Blazers (31-28) @ Bulls (30-28) 103-95
Nie był to wielki mecz. Nawet nie
był to mecz przeciętny. Oglądało się to ciężko, pomimo prowadzenia Blazers
praktycznie przez cały mecz.
Pierwsza kwarta oparta była
głównie na penetrowaniu strefy podkoszowej przez Lillarda. Chicago jest jedną z
niewielu (a już tak osłabione Chicago szczególnie) drużyn w lidze wyraźnie gorszych od
Blazers pod koszem. Mogliśmy więc podziwiać nieczęsto spotykaną dominację
Plumlee i Davisa. Na efektowną akcję pozwolił sobie nawet Vonley. Blazers
zbudowali 10 punktową przewagę na początku drugiej kwarty i dość niepewnie, ale
utrzymywali ją do końca meczu.
Końcówka była jednak nerwowa, głównie
z powodu nienajlepszych decyzji Lillarda. Do zwycięstwa wystarczył jednak znakomity
blok Davisa na 2 minuty przed końcem i odporność nerwowa Plumlee na linii rzutów
osobistych. Może gra nie była bez zastrzeżeń (a na pewno nie była, prawda
Kolego McCollum?), ale takie mecze też trzeba wygrywać. 31 zwycięstwo w sezonie
cieszy. Porażki Houston i Utah przybliżają Blazers do upragnionych (czy aby na
pewno?) Play Off.
Teraz zaledwie kilka godzin
odpoczynku i o północy polskiego czasu (przyzwoita pora dla polskich kibiców)
dużo trudniejszy test w Indianie.
ptb
ptb
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz