Jak by nie było – mecz o liderowanie w Nortwest Division.
Timberwolves
jest drużyną, z którą wiodło nam się ostatnimi laty bardzo
skutecznie: 7 na 9 zwycięstw. Ale w tym sezonie Wilki z wyrównanym,
młodym składem grają bardzo skutecznie – stąd zadanie o wiele
trudniejsze. Szczególnie, że Minnesota nie leży na Wschodnim
Wybrzeżu, gdzie zwycięstwa jakby przychodziły dużo łatwiej.
To
był bardzo wyrównany, przez co i emocjonujący, mecz: remisy,
zmiany prowadzenia, szybkie odrabianie niewielki strat. Pierwsza
kwarta raczej pod dyktando gospodarzy. Na zbudowanie przewagi nie
pozwala jednak Aminu, trafiając swoje jedyne w tym meczy trzy
trójki. Pierwsza kwarta to jedyna okazja aby wspomnieć o tym
zawodniku pozytywnie.
W
tak ważnym meczu nie mógł przytrafić się syndrom początku
drugiej kwarty. McCollum tym razem nad wyraz rozsądnie pokierował
pierwszymi akcji i drużyna z Portland objęła 7-punktowe
prowadzenie, co jak na ten mecz było gigantyczną przewagą.
Wsparciem dla CJ był w tym okresie przede wszystkim Napier (jeden z
lepszych meczów tego gracza w sezonie). Gospodarzom na doprowadzenie
do remisu wystarczyło jedynie dwóch minut i już było prawie
pewne, że nikt tutaj nie odpuści. Na prowadzenie przed przerwą
wyprowadził Blazers trójką Damian Lillard, który w tym meczu
skupił się głównie na asystowaniu. To był chyba pierwszy tak
zespołowy mecz naszych ulubieńców – były nawet akcje, w których
Blazers wymieniali piłkę po obwodzie. Czyli jednak potrafią.
W
trzeciej kwarcie remis na tablicy pojawiał się sześciokrotnie, ale
koniec był szczęśliwy dla gości. Collins po kontrze, Lillard za
trzy po łatwej stracie, w końcu prawie 100% w tym meczu Davis,
który każdą swoją ofensywną zbiórkę zamieniał na
łatwe punkty. +9 przed finałową fazą.
Napier,
Collins i Davis trzymają dystans przez prawie 5 minut ostatniej
kwarty. Wówczas trójkę ze środkowego koła odpala Jamal Crawford
(musiał się tego od kogoś nauczyć). Swoją obecność na
parkiecie zaznaczają dodatkowo sędziowie gwiżdżąc jakieś
absurdalne faule w ataku. To rozstraja skuteczną do tej pory
ofensywę Blazers. Wilki dopadają zwierzynę na minutę prze końcem.
Odgryza się CJ i gdy na 30 sekund przed końcem regulaminowego czasu
gry posiadanie mają Blazers z jednopunktową przewagę zwycięstwo
jest na wyciągnięcie ręki. Gospodarze czekają na rozwój
wypadków, Lillard wchodzi pod kosz, a sędziowie tym razem już tak
skrupulatni nie są, na domiar złego piłka nie wpada do kosza. Hala
w Minnesocie ma swoje 8 sekund nadziei. Aminu z Turnerem najwyraźniej
wychodzą z założenia, że w końcówce to już fauli się nie
gwiżdże i solidarnie wskakują Butlerowi na głowę. Tego nawet
sędzia Laguna by nie przepuścił. Jimmy Butler wytrzymuje presje i
dwoma osobistymi wyprowadza gospodarzy na prowadzenie. Blazers mają
dwie i pół sekundy. Mają czas. Mają tylko jeden punkt i straty. I
co robią? To co przewidziałby najmniej zorientowany obserwator
meczu w Target Center: piłka trafia do mało skutecznego w tym meczu
Lillarda, który z trudnej sytuacji z lasem rąk przed nosem rzuca
swoją tradycyjnie absurdalną trójkę. I tyle z marzeń o przejęciu
pałeczki lidera dywizji. Jeżeli 55% skuteczność nie wystarcza do
zwycięstwa
Przy okazji warto wspomnieć, że gracze Minn rzucali 21 osobistych. Gracze Por rzucali ich pięć. Wszystkie w pierwszej połowie. Lillard rzucał jednego, ale nie po jednym ze stu wjazdów pod kosz, a technika. Sędziowie wyciągnęli Minn na powierzchnię - zdarza się.
OdpowiedzUsuńszkoda, ale widać postęp w grze. teraz trzeba stuknąć spurs i nuggets
OdpowiedzUsuńSędziowanie z dvpy
OdpowiedzUsuńhttp://www.kgw.com/mobile/article/news/local/large-truck-crashes-into-pool-at-blazers-forward-evan-turners-home/283-501020266#click=https://t.co/Ry2KVx4MSq
OdpowiedzUsuńna szczescie ET1 ma się dobrze;) https://twitter.com/trailblazers/status/943569875682828288
Usuń