Ponad 47 minut musieliśmy czekać na pierwszą dobrą, pozytywną, na pewno highlight tego meczu, akcję czy sekwencję. Blazers przez prawie cały mecz i 3 kwarty bez LaMarcusa Aldridge'a (uraz dłoni - więcej informacji po południu) tułali się pomiędzy dwiema wersjami samych siebie. Tych Blazers z sezonu gdzie przegrali ostatnich 13 meczów i tych, którzy zaczęli ten rok porażkami z Sacramento i Golden State.
To od początku do końca nie był dobry mecz. Nawet w crunch-time nie działo się dobrze oprócz akcji na 30-parę sekund do końca, gdy Damian Lillard jak gdyby nigdy nic zesplitował pick-and-roll z Thomasem Robinsonem stawiającym zasłonę i eksplodował nad obręczą na plus 3 punkty przewagi uderzając w policzek Kings bez DeMarcusa Cousinsa, łapiącego 6 fauli przeciwko Meyersowi Leonardowi i Thomasowi Robinsonowi. Frontcourt, który w każdym innym zespole nie byłby na pierwszych stronach gazet, rzucił razem 14 punktów i miał 9 zbiórek, zastępując dwugłową hybrydą miękkiego nadgarstka zza łuku i agresji, 10 punktów w pierwszej kwarcie LaMarcusa Aldridge'a i Chrisa Kamana, który skill zostawił w leśniczówce.
Terry Stotts grał dużo small-ballem z Dorrellem Wrightem (+8), Nicolasem Batumem (-9) lub hohoho Victorem Claverem (-6) na czwórce, kryjąc przy okazji Rudy'ego Gaya Wesleyem Matthewsem i tracąc mnóstwo punktów po mismatchach. W pierwszej kwarcie Gay był on-fire z prawej strony, trafił 3 z 3 rzutów nad Batumem, Matthewsem, Lillardem, miał 2 przechwyty na źle pracujących w ataku Blazers i 3 zbiórki, wspólnie z resztą zespołu dominując frontcourt z Portland pod tablicami. Blazers w pierwszej kwarcie przegrywali 13 punktami, ale z biegiem czasu zaczęli łapać, że these motherfuckers are still the Sacramento Kings.
Damian Lillard do eksplozji w pomalowanym Kings miał słaby mecz po obydwu stronach parkietu. Rzucił 22 punkty na 31% skuteczności z gry, miał 6 zbiórek i 5 asyst, a Darren Collison czuł się jak podczas lockoutowego sparingu z wieśniakami w Kentucky. Lillard jest dobrym obrońcą gdy trzeba bronić linii za trzy punkty i grać jeden na jeden. Nie jest jest defensywnym zagrożeniem dla rywali, gdy musi biegać pomiędzy zasłonami za grającym bez piłki guardem, albo przedzierać się przez nie na pick-and-rollach. Wysoki zamrażający te akcję znajduję się w niekorzystnej przewadze 1-2 z rolującym wysokim oraz guardem wybierającym pomiędzy podaniem, penetracją i rzutem. W tym samym czasie Damian Lillard jest zbyt daleko, żeby nawet myśleć o kontestowaniu czegokolwiek.
Zanim Aldridge na stałe opuścił parkiet Kings nie mieli odpowiedzi na jego dość szczęśliwe dwa rzuty za trzy, grę w mid-range i pod koszem. Aż do ostatniego posiadania w tej kwarcie, Kings nie podwajali go, ryzykując blowout na Jasonie Thompsonie, ale ograniczali rzuty za trzy pozostałych graczy z Portland. Reszta zespołu była 1-5, a jedyny rzut za trzy trafił Wesley Matthews właśnie po podwojeniu Aldridge'a i przeniesieniu ciężaru gry na prawa stronę.
