24 marca 2016

Ed Davis i Blazers uciekli Mavs


Mavericks (35-36) @ Blazers (37:35) 103:109


Po niedzielnej porażce w Dallas  i utracie tie-breakera dzisiejszy mecz był dla Blazers okazją do rewanżu i powiększenia przewagi nad konkurentem, tak aby bezpośredni bilans  nie miał żadnego znaczenia dla końcowego układu tabeli. To był bardzo ważny mecz. Terry Stotts zmierzając  w kierunku tytułu COTY, nie przestaje  kombinować. Dzisiaj zamiast Noah Vonleh w pierwszej piątce wypuścił Moe Harklessa.

 
A ten w swoim lepszym obliczu sportowego ADHD zrobił w pierwszej kwarcie 10 punktów, pomagając Aminu przy rozbrajaniu niemieckiego werka. Jednak do przerwy nie wszystko szło dobrze.  Backourt Blazers ssał w ofensywie. Rain Bros trafili tylko 6 z 19 prób. Pozostawiany bez opieki na obwodzie Matthews trafił w tym czasie 4 ze swoich 6 trójek. Wściekły Stotts  uciekał się  do fortelu z minutami dla Briana Robertsa. Atmosfera gęstniała coraz bardziej.  Dziwaczał nawet McCollum, który  porzucił na moment reputację intelektualisty. Przewagę 4 punktów po pierwszych 24 minutach zawdzięczają Blazers przede wszystkim Edowi Davisowi. Niespełna 12 minut jakie otrzymał na przełomie pierwszej i drugiej kwarty wystarczyło mu do zrobienia więcej niż pozostali gracze razem wzięci.
 
 
Na koniec jeszcze Lillard z 6 punktami w ciągu minuty, które  delikatnie zatarły złe wrażenie z początku meczu i były optymistyczną zapowiedzią tego, co może stać się po przerwie.
 
I rzeczywiście zaczęło się dobrze od jumpera "Zero is my Hero" oraz trójki Aminu. Tego Aminu, który jest na pewno najlepszą  opcją Stottsa na Dirka i jemu podobnych, którego gwiazda jaśnieje, gdy  nie pisze na siłę ofensywnych wersów w stylu haiku. a skupia się na obronnym rzemiośle. Efekt był taki, że Nowitzki w trzeciej kwarcie nie trafił nigdy. Do tego Plumlee nie dawał się Tunezyjczykowi. Lillard skutecznie odwracał złą kartę z pierwszej części meczu. Blazers odjechali na 12 punktów, a Carlisle w minutę wziął dwa time-outy, by w kolejnym posiadaniu powiedzieć sędziemu coś znacznie mocniejszego niż "ja Panu nie przerywałem". Trener Dallas stracił panowanie nad sobą, a jego zawodnicy kontrolę na parkiecie. Blazers rozpoczęłi ostatnią kwartę z 10 punktową przewagą, wyglądając znacznie lepiej fizycznie od rywali.
 
Po tej krzywdzie na Nowitzkim z rąk Lillarda wydawało się, że wyzuci z energii Mavs podpiszą kapitulację.

 
 Do finału pozostało nieco ponad 6 minut, Blazers osiągnęli najwyższą, tego dnia, szesnastopunktową przewagę. I stanęłi. Seria akcji pt. " Baśń tysiąca podań i końcowego pudła", w czasie,  których Williams, Barea, Matthews oraz Mejri odrabiali straty, zakończyła się szczęśliwie dla Portland trójką Allena Crabbe'a, po najbystrzejszym, środowym, zagraniu od CJ McColluma.W ostatnich 60 sekundach Dallas odrobiło tylko 3 z 9 punktów straty.
 
Portland Trail Blazers wygrali arcyważny mecz. Lillard z 27 punktami z 19 prób, McCollum jeszcze mniej efektywny 5/14. To drugi plan zrobił ten wynik. Atletyzm i, o dziwo, skuteczność tercetu Davis-Harkless-Aminu zadecydowały o sukcesie.  Po wygranej Jazz w Houston kotłowanina na Zachodzie jeszcze większa, ale po dzisiejszym zwycięstwie dotyczy ona Blazers trochę w mniejszym stopniu. Gdyby jeszcze  jutro udało się wygrać ze zblazowanymi Clippers, można by na dobre porzucić nerwowy nawyk ciągłego oglądania się za własne plecy.
 
Ps I tylko z ramieniem Meyersa Leonarda nie jest najlepiej
 




1 komentarz: