Rockets (29-29) @ Blazers (30-28) 119-105
„Porażka? A co to jest?” - jeszcze
wczoraj wieczorem odpowiedzieliby fani Blazers. Rozpieszczeni przez swoich
ulubieńców, nie dopuszczali myśli o potknięciu dzisiejszej nocy. Szczególnie,
że rywal z Houston w ostatnim okresie nie ma najlepszej passy i kto wie, czy
wizyta w Moda Center nie była dla nich meczem ostatniej szansy (ulubiony mecz
kibiców polskiej reprezentacji piłkarskiej).
Wszystko zaczęło się według planu,
czyli dążenia Blazers do osiągnięcia 17 punktowej przewagi – to taki standard w
tegorocznym potyczkach z Rockets. Goście grali podobnie słabo, jak ostatnio, a
więc udało się to osiągnąć już w połowie drugiej kwarty (57:40). Z braku
większych emocji na wydarzenie pierwszej połowy wyrósł rzut Moe Harklessa z
połowy boiska równo z syreną obwieszczającą przerwę między kwartami.
Po niewiele ponad dwóch minutach
trzeciej kwarty przewaga przekroczyła 20 punktów i niewykluczone że
przynajmniej część polskich kibiców udała się już do pracy/szkoły, bo mówiąc po
młodzieżowemu: było „pozamiatane”.
Ale jak to często bywa w NBA: każdy
mecz może mieć dwie odsłony. Blazers stanęli zarówno w ataku (straty, niecelne
rzuty), jak i w obronie. Goście z wyraźnie zirytowanym Hardenem powoli
odrabiali straty.
Przez 6 minut ostatniej odsłony tylko
Henderson trafił do kosza i goście objęli prowadzenie, którego już nie oddali
do końca meczu. Lillard nie trafił rzutu z gry przez całą druga kwartę, przez
całą trzecią kwartą i jeszcze przez 8 minut czwartej. Zmyślna taktyka
faulowania przygnębionego (chyba brakiem transferu) Howarda też już nie pomogła
(szczególnie że brakło przy ostatnim faulu jednej sekundy). Houston Rockets
jeszcze powiększyło przewagę i wywiozło z Moda Center sensacyjne zwycięstwo. Że
wygrali to mało przyjemne, ale że sensacyjnie to już trochę łechcze nasze
przygnębione nastroje.
Analizę koszykarską tej porażki
pozostawiam fachowcom, na poprawę humoru podaję trzy możliwe przyczyny
końcowego wyniku:
- Awans na 6 miejsce, to nie jest to. Chcemy grać w pierwszej rundzie z SAS, a dokładnie z jednym z zawodników tego teamu. To ma być zemsta sezonu i nic nie jest ważniejsze. Trzeba trochę przyhamować, jak rywale tacy słabi.
- 10 spotkań temu w komentarzach na tymże blogu pojawiły się różne prognozy bilansu po tym meczu. Największy optymista stawiał 8:2. A w Oregonie jak wiadomo każdy dzień zaczynają od czytania tego blogu. Chciał 8:2 to ma 8:2.
- Dwight Howard wygląda jak wygląda. Nikt już nie pamięta jak wielką gwiazdą tej ligi miał być. A teraz (z tego co donoszą plotki) nikt go nie chce (łącznie z zespołem w którym gra). Litość to pozytywna cecha.
Po serii
meczów w Moda Center, już od soboty wyprawa na Wschód, który nie najlepiej
kojarzy się z pierwszej fazy sezonu. Rywale też wymagający, więc wydaje się że
to najbliższe dwa tygodnie będą prawdziwym testem dla Lillarda i spółki.
Dobra obstawiamy wyjazd na wschod!
OdpowiedzUsuńCHI (W), IND(W), NYK(L), BOS(L), TOR(W), DET(W)
4-2!!!
Karol PTB
nie powiem, ze nie bolało, ale jedziemy dalej. stawiam na bilans 3-3
OdpowiedzUsuńWyjazd 4-2
OdpowiedzUsuńRI
LWWWLW
OdpowiedzUsuńDebiut z Ripcity w roli glownej :)
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=WNM2jUCWbQw
Panowie jest git,licze ze uda nam sie wywalczyc 6 pozycje w PO.A pick w Top10 jakos przeboleje,chciałbym zeby trafił do nas Denzel Valentine.Obawiam sie jednak ze moze pojsc wyzej.
OdpowiedzUsuńWLWLLW - 3:3
OdpowiedzUsuń