21 marca 2015

Trzecia porażka z rzędu. Aldridge to za mało


Gęęęęstoo.
Jednego dnia piszemy o Blazers w kontekście walki z Grizzlies o pozycję nr 2 na Zachodzie, a kilka dni później drżymy ze strachu, czy przypadkiem zawahanie formy ne spowoduje utraty przewagi parkietu w pierwszej rundzie PO.
Dziki, dziki zachód...
Blazers rozpoczęli ten mecz bardzo niemrawo. Straty, kompletny brak energii na tablicach [Victor Oladipo był w stanie rzucić niecelny jumper z 4. metra,a następnie samemu zebrać piłkę i zdobyć punkty z dobitki]. Do tego jeszcze pudła z czystych pozycji [Arron Afflalo rozpoczął od 0 na 4] i... znów straty [aż 6 w ciągu pierwszych 8. minut gry].

NBA wyszukało i wstawiło do meczu statystykę gry Channinga Frye'a przeciwko Blazers, z czasów, gdy grał poprzednio w Orlando w latach 07-09. Nie wiem co mają mi powiedzieć te statystyki, skoro było to 7 lat temu, a Frye grał wtedy głównie jako role-player z głębi ławki, ale ok...widocznie nie jestem jeszcze na tak zaawansowanym poziomie analizy.

Nikola Vucevic i Elfrid Payton raz po raz napędzali ataki gospodarzy, wykorzystując ospałość Blazers. Payton kilkukrotnie ściągał na siebie uwagę dwóch obrońców, kończąc akcję podaniem do niekrytego Czarnogórzanina,  czy też Maurice'a Harklesa, którym wystarczyło tylko zapakować z góry. Przejście do switchowania pod koszem zajęło Blazers dużo czasu. Tak dużo, że na tablicy zdążył się już zrobić wynik 23-38. Jedynym jasnym elementem ataku do tego momentu był Chris Kaman, który zdobył 8 z tych 23 punktów, z łatwością ogrywając w post podkoszowych gospodarzy. Szkoda tylko, że tak niemiłosiernie ssał w obronie.

Sprawę odwrócił powrót na boisko Damiana Lillarda. Agresywna gra drive-and-kick, mnóstwo wysokich akcji pick'roll z udziałem Lopeza i przede wszystkim skutecznie kończone penetracje przywróciły drużynę do gry.
Szybki come-back i na przerwę schodziliśmy już ze stratę zaledwie 2 punktów: 56-58.

Trzecią kwartę zjadł Lamarcus Aldridge.Dosłownie zjadł, kończąc aż 59% akcji Blazers w tej części gry. Magic mogli [i powinni] próbować przesunąć do obrony LMA Vucevica, który na pewno poradziłby sobie z nim lepiej, niż Nicholson, ale zamiast takiego rozwiązania, próbowali podwajać go lub zagęszczać środek obrony, co kończyło się wolną pozycją dla Meyersa Leonarda. Ten mógł z kolei oddać rzut za 3 [1/3 w meczu] lub...odegrać z powrotem do Aldridge'a.
18 punktów i 8 zbiórek - LaMonster Aldridge.
81-75 po trzeciej odsłonie gry.

Elfird Payton, który w środowym meczu z Mavs zaliczył swoje pierwszy w karierze triple-double [15 punktów,10 zbiórek i 12 asyst] znów był świetny. Przyznam, że mam tego gracza w swoim teamie dynasty fantasy, gdzie walczę obecnie o jak najniższą lokatę i wysoki pick w drafcie (#76ersStyle), a ten czarnoskóry kupidyn [nic rasistowskiego, ale ta jego czupryna + niezwykle dziecięcy wyraz twarz przypominają Amora] skutecznie mi to utrudnia.



Asysty, zbiórki, punkty i przechwyty - w tym meczu rozgrywający Magic był w każdej rubryce statystycznej. Początek czwartej kwarty przesiedział na ławce, ale gdy tylko pojawił się na boisku momentalnie nakręcił atak Magic. Na przestrzeni 3 minut zebrał 2 piłki w ataku i zdobył kolejne 4 punkty, a na tablicy wyników nagle zrobiło się 90-99 dla gospodarzy.
Jakby tego było mało - James Borrego, obecny trener Magic, przestawił wreszcie Vucevica na Aldridge'a, wyłączając z gry w post najlepszego strzelca Blazers.
Na całe szczęście Aldridge ma jeszcze świetny jumper z 6-7 metra, więc potrafił umknąć obrońcy i trafić kolejne rzuty [w całym meczu 31 punktów i 10 zbiórek].
Na całe nieszczęście Magic również potrafili grać wysoki pick'n'roll i kolejno Vucevic oraz Frye wykorzystali nieporozumienie w obronie Blazers, trafiając z czystych pozycji.
94 - 103 na 2:27 do końca spotkania - stan mocno podwyższonego zagrożenia.

Chciałbym napisać teraz, jak fantastyczna była końcówka tego spotkania. Jak Lillard i Afflalo trafili po trójce i przywrócili Blazers do gry. Jak Aldridge ograł Vucevica w post i zapewnił Portland zwycięstwo....
Niestety - ta historia zdarzy się innym razem. Naszym ulubieńcom zabrakło pomysłu na grę w ostatnich minutach - znów dali się ubiec przy zbiórkach i znów Aldridge kończył posiadanie [ i to mocno nieprzygotowaną trójką z prawego rogu]. Ostatnią minutę na parkiecie spędzili rezerwowi. 111-104.

Blazers nie zagrali złego meczu, ale mam wrażenie, że pierwszą i czwartą kwartę zupełnie przespali ("Naaah, to tylko Magic, nie ma spiny").
Lillard i Afflalo złożyli się na 1/9 zza łuku. Chris Kaman po 9 minutach w pierwszej połowie, gdzie był 4/4 z gry i 9 punktów, nie pojawił się w ogóle w II połowie (update: Kaman nabawił się kontuzji ramienia). Lopez zebrał tylko 3 piłki i nie zablokował żadnego rzutu.

To trzecia porażka z rzędu i widmo rozstawienia z nr 2 i szansy na bój z Dallas w pierwszej rundzie PO oddala się coraz bardziej. Dziś gramy z Memphis i jeśli przegramy to będzie to najdłuższa seria porażek Blazers w tym sezonie. Mecz o drugiej w nocy.

4 komentarze:

  1. Anonimowy13:21

    Tekst bardzo dobry

    Wyniki fatalne. Nie wiem co się dzieje z chłopakami, ale nie mogą tego kryzysu zabrać do fazy play-offs.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Behemot20:01

      Stotts jedzie pierwszą piątką po 37 minut to nic dziwnego, że przychodzą porażki. Reszta ligi daje odpoczywać graczom, a Blazers wolą i tak przegrać tyle samo, a przy okazji zajechać zawodników. Powodzenia z taką taktyką.

      Usuń
  2. pdxpl20:41

    do szału doprowadzają mnie powtarzające się kłopoty z wprowadzeniem piłki do gry albo tak czytelne podania na post-up , ze przeciwnik po przechwycie jedzie raz po raz z kontrą. Dzisiaj też Payton, Vucevic, Oladipo pogrywali sobie z Lopezem jak z... maskotką. I jeszcze ten uraz Kamana:(

    OdpowiedzUsuń
  3. Anonimowy09:08

    4 porażka z rzędu, kontuzje LMA i Batuma...

    OdpowiedzUsuń