Blazers(3-0)@Lakers(2-2) 106:109 OT |
Trzecie przedsezonowe zwycięstwo. Czy kogoś dziwi, że jesteśmy niepokonani?
Trzecie przedsezonowe zwycięstwo. Czy kogoś dziwi, że jesteśmy niepokonani?
Genezę
meczu w Los Angeles poznacie tylko tutaj. Taki exlusive pełną gębą. Jak wiecie
w Portland niezbyt miło mówi się o mieścinie położonej między San Jose a San
Diego. Ileż to człowiek nasłuchał się utworów ulicznych nabijających się z LA a
sama publika w Moda Center zawsze dodatkowo spina się na wizyty klubów z tego
miasta, ze szczególnym wyróżnieniem Lakers.
Meczu nie można więc był odpuścić nawet jeżeli jest to mecz przedsezonowy. Problem w tym, iż chłopcy tym razem trochę chcieli pofolgować i osiągnąć zwycięstwo najmniejszym kosztem. Z pomocą przyszedł o dziwo Ezeli, który lecząc kolana ma za dużo czasu i głównie siedzi w necie. Kiedy Dame nagrywał ostatnią zwrotkę swojego nowego numeru rapowego w szatni narodził się plan idealny - zrobimy na Lillardzie eksperyment Ascha. Stotts na początku nie był skłonny przystać na taki pomysł, ale jak mu Boski Leonard The Legend w zamian obiecał rzucać trójki ze skutecznością 45% w sezonie to się złamał.
Tak
więc od niedzieli każdy palił głupa na treningu, iż jak to dobrze, iż sezon
regularny zaczyna się już w tym tygodniu i że w debiucie trzeba zagrać z Lakers
na maksa. Podobno Lillard długo nie mógł pojąć o co chodzi, ale po dwóch dniach
zaczął się wkręcać. Tutaj jakiś telefonik, tutaj „fakowe” nagranie, które
przysłał sam Sir Charles Barkley, CJ przy domowych obiadkach gadał tylko o
Lakers i pierwszym meczu sezonu…
Dame
został wkręcony a Stotts od razu go nakręcił na MVP sezonu.
Zaczynamy
więc piątką poważną, tym razem z Turnerem na skrzydle. Lakers także wychodzą
swoim pierwszym garniturem, co już całkowicie rozwiewa wątpliwości naszego
lidera. Turner w pierwszej akcji, aby zrobić dodatkowe wrażenie powagi, sieka
trójeczkę. Później już jednak idzie wszystko zgodnie z planem, czyli wejście na
luzik- kolejne trójki pudłuje autor wcześniejszego trafienia oraz Aminu, który
wraz z CJ mają się w tym meczu najbardziej obijać. Pierwsze prowadzenie Lakers
łamie grający na poważnie Lillard. Później mamy słabą obronę w naszym
pomalowanym, ale przecież to nie czas, aby się wysilać, oraz siekanie kolejnych
trójek a’la Curry przez nasz numer zero. W efekcie plan udaje się zrealizować
praktycznie w sposób idealny. Dame w pierwszej kwarcie punktów 13 na bardzo
wysokiej skuteczności, a reszta nie gra generalnie nic. Szczególnie odpoczywa CJ
mający 0-3 w tym fragmencie gry, ale reszta także nie zachwyca. Oczywiście nie
sposób pominąć wielkiego wydarzenia, jakim był powrót The Legend i to od razu z
grubej rury - dunk o mało nie połamał obręczy Lakers. Ten śmieszny wygląd
Adonisa Boskiego to tylko taka ściema.
Na
kwartę numer dwa wychodzimy w składzie: Napier, Turner, Krab, Davis oraz Moe.
Rezerwy palce lizać, ale przecież to ma być jajcarny mecz. Po 2 minutach jest
już remis a po kolejnych 2 w plecy 5 punktów. Wtedy do gry w stylu The Legend
wkracza Davis i wracamy do -3. Słaby to był okres naszych rezerwowych.
Generalnie powiedziałbym Wam szczegółowo jakie gramy akcje, ale niestety mój
analityk uciekł, a ja się nie znam. W każdym razie Turner w tej kwarcie 0-3, CJ
2-6 i nawet nie pomógł w tym fragmencie Dame mający 1-5. Oczywiście w ramach
jajcarnego meczu o swoich żarcikach przypomniał Moe (przestrzelenie spod
kosza), ale z drugiej strony solidne 2-2 uzyskał gwiazdor RipCity Vonleh, który
bardzo niechętnie przystąpił do eksperymentu Ascha.
Po
pierwszej połówce równe 50-50.
Kwarta
numer trzy to już pełne wkurzenie Lillarda. Cała drużyna śpi, a Lillard gra sam,
ale przecież tak miało być. 165 sekund- 15 punktów naszego lidera. Więcej nie
trzeba pisać. Przy okazji rozbawiony CJ 0-3, Turner dalej słabo 1-3, a Aminu
2-5. Do tworzenia wrażenia przystąpił natomiast Moe, który naprawdę poważnie
poprawił rzut z półdystansu , a z dystansu sieje wciąż duże spustoszenie. Dobra
skuteczność należy także do naszego białego hydraulika, który wolne
definitywnie ma już opanowane w stopniu,
o którym Howard może tylko pomarzyć. Taka to była Lillardowa kwarta i wyobrażam
sobie jaki był jego szok, kiedy w czwartej kwarcie nie powąchał już parkietu.
Czwarta
kwarta wciąż na styku, bardzo dobry okres gry Moe, zdecydowanie gorszy The
Legend (2-6) i maksymalne wkurzenie na ławce Lillarda -- mecz na styku, a tutaj
grę prowadzi Napier. Podobno Stotts w 6 minucie nie wytrzymał i zdradził naszej
zerówce o co biega. Napier w tej fazie minimalnie lepiej na skuteczności 50%,
ale trochę chłopak siłuje rzuty po tym, jak był liderem w meczu z Suns.
Ostatnia akcja to istna poezja- to, co odwalił Meyers to naprawdę trzeba
zobaczyć. Na szczęście Lakers lepsi nie byli i mamy przyjemność oglądania
dodatkowych 5 minut.
Na
te wychodzimy piątką: The Legend (za zasługi w 4 kwarcie chyba), Napier, Pat,
gwiazda Vonleh oraz uwaga Leyman Jake. Po chwilowych problemach idziemy już na
całość i przy skuteczności na poziomie 62% roznosimy Lakers w pył czyli
punktami trzema.
Tym
oto sposobem razem z Rakietkami jesteśmy 3-0 w preseason i generalnie idziemy
na mistrza.
lucero
Lucero&pdxpl - świetna robota jeśli chodzi o relacje pomeczowe."Eksperyment Ascha" - to majstersztyk ;)Nie mogę doczekać się kolejnych relacji. Go Blazers! Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńClyde_SzamoT
Ja tylko gościnnie dzisiaj. Relacje pisał do tej pory Andrzej Ogien i pdxpl
OdpowiedzUsuń