdemu trenerowi. IV kwarta wiele tutaj nie zmieniła - Blazers odzyskali skuteczność, ale goście jej nie stracili. Kilku z ich graczy (Iguodala, Barnes, ...) miało niesamowitą skuteczność- trafili po 70, 80 % swoich rzutów. Nie muszę mówić, jak wielki jest Steph Curry. Jego akcje w ataku i swoboda mogą wykończyć każdego fana drużyny przeciwnej i odebrać ochotę na wszystko. Tak wyglądali GSW w drugiej połowie meczu i tak wioząc kilkanaście punktów przewagi przywieźli ją do końca.

Nie to, że PTB się nie starali. Stotts próbował rotować składem, długo trzymał na parkiecie CJ-a (ale ten odpłacił mu się 23-punktami), swoje szanse dostawali Freeland, Crabbe i Leonard (ten ostatni bez rezultatu) i wciąż liczył na Afllalo. Jak my wszyscy. Tylko że Afflalo zawodzi. Umie (umiał?) trafiać, wie o tym, wie także trener. Ale albo bezpowrotnie zatracił już swą skuteczność, albo cierpi przez to, że ofensywa nie jest ustawiona pod niego (jak niegdyś w Orlando). Po raz kolejny beznadziejnie zagrał Lopez, a Blake pokazał kilka ładnych asyst i trójek.

Co dalej? Nie wiemy, jak potoczy się historia kontuzji, która w XXI wieku jest zmorą organizacji Blazers. Może Stotts powinien rozważyć wypuszczenie Blake'a i Lillarda w s5 na 1 i 2? Odciąży to od klepania Lillarda, Blake'owi da możliwość wykazania się asystą, Afllalo będzie wchodził z ławki (gdzie jego miejsce), a CJ spróbuje zagrać jako rezerwowy rozgrywający. No i potrzeba zwycięstwa na przełamanie jak łyk krwi dla konającego wampira. Wierzmy, że znów ukąsi.





5 komentarzy:

  1. Anonimowy08:34

    Jak tak dalej pójdzie OKC dogoni i przegoni PTB w dywizji.
    A wtedy PTB do PO przystąpi z 7 (?) miejsca i w 1 rundzie z Niedźwiadkami szybkie 4:0/1

    Morys

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy09:41

    nie przegoni nas żadne OKC, bo mamy teraz łatwiejszych przeciwników, a oni drużyny z topu
    marzec to jakiś czarny miesiąc rok temu też było tak źle że w pewnym momencie drżeliśmy o awans do PO
    za wcześnie może jeszcze na wnioski ale wrażenie że Barton i Robinson bardziej by się przydali jest co raz mocniejsze

    OdpowiedzUsuń
  3. kalinowski198718:53

    Też się ostatnio nad tym zastanawiałem. W tym momencie T-Rob pokazałby na co go stać/nie stać i ewentualnie Will miałby więcej pola do popisu. Ale niestety to teraz gdybanie. Gee robił kiedyś mega dunki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonimowy10:27

    bez LA to T Rob nic by nie dał, z takim rezerwowym składem jak GW to mogą sobie pomarzyć o zwycięstwie

    OdpowiedzUsuń