Blazers (25-27) @ Rockets (27-26) 96:79
W dzisiejszym odcinku... gościnnie Lucero: O tym , że w Houston nie ma co zjeść, nie ma gdzie wypić. O atrakcjach stołecznego downtown, losach pewnego, wielce "odważnego" kuponu. W końcu o samym meczu, gdzieś z nadwiślańskicj skarpy;)
Tytułem wstępu w ramach
wewnętrznej skromności. Przed sezonem w prywatnej wiadomości
wysyłam w stronę NBA kilka słów prawdy o lokalizacji najbardziej
wiernych kibiców PORTLAND i w zamian otrzymuje zapewnienie, iż
dostaniemy kilka spotkań o normalnej porze do oglądania w Europie.
Jedno z nich wypada na sobotę 6 lutego a przeciwnikiem nie kto inny
tylko dobrze nam znane rakietki z Houston.
Jeżeli chodzi o Houston
to wiele nie można tutaj powiedzieć z jakiejkolwiek strony. Kiedy
odwiedzałem to miasto od razu zapadło mi w pamięci, iż jest
jednym z najbardziej brzydkich w USA. Podobno samoloty do Portland
wylatują tam zapełnione w 100% a wracają puste- dziwić się
trudno, wystarczyłoby porównać kilka zdjęć owych aglomeracji. Z
ciekawostek wspomnę tylko, iż w Portland zjedzenie śniadania to
rzecz wręcz banalna- ot wychodzimy i mamy do wyboru kilkanaście
miejsc na każdej ulicy. W Houston możemy sobie zjeść ale najwyżej
śniadanie w MCD, jedne otwarta miejsce w promilu 10 mil od downtown
wymusiło na mnie prawie godzinne oczekiwanie na kilka smażonych
jajek. Jednym słowem dramat i w takim oto klimacie nie dziwi, iż do
miasta udało się ściągnąć postacie kalibru Hardena oraz
Howarda.
Nie można jednak odmówić
Houston, iż frustracje związane z klimatem miasta próbują sobie
odbić na pojedynkach z RipCity. Przeważnie niewiele im z tego
wychodzi, co by wspomnieć chociażby bój z roku 2014, kiedy Lillard
pokazał gdzie zaczyna się rap a gdzie kończy folkowa muzyka.
Szkoda, iż LMA nie zdecydował się na wyjazd do Houston, ponieważ
wtedy Rakiety byłyby z marszu najbardziej znienawidzoną przeze mnie
drużyną w NBA
Wstęp jak zawsze zrobił
się przydługi a mógłbym tak jeszcze pisać całą niedzielę.
Wracając jednak do
wczoraj. Przyjazd na mecz do siedziby portalu wodaiogien.com miał
być bezproblemowy pomimo konieczności sobotniego spotkania w Gdyni.
Ot samolot ląduje na Okęciu o 22 a meczyk o 23. Niestety malutki
problem zrobił się w momencie, kiedy okazało się, iż bilety
owszem zakupione są, tyle tylko, iż trochę nie na ten miesiąc. W
efekcie cały plan bierze w łeb a droga do Warszawy sprowadza się
do przetestowania rozwiązań autostradowych w PL. Wspomnę tylko, iż
w Houston też mają autostrady, aby już ich tak nie niszczyć po
tym śniadaniu całkowicie. Krzywe, ale mają.
Tak więc budynki
warszawskiego „downtown” oglądam na 30 minut przed pierwszym
gwizdkiem, szybkie spojrzenie czy zwierzyniec domowy żyje, odpalam
laptopa z wynikiem, aby pies z kotem przynajmniej wiedzieli w jakim
nastroju wróci do domu ich Pan, szybkie odnalezienie koszulki
Portland i jazda na Powiśle- Bastion Portland w Warszawie
Po drodze wypatruje jakiś
fanów Houston przemierzających ulice, ale nie widać nikogo.
Meldunek na Powiślu a tutaj brak głównego wodza, który kończy
spotkanie towarzyskie w jednym z tutejszych barów. Moja teoria jest
trochę inna i raczej zmierza do tego, iż patrolował on przyległe
ulice w poszukiwaniu wrogich barw. Baranek jeden. W każdym razie bez
śladów walki, za to najedzony i wesoły wraca do swojej redakcji,
co oznacza, iż z lekkim opóźnieniem ale wchodzimy w spotkanie.
