Odpuszczenie (?) meczu w Nowym Orleanie okazało się dobrą taktyką. Blazers stawili czoła kroczącym od zwycięstwa do zwycięstwa Spurs i wywieźli wręcz sensacyjne zwycięstwo w AT&T Center.
W efekcie goście wychodzą na prowadzenie, ale w niespodziankę jeszcze mało kto wierzy.
Tymczasem w IV kwarcie nie tylko nie przychodzi zwyczajowy kryzys, ale wręcz przeciwnie: Blazers coraz lepiej bronią, a w ataku nie ograniczają się do indywidualnych rozwiązań na Damiana. Robi się 97-104 na 2 minuty przed końcem i Spurs mają pełne portki. Co prawda drużyna z Portland ma słabszą, przedostatnią minutę, ale i gospodarzom drżą ręce - po dojściu na 2 punkty ważnego haka pudłuje Leonard i inicjatywa pozostaje po stronie gości. Przy wyniku 105-108, czyli "akcja na trzy", tak chwalony za rozwiązania taktyczne trener gospodarzy bierze za jednym zamachem dwa ostatnie czasy, po czy Spurs zamiast rzucać za trzy trafiają na linię rzutów osobistych. To jedne z najbardziej nieporadnych rzutów w historii koszykówki: pierwszy który miał wpaść - nie wpadł, drugi który celowo nie miał - wpadł. Spurs pozbawieni zmarnowanej przez trenera przerwy już nawet nie mieli szansy na zbawienie i musieli przełknąć gorzką pigułkę porażki z drużyną ze stanu Oregon.
Jak na bilans Spurs frekwencja w hali nie powala: wolne krzesełka aż kłują w oczy. Może widzom przeszkadza mania głośnej muzyki, bo ogląda się te mecze z San Antonio jak słuchanie radia. W pierwszje piątce pojawił się mimo sygnałów ze sztabu medycznego San Antonio stary, dobry znajomy. LaMarcus Aldridge od raz wziął sprawy w swoje ręce, co w połączenie z efektownymi wsadami Dedmona i trójkami Leonarda i Millsa dało początek zgodny z oczekiwaniami (tudzież naszymi obawami). Pierwszy sygnał do walki daje odradzający się z formą Damian Lillard. Po wejściu rezerwowych wspiera go pożywiony dobrym śniadaniem Allen Crabbe. Blazers łapią kontakt, którego nie tracą już do końca meczu. Pierwsza kwarta to też znakomita skuteczność rzutów za trzy z obu stron.
Rotacja to zawsze ryzyko utraty meczu przez Blazers. Faktycznie ławka gospodarzy jest w pewnym momencie dwa razy lepsza, ale przewaga jakoś specjalnie nie rośnie - góra 7 punktów. Realizator tymczasem prezentuje ciekawa statystykę: Blazers są jedynym zespołem, w którym udział graczy poniżej 30 lat wynosi 100%. Dla porównaniu w Spurs wynosi on 57%. Czy to iskierka nadziei na lepsze jutro, czy też kamyczek do ogródka decydentów, że nie zachowali, jak słusznie piszecie w komentarzach, kogoś doświadczonego. Pierwsza połowa kończy się wynikiem 55-54 przy bardzo dobrej skuteczności lidera Blazers 7/11.
Trzecia odsłona to:
- wymiana ognia na linii Leonard (ten ich ...) - Lillard,
- rosnące niezadowolenie publiczności
- pełna koncentracja Blazers na linii rzutów wolnych.
Tymczasem w IV kwarcie nie tylko nie przychodzi zwyczajowy kryzys, ale wręcz przeciwnie: Blazers coraz lepiej bronią, a w ataku nie ograniczają się do indywidualnych rozwiązań na Damiana. Robi się 97-104 na 2 minuty przed końcem i Spurs mają pełne portki. Co prawda drużyna z Portland ma słabszą, przedostatnią minutę, ale i gospodarzom drżą ręce - po dojściu na 2 punkty ważnego haka pudłuje Leonard i inicjatywa pozostaje po stronie gości. Przy wyniku 105-108, czyli "akcja na trzy", tak chwalony za rozwiązania taktyczne trener gospodarzy bierze za jednym zamachem dwa ostatnie czasy, po czy Spurs zamiast rzucać za trzy trafiają na linię rzutów osobistych. To jedne z najbardziej nieporadnych rzutów w historii koszykówki: pierwszy który miał wpaść - nie wpadł, drugi który celowo nie miał - wpadł. Spurs pozbawieni zmarnowanej przez trenera przerwy już nawet nie mieli szansy na zbawienie i musieli przełknąć gorzką pigułkę porażki z drużyną ze stanu Oregon.
Osobiste Manu miód :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTym zwycięstwem Portland pokazało że jest wielką drużyną, która w przyszłości może coś wielkiego osiągnąć. Pokonaliśmy NAJSILNIEJSZĄ defensywę w całej lidze i to w dodatku na jej parkiecie! Ktoś powie że JAZZ ma najsilniejszą, ale to ekipa Popovicha ma taką na której osiągali sukcesy w ostatnich latach. Wciąż walczymy z Denver o tą piekielnie ważną ósemkę, która była celem minimum na ten sezon. Wierzę, że się uda - terminarz nam sprzyja. Ciekaw jestem z kim zagramy ewentualne play offy. GSW puchnie, wczoraj męczyli się z outsiderem ze wschodu. Widać też jak bardzo brakuje im Duranta. Jednak uważam, że po tym meczu wariant z SAS byłby bezpieczniejszy. Marzec wygląda ogólnie na plus. Mam nadzieję, że mecz z Pelikanami został odpuszczony, bo nie chcę mi się wierzyć że tak łatwo daliśmy się im pokonać. Szkoda bardzo meczu z Czarodziejami gdzie zfrajerzyliśmy drugą połowę.
OdpowiedzUsuńDM
Nie wierzę, że ktokolwiek coś odpuszczał. Taka po prostu jest NBA.
UsuńBrawo! Mam tylko dwa pytania co do gry:
OdpowiedzUsuń1) Ile Ci placa Lucero od komentarza?
2) Czy Andrzej Fire jest Twoim sąsiadem z Powiśla
Karol PTB
Ja mam pytanie do Karola , jedno:
OdpowiedzUsuńDlaczego nie lubisz ludzi?
Lubie, no co Ty!
UsuńDlaczego tak uważasz?
Karol PTB
Buahaha najbardziej absurdalna seria wolnych w NBA dała nam wygraną. Mamy w SAS tajnego współpracownika. To 57 letni byly południowoamerykanski eks-komunista Manu.
OdpowiedzUsuńmyslę, że te wolne nie mialy już wiekszego znaczenia dla wyniku, ale zgoda przejdą do historii.
OdpowiedzUsuńTakie mecze to ja lubię :)
OdpowiedzUsuń~Danio
Vonleh przy Nurkicu rozkwita.
OdpowiedzUsuńto prawda, ale ciagle wygląda na ochotnika w grupie testowej nowego leku na Parkinsona
UsuńPs mail;)
Denver jak na złość idzie jak burza :/
OdpowiedzUsuńChłopaki spokojnie.będziemy w playoffs.cały czas to powtarzam. Ciekawe czy wolny Ginobilliego będzie w shaqtin a fool..? ;)
OdpowiedzUsuń