17 listopada 2018

Wilki się śmieją

BLAZERS (10-5) @ TIMBERWOLVES (7-9) 96:112


Odkąd  w  Minneapolis nie muszą wysłuchiwać motywacyjnych połajanek Jimmy'ego Butlera ich drużyna koszykówki nie przestaje wygrywać. Dzisiaj  Timberwolves  nie mieli problemów z odniesieniem kolejnego, trzeciego już,  zwycięstwa. W Target Center bawiono się świetnie. Niestety kosztem nijakich przez cały wieczór Trail Blazers.

Gospodarze dominowali przez pełne 48 minut ani razu nie oddając prowadzenia. W trzeciej kwarcie po serii trafień McColluma Blazers zdołali zbliżyć się na 6 punktów. To wszystko na co było ich stać. Damian Lillard nie wygląda na w pełni zdrowego. Zaledwie 5 celnych rzutów i tyle samo  strat. Im bardziej próbował przywrócić Blazers do gry, tym bardziej się nie udawało. W sumie najwięcej pożytku było kiedy grał pick-n-rolle z Nurkiciem. Bośniak  do przerwy miał 13 punktów i był jedyną pozytywną postacią. Po zmianie stron ta skuteczna kooperacja zanikła i wobec braku owoców na dystansie Portland z każdą minuta wyglądało coraz gorzej. 

Nie szło liderom, nadziei nie dawali również rezerwowi. Evan Turner znów wyglądał na gracza wartego 1 dolara przez 17 sezonów, a nie 17 mln za rok. Meyers Leonard(218cm) nie potrafił włożyć z góry, będąc sam na sam z koszem. Lepiej szło mu z daleka, 2/2 zza łuku i 10 punktów najskuteczniejszego rezerwowego Portland. Zach Collins zatrzymał spektakularnie w obronie Townsa i zniknął na wiele minut, pierwsze punkty zdobywając dopiero w garbage time. Wobec braku kontuzjowanego Curry'ego Stotts rzucił do gry Simonsa. Klasyczny występ stremowanego, ale bezwzględnie utalentowanego debiutanta. Najpierw parę przestrzelonych rzutów, a potem bystre penetracje kończone atrakcyjnymi dla oka lay-upami. W konsekwencji 7 punktów w pierwszej poważnej grze NBA, które nie mogło wyciągnąć dzisiaj Blazers z bylejakości, ale też wyraźny przekaz na przyszłość " mam umiejętności, których będziecie  potrzebować".

16 asyst wobec 18 strat, 8 trójek, 42% z gry. Mnóstwo bałaganu, złej selekcji rzutowej, bez obrony. To nie mogło się udać. Nie dzisiaj , nie z rozluźnionymi Wolves uwolnionymi od Butlerowskich toksyn. Sam Robert Covington walnął Blazers 4 trójkami, kolejne 3 dołożył Andrew Wiggins. Towns i Gibson mieli w pierwszej połowie problemy z Nurkiciem, ale rozwiązał je Terry Stotts, dając po przerwie Bośniakowi niecałe 9 minut. Smutny wieczór dla Portland, wieczór, w którym Wilki nie przestawały się śmiać.

Blazers ruszają  na Wschód. Wizards, a potem Knicks. Warto skorzystać z okazji i coś wygrać. Bo później w drodze powrotnej, w Milwaukee oraz Oakland może być ciężko, nawet jeśli Lillard i McCollum odzyskają formę.

8 komentarzy:

  1. Zupełnie bezjajeczna gra. Jak bym się przeniósł do poprzedniego sezonu. Ależ ten Simons ma kocie ruchy.

    OdpowiedzUsuń
  2. PrzemoW07:18

    Lidera mamy !!! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie , momentami świetny mecz ,pierwsze 8 minut to nokaut, penetracje Lilarda , punkty po podaniach Nurka czy ta akcja z dziewięcioma podaniami ; mistrzostwo.
    Szkoda że Terry wraca do nawyków z ubiegłych sezonów:
    czwarta kwarta 20 pkt przewagi a my gramy pierwszą piątką przeciw takim tuzom jak Brown czy Bryant.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Behemot10:59

      Zwłaszcza, że jak Lillard wszedł w 4 kwarcie to spudłował kilka rzutów pod rząd i Wizards tym bardziej się zbliżyli. Z drugiej strony były 2 porażki z rzędu, Stotts próbował dmuchać na zimne.

      Usuń
  4. PrzemoW12:11

    Ale akcja Lillarda z przechwytem piłki wyrzucanej po straconym koszu... mega !!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anonimowy13:15

      W ktorej minucie, to odpale LP

      Karol PTB

      Usuń
  5. PrzemoW13:34

    1:50 do końca 3 kwarty ...

    OdpowiedzUsuń
  6. Relacje na bank pisze Clyde

    OdpowiedzUsuń