Drugą kwartę Blazers zaczęli od runu 9-0 z podkręcającym tempo Stevem Blake'iem. Szybko przechodzili do ataku, poprawili obronę i wymusili 8 strat Kings, mieli 6 przechwytów i dobrą obronę Matthewsa na Gay'u. Przyzwoicie wyglądał Dorell Wright z 6 punktami, lepiej Meyers Leonard z 1 blokiem i 7 punktami, ale nie grał w crunch-time, bo wciąż nie jest dobrym obrońcą.
Terry Stotts po przerwie poszedł na głębszego i ponad 7 minut grał Victorem Claverem. Był to mądry ruch. Wyciągnąć z ławki gracza, którego skauci nie rozpracują, bo nie mają z czego. Blazers dopiero w połowie trzeciej kwarty zorientowali się, że przy każdej zasłonie Clavera, Kings zostawiają mu zbyt dużo miejsca. To przyniosło tylko 1 celny rzut za trzy, ale memo na przyszłość: jak już będziemy dyszeć, to być może będzie game-changer.
Will Barton w sześć minut w czwartej kwarcie zdobył 6 punktów, Thomas Robinson miał solidną obronę w paint, Steve Blake wyglądał jak w każdym dotychczasowym meczu na 5 punktów i 3 asysty, a Nicolas Batum jeszcze bardziej potrzebuje Wilsona Chandlera zabierającego mu minuty efektywniejszą grą.
Blazers stracili tylko 38 punktów w paint, ale Robin Lopez jako glue-guy tej obrony bliżej kosza i Joel Freeland są potrzebni od zaraz. Blazers na rozkładzie do końca stycznia mają trzy teamy z Top10 ligi w penetracjach na mecz, Celtics z 45 punktami w paint co mecz i Cleveland Cavaliers LeBrona Jamesa.
Kolejne spotkanie w Phoenix. Środa, 3:00 nad ranem.
Nie chce nic złego wieszczyć ale z LMA lub bez z Suns, dostaniemy oklep.
OdpowiedzUsuńGramy w tym roku źle, bardzo źle. Wygrywamy dzięki szczęściu.
Karol PTB
Kiedy Lopez wraca?
OdpowiedzUsuńA kiedy Freeland?
Może by Plumleego z Suns przejąć do walki pod koszem.
Lopez i Freeland w lutym, raczej przed All Star Weekend.
UsuńSuns chcieliby pick w pierwszej rundzie za Plumleego. Za ta sama cenę, no moze plus Crabbe, moglibysmy miec Chandlera z Denver na pozycje Batum. nie wiem czy wzmacnianie sie pod koszem i robienie dodatkowego tlumu mialoby sens, skoro dziura jest widoczna.
Lopez nie nosi już stabilizatora na ręce, ale wciąż nie przewiduje się, by miał wrócić w ciągu najbliższych 3 tygodni.
UsuńFreeland też początkowo miał pauzować 2 tygodnie, a już sa zapowiedzi, że przerwa potrwa dłużej.
Przydałby się nam jakiś weteran na 10-dniowym kontrakcie,bo wyraźnie brakuje masy pod koszem.
bardziej by się przydał, jakiś uniwersalny skrzydłowy, może jak Chandler, choć co do tego konkretnego zawodnika nie mam pewności
OdpowiedzUsuńW pełni się zgadzam
OdpowiedzUsuńprzy okazji prześwietlenie kciuka dało wynik negatywny, może wiec absencja nie będzie długa bo jak tak dalej pójdzie to trener będzie grał na centrze
OdpowiedzUsuńNie wiem czy Was to pocieszy, ale ostatnio wybiłem sobie na koszu kciuk i doszedłem do sprawności w 2 tygodnie ;))))
OdpowiedzUsuńTo dobrze. Bądź w gotowości, bo możesz się nam przydać ;)!
UsuńKarol PTB
Kaman przychodzą w lecie nawet nie śnił o minutach które teraz będzie dostawał.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko dobry mecz Batuma-wreszcie! RIPCITIZEN
OdpowiedzUsuń