Całusek od gospodyni „G” i zaczynamy
Szybkie pytanie o
pierwszą piątkę i odpowiedź o grającym Harklessie. Trzeba
powiedzieć, iż nasz Terry to jest jednak nieprzewidywalny gość-
gość wypada z rotacji, aby za chwilę wchodzić w pierwszej piątce.
Myślę, iż Moe jest w równie wielkim szoku. Informuje jeszcze
redaktora, iż dzisiaj nie będą podawane Kraby, ponieważ się
zepsuły. Szanse na wygraną minimalnie maleją, chociaż nikt
takiego scenariusza nie bierze na Powiślu pod uwagę a już
szczególnie piszący te słowa największy optymista w całym
RipCity. W każdym razie mecz ten określany jest jako kluczowy w
realizacji kuponu na mistrzostwo NBA.
Na pierwszy szok nie
trzeba było długo czekać. Podanie trafia do Moe, który rzuca
sobie łatwą trójkę na dzień dobry. W Houston dopiero się
zorientowali, iż mamy takiego zawodnika. Walka zaczyna się na
dobre, przez co okazuje się, iż pralinki przyniesione do pokoju
telewizyjnego przez osobnika płci pięknej zniknęły w dosyć
szybkim tempie. Człowiek nerwowy to i zajada szybko
Jedną z kluczowych
kwestii jest konfiguracja oglądania spotkań Portland. Pojedynek z
Toronto o 5 rano oglądamy w dwie osoby, tymczasem wspomniana
trzecia smacznie sobie śpi. Jako, iż skończyło się to porażką
to tym razem nie ma innej opcji tylko siedzimy w trójkę a wyjście
do sypialni karane ma być chłostą. Trudno być partnerką fana
Blazers. Jak pokazała jednak pierwsza kwarta taka konfiguracja
wreszcie zaczyna działać. Mecz do pięknych nie należy, ale
trzymamy bezpieczną przewagę. Przy okazji trzeba więc powiedzieć
jasno- winną porażki z Toronto jest „G”
Cóż można powiedzieć
o publice w Hosuton. No najlepsza to ona nie jest, ale gdybyście
żyli w mieście gdzie nie da się zjeść śniadania to zapewne i
Was dopadłaby atmosfera smutku i żałoby. Inaczej prezentuje się
warszawskie Powiśle. Euforii przy prowadzeniu 20 punktami co prawda
nie ma, ale humory dopisują. Pamiętajmy tylko, iż poprzedni
pojedynek wyglądał podobnie a skończył się tragicznie
Przerwa w spotkaniu to
czas na media społecznościowe i mały konflikt wewnętrzny po
włamaniu się na konto naszej kochanej gospodyni. Sprawa zostaje
szybko wyprostowana i całe USA mogą przekonać się, iż RipCity to
nie tylko Portland.
Pierwsza minuta trzeciej
kwarty to humorystyczne stwierdzenie naszego zdrajcy Drexlera, iż
oto mamy inną drużynę Houston w tym meczu. Śmiejemy się dosyć
długo, ponieważ za chwilę przewaga rośnie do 30 punktów a do
rozgrzewki szykowany jest Kaman, który już do końca tego meczu
będzie wypatrywany przez warszawskie Powiśle. Niestety bez skutku
„AL” przez cała
drugą połowę drwi z poziomu tego meczu, przywołując tylko
Hendersona, jako jedynego koszykarza, który mógłby sobie poradzić
w PLK. Sporo śmiechu wywołuje oczywiście Moe, który w tym oto
spotkaniu kilka razy przypomniał, iż wrzucenie piłki spod obręczy
jest dla niego zadaniem zbyt trudnym. Jeżeli chodzi o „The Legend”
to standard- kilka razy zasłaniam dłońmi twarz. Dziwne tylko, iż
to wszystko dzieje się dalej przy 20-30 punktowej przewadze.
Określamy Houston, jako najbardziej śmieszny team w NBA, zwłaszcza,
iż goście prezentują jakiś zawodników z D-legaue, których nigdy
na oczy nie widzieliśmy. Przypomina nam się nie wiedzieć czemu
film Alvin i Wiewórki
Z rogu pokoju gospodyni
„G” coraz częściej pyta o termin zakończenia tego
pasjonującego widowiska, pomimo bezpiecznej przewagi dalej nie
zapalamy jednak zielonego światła jeżeli chodzi o wyjście do
sypialni. Rzucamy jeszcze żarcik, iż za chwilę oglądamy drugi
ważny meczyk i do rana nie ma spania. Suma summarum jednak tuż
przed godziną 2 w nocy spotkanie dobiega końca i w szampańskich
humorach jedni idą spać a drudzy świętować zwycięstwo w
„downtown” Warszawa.
Tak oto wielkimi krokami
zbliżamy się do Mistrzostwa NBA 2016
Lucero
Póki co to zupełnie do kitu te mecze o europejskiej porze. Albo mamy pecha i trafiamy na same łamagi (albo chwilowe łamagi, nie wiem), albo koszykarze zza wielkiej wody nie potrafią grać przed 21.00. Ciężko to się oglądało, humorystyczna relacja to jedyna jaką tu można było napisać.
OdpowiedzUsuńDokładnie. Śmiechu co niemiara, ale suma sumarum, to Wy powinniście płakać, bo Rakiety zagrały chyba najgorszy mecz w tym sezonie, a Blazers jeden z najlepszych, a i tak to była padaka... Też humorystycznie :)
OdpowiedzUsuńBlazers jeden z najlepszych? Błagam, grali słabo. Houston tragicznie.
UsuńTen kupon - pelen szacun!!!
OdpowiedzUsuńPozycz chlopie troche tego optymizmu...
Ciekawostka. Boston na ten moment ma następujące wybory w tegorocznym drafcie: 3, 19, 23, 31, 35, 49, 51, 57. Ainge musi zrobić jakieś wymiany, bo mu miejsc w zespole nie starczy.
OdpowiedzUsuńŻeby było ciekawiej to już teraz im się wszyscy gracze w drużynie nie mieszczą. Zbierali, zbierali a teraz będą się pozbywać albo marnować po prostu.
UsuńJednak podebranie od Nets picków pierwszorundowych za starych dzadków jest chyba jeszcze lepsze niż wymiana G-Forca za pick Lillarda.
jeśli dzisiaj i Plumlee nie zagra, to otwiera się szansa dla Cliffa, chciałbym:)
OdpowiedzUsuńNo i co mam napisać po dzisiejszym meczu? Wow czy Lol?
OdpowiedzUsuńLecimy teraz z Hou! Szkoda., że Utah wszystko wygrywa. Widział ktoś, jaki mają terminarz?
Wygrana w Memphis, gdzie zawsze było nam ciężko! 2-1
OdpowiedzUsuńUtah gra z Dallas i Orleanem
OdpowiedzUsuńMemphis pracuje solidnie nad włączeniem do listy znienawidzonych drużyn NBA
HENDERSON!!!
Na razie wszystko prawie według mojego scenariusza :) tylko ten niefart z Toronto
OdpowiedzUsuńSwoja droga zejde na zawal. Ktos mi moze powiedziec kto rzucil na 110 punkt u nas, bo w transmisji jest luka
I jeszcze jak trzeba faulowac aby byl flegrant? The Legend dostal za glupote a na Lillardzie oczywiscie luzik spoczko....
na 110? Lillard dwa osobiste na 109 i 110, a potem jeszcze Davis
OdpowiedzUsuńLeonard chyba dostał obustronny z Gasolem?
Jeszcze nie oglądałem, ale Leonard do tego się idealnie nadaje.
UsuńSprowokować dobrego zawodnika przeciwnika, poszturchać się z nim. Wyautować jego i siebie samego...i się wtedy super mecz ogląda ;-).
Karol PTB
Ceterum censeo Meyers Leonard musi odejść...
OdpowiedzUsuńPrzypomina sobie tylko jeden głos przed sezonem, że będziemy w playofs...
OdpowiedzUsuńMój!
Często bywam na Powiślu...
RIPCITIZEN